Nie widując gwiazd
Agata Piechota - absolwentka naszego liceum, specjalistka ds. publikacji cyfrowych, od kilku lat mieszka i studiuje we Wrocławiu. Pracowała już jako dziennikarka, prowadziła też bloga, a ostatnio zrobiło się o niej głośno za sprawą udanego literackiego debiutu. Jej powieść pt. „Nie widując gwiazd”, będąca melancholijną opowieścią o życiu 27 letniej singielki, zrobiła wrażenie na wielu czytelnikach, tak więc i ja nie mogłam obok tego debiutu przejść obojętnie i poprosiłam autorkę o chwilę rozmowy, na co wspomniana zgodziła się bez chwili wahania. Drogi czytelniku, jeśli chcesz poznać Agatę i jej spojrzenie na literaturę oraz dowiedzieć się czegoś więcej o jej pracy nad wspomnianą powieścią, to zapraszam do lektury poniższego wywiadu.
Nati: Wiem, że uczęszczałaś do tarnobrzeskiego "Kopernika". Dawno temu to było?
Agata Piechota: Pierwszy raz przekroczyłam mury tej szkoły we wrześniu 2011r., a ostatni w czerwcu 2014r. Z jednej strony mam wrażenie, jakby to było wczoraj, a z drugiej widzę, że od osoby, którą wtedy byłam, dzielą mnie całe lata świetlne.
N: Na jakim profilu byłaś?
AP: Humanistycznym. Co ciekawe, wybrałam ten profil pomimo ukończenia gimnazjum z szóstką z matematyki w matematyczno-informatycznej klasie. Nigdy jednak nie żałowałam tej decyzji!
N: Byłaś dobrą uczennicą?
AP: O to najlepiej byłoby zapytać w pokoju nauczycielskim… ;-) Mogę chyba jednak zaryzykować stwierdzeniem, że ambitną i może nieco zbyt gadatliwą. Starałam się też aktywnie uczestniczyć w życiu szkoły. Byłam członkiem redakcji SGI Lesser i klasowej grupy teatralnej, a także uczestniczyłam w wielu różnych konkursach.
N: No właśnie. Jak z perspektywy tych kilku lat widzisz dziś naszego „Lessera”?
AP: To ciekawa opcja dla osób, które mają ochotę wystawić efekty swoich literackich prób pod ocenę rówieśników i przy okazji nauczyć się samodyscypliny. Nawet jeśli czujemy, że pisanie sprawia nam przyjemność, to konieczność regularnego tworzenia jest naprawdę dobrym sprawdzianem motywacji. Ja publikowałam na łamach „Lessera” teksty naprawdę różnego typu i choć nie ze wszystkich jestem dziś równie dumna, to cieszę się, że miałam okazję poeksperymentować.
N: Na których szkolnych zajęciach ziewałaś lub pisałaś teksty, a na których pilnie robiłaś notatki?
AP: Zdarzało mi się ziewać na niemal wszystkich, ale to raczej kwestia wstawania o 5 rano, by dojechać na czas do szkoły… ;-) Muszę przyznać, że największy wpływ miały na mnie lekcje języka polskiego z prof. Tyburską, szczególnie w kontekście uwrażliwienia na sztukę i szerszego spojrzenia na omawiane problemy.
N: Jak zrodził się pomysł na książkę?
AP: Bynajmniej nie wyglądało to tak, że pewnego dnia usiadłam i postanowiłam: okej, to teraz napiszę powieść. Gdyby tak było, prawdopodobnie nigdy bym jej nie skończyła. Wszystko zaczęło się od... postanowienia noworocznego. Choć na uczelni i w pracy pisałam niemało, brakowało mi tworzenia do szuflady. Obiecałam więc sobie, że codziennie będę zapisywać jedno zdanie – tylko i aż jedno :-) Istnieją nawet specjalne one sentence a day journals, ale ja wiedziałam, że to nie medium, ale wytrwałość jest istotna. Najpierw były to fragmenty zasłyszanych rozmów i cytaty z piosenek, później własne myśli, które nierzadko nie dawały mi spokoju przez całą dobę. Z czasem tych obserwacji nagromadziło się tak wiele, że odległość pomiędzy jedną kropką a drugą przestała mi wystarczać i zaczęłam zapisywać całe akapity. Początkowo nie łączyło je zupełnie nic, ale kilkanaście miesięcy później w bardzo naturalny sposób ułożyły się w spójny maszynopis. Gdy wysyłałam go do wydawnictwa, wciąż nie miałam świadomości, że się to stało – napisałam książkę.
N: A miałabyś jakieś wskazówki dla osób, które chciałyby pójść Twoją drogą?
AP: Spróbujcie stworzyć coś, co sami chcielibyście przeczytać. Tak po prostu. Piszcie, wyrzucajcie notatki do kosza i zaczynajcie raz jeszcze, a w międzyczasie przygotujcie sobie kilka planów „B”. Choć moje na szczęście nie musiały ujrzeć światła dziennego, dobrze mieć świadomość, że odrzucenie książki przez tradycyjnego wydawcę nie jest końcem świata. Self-publishing czy crowdfunding, to tylko niektóre z możliwych opcji. Propozycji autorskich jest tak dużo, że większość wydawnictw nawet na nie nie odpowiada. A jeśli już to robią, to dopiero po kilku miesiącach i rzadko kiedy dowiecie się, czy i co zrobiliście źle. Nie poddawajcie się i przygotujcie na to, że samo stworzenie tekstu to tylko fragment procesu wydawniczego. Niestety, nierzadko trwa on całymi latami i nie doczekuje się szczęśliwego finału.
