Argo, pieprz się!
Kilkanaście dni temu byliśmy świadkami wielkiego święta kinematografii, jakim jest bez wątpienia fakt przyznawania Oscarów filmom niezwykłym. Do takich właśnie dzieł zaliczyłbym film Bena Afflecka „Operacja Argo”, który otrzymał aż siedem nominacji w kategoriach: najlepszy film, najlepszy aktor drugoplanowy (Alan Arkin), najlepszy montaż, najlepsza muzyka oryginalna, najlepszy dźwięk, najlepszy montaż dźwięku oraz najlepszy scenariusz adaptowany. Zwyciężył w trzech, a mianowicie w kategorii: najlepszy film, najlepszy montaż i najlepszy scenariusz adaptowany. Wszystko pięknie, ale czy faktycznie na to zasłużył?
„Operacja Argo” to po trosze polityczny dramat, a po trosze szpiegowski thriller. Film opowiada autentyczną historię z końca lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to irańscy rewolucjoniści zaatakowali i w rezultacie zdobyli amerykańską ambasadę w Teheranie i wzięli do niewoli ponad pół setki zakładników. Zacznijmy jednak od początku.
Film zaczyna się wzmianką historyczną, która mówi o upaństwowieniu przez Iran wydobycia ropy naftowej na jego terytorium, a co za tym idzie o odebraniu koncesji rządowi USA na wydobywanie ropy na terenie tego kraju. Jak powszechnie wiadomo ropa naftowa to olbrzymie bogactwo. Stany Zjednoczone nie chcąc utracić wpływów w tym regionie doprowadzają do przewrotu, a władze przekazują w ręce szejka Mohammada Rezy Pahlawi, który przez świat postrzegany jest jako marionetka Ameryki. Człowiek ten nie zamierzał bynajmniej pomagać Irańczykom, lecz wprowadził tam od razu rządy twardej ręki. Terror stał się normą. Pod koniec lat siedemdziesiątych, na fali olbrzymiego niezadowolenia społecznego spowodowanego uciskiem, biedą i odejściem od korzeni świata islamu, szejk zostaje zmuszony przez islamskich fundamentalistów pod wodzą ajatollaha Chomeiniego do ucieczki z kraju do USA. Wtedy właśnie zaczynają się piętrzyć międzynarodowe problemy. Irańczycy żądają wydania im zbrodniarza, natomiast Stany Zjednoczone wcale nie zamierzają się ugiąć pod ich presją. Oburzony lud atakuje ambasadę USA i tak zaczyna się akcja tej opowieści.
Uzbrojeni i wściekli bojówkarze ajatollaha Chomeiniego wdzierają się do ambasady, biorą zakładników, ale piątce pracowników ambasady udaje się wyjść przez tylne drzwi i ukryć w ambasadzie kanadyjskiej. Niestety, na ich nieszczęście Irańczycy odnajdują na terenie zajętej ambasady dokumenty i pocięte zdjęcia, na których jest cała jej załoga i tylko kwestią czasu staje się, kiedy zorientują się, że kilku z nich brakuje. Rozpoczynają się poszukiwania zaginionych. Rząd USA wysyła w misji ratunkowej agenta CIA Tony Mendeza (Ben Affleck), którego zadaniem staje się opracowanie planu ewakuacji i wydostanie zagrożonych dyplomatów z Iranu. Gdy główny bohater dociera na miejsce akcji, zaczyna się moim zdaniem najlepszy i najbardziej emocjonujący fragment tego filmu…
Kreacje aktorów w tym obrazie oceniłbym jako stosunkowo udane. Podobała mi się kreacja agenta Tony Mendeza (Ben Affleck) oraz hollywoodzkiego producenta Lestera Siegela (Alan Arkin). Obaj świetnie zagrali swoje postacie. Z ogromnym profesjonalizmem odtwarzali towarzyszące ich postaciom emocje. Gra pozostałych aktorów również nie jest zła, ale w porównaniu z kreacjami tej dwójki wypadła po prostu bardzo przeciętnie.
Chris Terrio skonstruował fabułę, trzymając się pewnego, sprawdzonego już w wielu filmach kryminalnych schematu: planowanie akcji, zbieranie zespołu i wielki skok. Co by jednak nie powiedzieć, scenariusz fantastycznie podtrzymuje przez cały czas napięcie i co chwilę zaskakuje. Mój podziw budzą zwłaszcza finałowe sceny, które rozgrywają się na lotnisku w Iranie. To kluczowy moment fabuły, który wznosi napięcie na widowni na niewyobrażalne wręcz wyżyny. Zakończenie jest natomiast mocno przesłodzone, a obraz Ameryki zbyt przelukrowany.
Muzyka idealnie uzupełnia obraz, który oglądamy na ekranie. Podtrzymuje napięcie, tam, gdzie jest to konieczne, a w innych momentach wprowadza odrobinę melancholii. Jeśli chodzi o scenografię, to nie jest najgorsza, ale mało realistycznie ukazuje środowisko i klimat Bliskiego Wschodu, a tego właśnie oczekujemy po filmie, którego akcja dzieje się w Iranie.
Moim zdaniem film ten zasłużenie otrzymał Oscara w kategorii najlepszy film roku oraz za najlepszy scenariusz. Jest ciekawy, intrygujący i wciągający. Może fabuła, oparta na autentycznych wspomnieniach amerykańskiego agenta, jest odrobinę naciągana, ale tak czy inaczej powinna motywować do obejrzenia tego obrazu. Z czystym sumieniem mogę go polecić każdemu czytelnikowi naszej gazety.
Grafika:
Komentarze [3]
2013-03-15 20:45
Myślę, że ten film rownież zmienił opinie niektórych fimowców na temat Afflecka. Był on wcześniej utożsamiany ze słabymi filmami ( dostał kilka “ Zlotych Malin”) a “Argo” zmienia to zdanie. Do tego temat Iranu, tak popularny również obecnie . Co do tekstu dla mnie jest on na 5.
2013-03-14 16:32
Finałowe sceny niewyobrażalnie oklepane, w ogóle w moim przypadku nie zadziałały, widzieliśmy już to wszystko.
Nie powiedziałbym, że Ameryka jest przelukrowana – pokazano, że to oni są odpowiedzialni za sytuację w Iranie, w biurze panuje nieopisany burdel i “genialni” stratedzy planują wysłać uwięzionym pracownikom rowery, żeby zimą dojechali do granicy z Turcją. Dodatkowo pojechano Hollywood.
Aczkolwiek “Argo” jest raczej przeciętnie mocne.
2013-03-13 17:55
Argo – jak nie piję to mnie targo! Dam 4
- 1