Bratnie dusze z Nashville
Chyba każdy z nas ma swój ulubiony zespół muzyczny. Nie inaczej jest i ze mną. Z pewnym zakłopotaniem przyznaję dziś, że gdy byłam w przedszkolu i od czasu do czasu patrzyłam w telewizji na występy różnych grup grających rock lub metal, mówiłam sobie w duchu: Natka, ty chyba nigdy nie będziesz słuchać takiej muzyki. Życie uczy nas jednak pokory oraz tego, by nigdy nie mówić nigdy. Gdy bowiem taki mały człowiek zaczyna dojrzewać i poznawać świat, poznaje też różne gatunki muzyczne i odkrywa ze zdziwieniem, że niektóre brzmienia potrafią w jakiś szczególny, magiczny sposób poruszyć te najtkliwsze struny jego duszy. I tak właśnie mnie zachwycił rock. To muzyka, sięgająca swymi korzeniami rhythm and bluesa i country, która potrafi nie tylko pobudzić, dodać energii do życia, ale też i wyciszyć, a słowa rockowych piosenek zazwyczaj mocno zapadają w serce. To odkrycie zawdzięczam mojemu wujkowi, który jest wielkim miłośnikiem rocka, i który, co mogę dziś otwarcie powiedzieć, zaszczepił we mnie miłość do tego muzycznego gatunku. Z rozrzewnieniem wspominam chwile, gdy wspólnie słuchaliśmy jego ulubionych piosenek, które potem stawały się moimi ulubionymi.
To właśnie mojemu wujkowi zawdzięczam odkrycie grupy Kings of Leon, która powstała w Nashville w Stanach Zjednoczonych w 1999 roku i od początku swego istnienia grała rock. Niezwykle ciekawa wydała mi się również geneza powstania tego zespołu. Myślę nawet, że byłby to niezły materiał na scenariusz filmu. Wszystko zaczęło się od muzycznej pasji braci Followill, którzy to w latach 90. podróżowali po południowej części Stanów Zjednoczonych wraz z rodzicami (ich ojciec był pastorem kościoła zielonoświątkowego, a matka zajmowała się wychowaniem i edukacją ich synów, którzy do szkół uczęszczali jedynie okazjonalnie). W 1997 państwo Followill dotarli do Nashville. Nie był to jednak dobry czas dla chłopców, gdyż ich ojciec postanowił wtedy wystąpić z kościoła, rozwiódł się z ich matką i odszedł, zostawiając rodzinę. Z drugiej jednak strony dwaj najstarsi bracia poznali wtedy cenionego tekściarza i kompozytora, Angelo Petraglie, który wziął ich pod swoje skrzydła i nauczył pisania dobrych piosenek. Wkrótce obaj bracia (Nathan – perkusja i wokal oraz Caleb - gitara rytmiczna i wokal), którzy występowali już jako duet, podpisali kontrakt z RCA Records. Wytwórnia doradziła im jednak, by rozbudowali zespół, bo to może być dla nich korzystne. Bracia nie zastanawiali się długo i szybko uzupełnili skład o swojego najmłodszego brata Jared’a (gitara basowa i wokal) oraz kuzyna Camerona Matthew (gitara prowadząca i wokal). Podobno tego ostatniego “porwali” z domu, tłumacząc jego mamie, że nie będzie go w domu tylko przez tydzień (jak się później miało okazać, nie wrócił już nigdy na stałe do rodzinnego domu). Chłopcy przez dłuższą chwilę zastanawiali się nad nazwą, bo chcieli, aby przyciągała wzrok i łatwo wpadała w ucho. W końcu zdecydowali się na nazwę Kings of Leon, chcąc zapewne w ten sposób uhonorować swego ojca i dziadka, którzy nosili imię Leon.
Chłopcy zadebiutowali albumem Youth and Young Manhood w 2003 roku (tytuł powstał pod wpływem ich fascynacji książką Ernesta Hemingwaya). Ich debiut sprawił, że zespół stał się powszechnie rozpoznawalny tak w USA jak i w Europie, choć trzeba uczciwie przyznać, że w kolejnych latach zdecydowanie większą popularnością cieszył się na Starym Kontynencie. Ich kolejne płyty to: Aha Shake Heartbreak (2004/2005), Because of the Times (2007), Only by the Night (2008). Notabene to mój ulubiony album. Na nim to znajduje się piosenka Use Somebody, za którą zespół otrzymał aż trzy statuetki Grammy. Później wydali jeszcze: Come Around Sundown (2010), Mechanical Bull (2013) i When you see yourself (2021). Wydali też kilka mini albumów.
Utwory Kings of Leon są zawsze bardzo starannie opracowane, tak w wersji muzycznej jak i tekstowej. Nie inaczej rzecz ma się z ich najnowszą płytą, która ukazał się w ubiegłym roku. Co ciekawe materiały graficzne promujące tę płytę utrzymane są w barwach czarno-białych, a twarze niektórych muzyków są rozmyte. To efekt przemyśleń Jareda, który powiedział w jednym z wywiadów, być może żartobliwie, że niektórzy z nich mają jakoby pewien problem z procesem starzenia się. Z drugiej strony dodał jednak, że ten pomysł miał sprawić, że całość będzie wyglądała tajemniczo.
Kings of Leon są bez wątpienia jedną z najbardziej rozpoznawalnych grup amerykańskiej sceny rockowej. W Polsce gościliśmy ich już pięć razy. W czerwcu minionego roku mieli również zaplanowany koncert w naszym kraju, ale pandemia pokrzyżowała im te plany. Na szczęście koncert ten przełożono na ten rok obecny, a fani tego zespołu nie mogą się go już doczekać. Pozostaje więc mieć nadzieję, że w tym roku coronawirus nie zdominuje nam lata i koncert odbędzie się bez większych przeszkód.
Reasumując, chciałabym i was zachęcić do eksperymentowania i otwierania się na przeróżne gatunki muzyczne, by poszukać tego, co wam tak naprawdę w duszy gra. Kto wie, może tak jak ja zaczniecie również słuchać muzyki, której nigdy wcześniej nie słuchaliście?
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?