Rekrutacja RODO

Człowiek legenda

3 maja 2009 roku otrzymał z rąk prezydenta RP Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Cztery lata wcześniej prezydent Gdańska uhonorował go Medalem Solidarności. Kim jest mało znany dominikanin, ojciec Sławomir Słoma, dzisiaj skromny kapelan tarnobrzeskiego szpitala?

Ojciec Sławomir Słoma jest obecnie kapelanem w tarnobrzeskim szpitalu

Grudzień 1981. Gdańsk. Kilka dni wcześniej generałowie wprowadzili stan wojenny. W mieście co chwila słychać huk petard i strzałów. Tłum gdańszczan trafia na zomowców. Ci pierwsi chcieliby przedrzeć się pod gdańskie krzyże. ZOMO blokuje ludziom drogę. Pomiędzy dwiema stojącymi naprzeciw siebie grupami wyrasta postawny kapłan: dominikanin i duszpasterz akademicki. Odprawia mszę "na dłoniach", posyła zomowcom znak pokoju. Wyjaśni potem: "Oni też się boją". Ojciec Sławomir - dla wielu ojciec Sławek, czy po prostu Sławek - starał się zrozumieć wszystkich. Prozaik Zbigniew Żakiewicz napisał o nim: "Jego tajemnica kryje się w prostym posługiwaniu ludziom. Po prostu trzeba być tam, gdzie cię potrzebują".

PRZEMÓDLMY TO

Ojciec Sławomir pojawił się w Gdańsku w 1979 roku jako trzydziestolatek. Pierwszy raz w życiu miał działać jako duszpasterz młodzieży akademickiej. Dotąd był katechetą w Tarnobrzegu, gdzie trafił zaraz po święceniach. Gdy czując, że to nowe zadanie jest ponad jego siły, poszukał rady innego dominikanina ojca Jacka Salija, usłyszał: "Idź się, bracie, dobrze pomódl, wyspowiadaj się i jedź śmiało". Dobra modlitwa pomogła. W Gdańsku, jeszcze nie mając wizji swej dalszej posługi, wybrał chyba najlepszą z dróg. Otworzył się na to, co stawiał przed nim los. A że ludzi się nie bał i równie otwarcie przyjmował ich nawet głęboką nocą, szło dobrze. Biorąc pod uwagę gorący czas i równie gorące miejsce, lepiej niż dobrze. Do duszpasterstwa garnęło się mnóstwo młodzieży, nie tylko studenckiej, niekoniecznie żarliwie wierzącej, za to poszukującej. Ogromna w tym zasługa samego Sławomira. Choć nie onieśmielał dostojeństwem ani nie urzekał nieziemską aurą mistyka, przyciągał charyzmą. Szczodrze darzył przyjaźnią, służył pomocą i radą, niedostrzegalnie naprowadzał na właściwe tory. Był autorytetem ale jednocześnie świetnym kumplem, dostępnym prawie o każdej porze doby, nieledwie kompanem w szelmowskich figlach, co w czasach rozrywek między reżimowymi służbami a "elementem antysocjalistycznym" miało istotne znaczenie. W chwilach trudniejszych - czy to dla innych, czy dla niego samego - czego też raczej nie ukrywał, często przywoływał sprawdzone rozwiązanie: "Przemódlmy to". Pomagało. W sierpniu 1980 roku na wieść o strajku przerwał wyjazd ze studentami i wrócił do Gdańska, by być z ludźmi pod bramą. Jesienią 1981, podczas strajków studenckich, odprawiał mszę w auli uniwersyteckiej, a jeden z partyjnych profesorów prawa udostępnił mu swój gabinet na konfesjonał.