N: Sukces często weryfikuje przyjaźnie i zmienia relacje z bliskimi. Czy w Twoim przypadku też tak było?
AP: Piszę w zasadzie od podstawówki, więc dla wielu moich znajomych opublikowanie przeze mnie powieści było wyłącznie kwestią czasu. Nie zmieniło się zupełnie nic. Wydanie pierwszej książki nie nazwałabym jednak świadectwem osiągnięcia sukcesu, a raczej sporym kredytem zaufania. Niewielu polskich wydawców publikuje debiuty, zwłaszcza te rodzime. Nie jest to bynajmniej ich kaprys, lecz wyższa konieczność. Jest to przecież dla nich forma swoistego zamrożenia pieniędzy, które nie zawsze się zwracają, a jeśli już to dopiero po kilku latach. Nic więc dziwnego, że z tysięcy napływających propozycji wydawcy zmuszeni są do wyboru zaledwie kilku i taka decyzja zawsze wiąże się z ryzykiem. Cieszę się zatem, że ktoś uwierzył w opowiedzianą przeze mnie historię – a tym bardziej, że tym kimś było czołowe wydawnictwo literackie w kraju. Sukces na tym etapie to jednak zbyt duże słowo. Przyszłość pokaże, czy w moim przypadku będzie można o nim mówić.
N: Zapewne dużo też czytasz. Ciekawa jestem, jakie książki czytasz najchętniej?
AP: Lepszym pytaniem byłoby, jakich nie czytam! Kupuję ich sporo, ale coraz rzadziej decyduję się na te drukowane. Choć marzy mi się ogromny regał wypełniony po brzegi ulubionymi pozycjami, rzeczywistość wymusza na mnie w tym względzie większą praktyczność. Głównie dlatego, że czeka mnie jeszcze niejedna przeprowadzka, a dodatkowo weekendy zwykle spędzam w pociągach – dzięki czytnikowi po prostu jestem w stanie czytać więcej. Z tradycyjnych publikacji największe wrażenie wywarła na mnie ostatnio „This modern love” Willa Darbyshire, ale najbardziej uczciwie będzie, jeśli sięgnę po kindle’a i wymienię trzy ostatnio przeczytane e-booki. Wygląda na to, że mój aktualny gust literacki oscyluje gdzieś pomiędzy „Nieznośną lekkością bytu” Kundery, „Wzgórzem Psów” Żulczyka i tomikiem poezji Williama Carlosa Williamsa. Po tym, gdy na fakultecie z literatury amerykańskiej usłyszałam wiersz tego ostatniego o śliwkach w lodówce, moje życie już nigdy nie było takie samo ;-)
N: À propos życia. Dało Ci ono już jakąś istotną lekcję?
AP: Nieustannie mi daje, ale chyba najistotniejsze było dla mnie zrozumienie, że nie wszyscy muszą mnie lubić i że nie muszę podobać się wszystkim – czy to zewnętrznie, czy wewnętrznie. Zbyt dużo czasu upływało mi na dostosowywaniu się do oczekiwań otoczenia. Lepiej skupić się na uzyskaniu własnej aprobaty, a wtedy ta od innych przyjdzie samoistnie.
N: Co Cię wkurza? Na co nigdy nie dajesz swojej zgody?
AP: Najbardziej irytuje mnie źle pojmowana wolność słowa, szczególnie ta wymierzona przeciwko innym ludziom i niezgłębionym ideom. Zawsze dla zasady staję w ich obronie, próbując skierować dyskusję na merytoryczny tor. Świat byłby o wiele piękniejszy, gdyby każdy żył w pełni własnym życiem – czyli jedynym, na jakie ma realny wpływ – zamiast wyładowywać swoją frustrację na otoczeniu.
N: Czy pamiętasz maj, kiedy pisałaś maturę? Jakie uczucia Ci wtedy towarzyszyły?
AP: Było ich mnóstwo, ale dominowały dwa – niepewność i podekscytowanie. Na szczęście, przeważało to drugie. Nie mogłam doczekać się osławionych „najdłuższych wakacji w życiu”, pierwszej przeprowadzki i rozpoczęcia względnie samodzielnego życia, z dala od bezpiecznego domu rodzinnego. Całej tej masy obowiązków, ale również ogromnej satysfakcji.
N: Dla części z nas jest to ostatni rok w liceum. Czy masz może jakieś praktyczne rady, które ułatwiłyby nam podjęcie decyzji o dalszej edukacji?
AP: Na studia warto pójść po to, by nauczyć się… uczyć, a do tego pracować w grupie i logicznie formułować myśli. Wiedza sama w sobie jest mniej istotna, bo bywa ulotna i nie zawsze się przydaje. Fakt, w dzisiejszych czasach ukończenie niewielu kierunków gwarantuje satysfakcjonującą pracę, ale równie ważne jest poznanie ciekawych osób z branży, w której chcemy spróbować swoich sił. Nie radzę więc opierać całej swojej przyszłości na dyplomie, ale szybko rozpoznawać i wykorzystywać pojawiające się szanse.
N: Dziękuję za tę przemiłą rozmowę i życzę Ci dalszych sukcesów!
AP: Ja również dziękuję. Pozdrawiam obecną redakcję SGI Lesser oraz czytelników tej gazety.
Grafika: własność Agata Piechota
Komentarze [2]
2017-10-01 21:18
Gratulacje Nati, świetny tekst.
2017-09-18 15:44
Świetny wywiad, tak jak książka ;)
- 1