JAK ROSŁA "GÓRKA"

"Górka"- czyli Dominikański Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego w Gdańsku - rozkwitła wraz z ojcem Sławomirem. Po sierpniu 1980 nieustannie tętniła życiem. Co niedziela, po mszy studenckiej, odbywały się spotkania przyciągające licznych słuchaczy wykładami i konferencjami. Potem doszły do tego poranki literackie i wizyty wybitnych uczestników ówczesnych - dziś już historycznych - wydarzeń. Rychło na "Górce" zadomowili się literaci, starsi i młodzi, tworząc Akademicki Krąg Literacki. Doszli też plastycy: studenci potem wykładowcy gdańskiej ASP. W tygodniu niemal codziennie odbywały się różnego rodzaju spotkania modlitewne i biblijne, nie zawsze z bezpośrednim udziałem ojca Sławomira, nieustannie absorbowanego coraz to nowymi inicjatywami, stale jednak pod jego patronatem i opieką. Wiadomo było, że nieprzychylni - a tych nigdy nie brak - będą pod "Górką" kopać dołki. Studenci woleli więc ich ubiec, 12 października 1981 roku ukazał się pierwszy numer "Polka"- cotygodniowej (w zasadzie...) gazetki duszpasterstwa akademickiego "Dołek", by unikać cenzurowania, ukazywał się jako informator wewnętrzny duszpasterstwa, co w jakiejś mierze odpowiadało prawdzie, gdyż informował o działaniach "Górki", obficie relacjonując treść cotygodniowych spotkań, a kolportowano go wewnątrz kościoła, po każdej z niedzielnych mszy. Kres temu wydawnictwu położyło nadejście stanu wojennego. Do tego czasu ukazało się 36 numerów, dziś dostępnych w komplecie tylko w archiwach IPN, dokąd trafił z gdańskiej SB, która pracowicie je gromadziła.

DUSZPASTERZ NIEOFICJALNY

Gdy stan wojenny, dość nieoczekiwanie dla jego organizatorów, zaczął wypełniać kościoły ludźmi nie tylko wierzącymi, u gdańskich dominikanów odczuwało się to szczególnie mocno. Do literatów i plastyków, którzy zdążyli już zadomowić się na "Górce", dołączyli dziennikarze z zawieszonych bądź zlikwidowanych gazet oraz aktorzy. Zaczął się czas uroczystych mszy za ojczyznę, które do kościoła św. Mikołaja niezmiennie przyciągały tłumy. Odbywały się aż do 1989 roku. I tak ojciec Sławomir, nie rezygnując z opieki nad studentami, wszedł w rolę nieoficjalnego duszpasterza gdańskich twórców. Ujmował ich otwartością, ale i zdrowym rozsądkiem, dalekim od pięknoduchstwa. Tolerancyjny, był jednocześnie niezłomny w kwestiach etycznych, którym w swych rozmowach i rozważaniach poświęcał szczególnie wiele miejsca. Świetnie słuchał, a jego odpowiedzi na zadane pytania były celne i zaskakująco proste. Wielu trójmiejskich twórców po dziś dzień wspomina kontakty z nim jako najbardziej inspirujący okres w swoim życiu. I mnóstwo mu zawdzięcza - rodzące się wtedy, a prężne po dziś dzień, choć już pod egidą dominikanów - Duszpasterstwo Środowisk Twórczych Wybrzeża. Przy całej swojej otwartości ojciec Sławomir zawsze pomagał dochować tajemnicy, co zwłaszcza w czasach konspiry było szczególnie istotne.

FRONTOWE OPOWIEŚCI

Ojciec Sławek nierzadko zaskakiwał rozmówców, sprowadzając ich z pozornie dobrej, ale grząskiej drogi. Jeden z takich przypadków wspomina Jerzy Hal, ówczesny członek Ruchu Młodej Polski. Jako, że klasztor dominikanów był pod szczególnym nadzorem SB, po jakiejś wpadce w kręgach opozycyjnych szukano winnych czemu sprzyjała dość powszechna aura szpiegomanii i nieufności, na którą zdawał się być odporny chyba tylko ojciec Sławek. Spór robił się coraz gorętszy. - Wówczas włączył się milczący dotąd ojciec Sławomir i poprosił, aby zaprzestać wzajemnych podejrzeń i oskarżeń - mówił Jerzy Hall. - wiedział coś co chyba wszystkich obecnych szokowało, a mianowicie, że on osobiście ma więcej zrozumienia dla tych, którzy z powodu strachu czy innej ludzkiej słabości popełniają jakiś czyn niegodny, niż dla tych, którzy dopuszczają zdrady małżeńskiej, bo w ten sposób łamią przysięgę daną przed Bogiem, i że bardziej "klasycznej" zdrady po prostu nie zna. Słowa te wypowiedział w typowy dla siebie sposób, prosto, dosadnie i mądrze. Rozmówcy zamilkli. Z postawy ojca Sławomira jednoznacznie wynikało, że kapłan i podczas wojny powinien zostać kapłanem i nawet w konspiracji ten rodzaj służby mieć przede wszystkim na względzie. I było, jak chociażby wówczas, gdy - zgodnie z drobiazgowo opracowanym planem, jak z filmu sensacyjnego - wymknął się śledzącym go agentom, by w prywatnym mieszkaniu w Sopocie, udzielić sakramentu chrztu dziecku, którego ojcem chrzestnym był ukrywający się lider Ruchu Młodej Polski, Aleksander Hall.

OSTATNI NIEPOKORNY

W czerwcu 1985 roku, w trybie pilnym, ojciec Sławomir został odwołany z Gdańska. Był niewygodny zarówno dla władz państwowych, jak i zakonnych. Ówczesny prowincjał posłał go do Wrocławia. Na nic zdały się protesty gdańskich środowisk i listy pisane także przez Lecha Wałęse. Ojcu Sławomirowi nigdy więcej nie pozwolono już na pracę z młodzieżą akademicką. We Wrocławiu skierowano go do katechezy i pracy parafialnej, co zważywszy na jego niebywały dorobek i doświadczenie duszpasterskie - choćby w odniesieniu do środowisk twórczych - było formą "odstawki". Przez wiele następnych lat pełnił rolę katechety. Dziś znakomicie sprawdza się jako kapelan szpitalny w tym samym Tarnobrzegu, z którego przed trzydziestu laty wywędrował w nieznane, do Gdańska.

GDAŃSZCZANIN WSZECH CZASÓW

W Tarnobrzegu czy w Jarosławiu, gdzie wcześniej przebywał, nie wiele wie się o heroicznej przeszłości Ojca Sławomira. O tym, że on sam nie należy do tych, którzy lubią się chełpić, zaświadczyć mogą internetowe wypowiedzi w rodzaju następującej: "ja miałem z nim 4 lata w liceum religię, Świetny gość... W każdym razie niesamowicie żem zdziwiony, bo oczywiście o tej jego gdańskiej działalności nie widziałem, a sam nigdy nie wspomniał". Powyższy wpis pochodzi z poświęconego Ojcu Sławomirowi wątku, utworzonego na pewnym forum internetowym przez jednego z jednego gdańskich wychowanków. Bo w Gdańsku Ojciec Sławomir Słoma, choć swój chłop, to człowiek - legenda, postać - modne dziś określenie - kultowa. Inicjatywy, którym dał początek, trwają nadal. Ma trwałe miejsce w annałach Dominikańskiego Ośrodka Duszpasterstwa Akademickiego. Duszpasterstwo Środowisk Twórczych kwitnie. Gdańszczanie, którzy mieli szczęście się z nim zetknąć, długo o nim nie zapomną.

dnia: 2009-05-31, autor: Marek Grubka, OP Jarosław Irzykowski, źródło: Tygodnik Nadwiślański
Do góry

Witaj!

Aktualna wersja naszej strony posiada wiele nowych, niezwykle przydatnych każdemu uczniowi funkcji. Jeśli chcesz, aby np. w menu wyświetlane były informacje dotyczące twojego planu lekcji i zastępstw dla twojej klasy na każdy kolejny dzień, to wypełnij poniższy formularz i naciśnij przycisk Zapisz. Jeżeli nie jesteś zainteresowany korzystaniem z tych funkcji, to naciśnij przycisk Anuluj.

Anuluj