Forever Young
Zwyczajna przejażdżka samochodem. Za oknem typowy widok, a w radiu popularna muzyka. Nagle tato wyjmuje ze schowka płytę i wkłada ją do odtwarzacza. Pewnie nic szczególnego, pomyślałem, ale gdy usłyszałem pierwszy utwór, a na wyświetlaczu przeczytałem Alphaville – „Forever Young”, od razu zmieniłem zdanie. Dlaczego? W sumie to nie wiem, ale była ona jakaś inna.
Płyta pochodzi z lat osiemdziesiątych, czyli można by powiedzieć, że dla mnie to prehistoria. Lata osiemdziesiąte poprzedniego wieku znam jedynie z opowieści rodziców bądź dziadków i z różnych filmów oraz seriali z tamtego okresu. Oczywiście wiem, że w tym okresie nastąpił gigantyczny wprost rozwój rynku muzycznego, i że na ten okres przypada niesamowita wręcz popularność rapu, punka, heavy metalu i new romantic. Wspomniany powyżej album ukazał się w roku 1984. Jest na nim 10 utworów, czyli dokładnie tyle, z ilu liter składała się nazwa zespołu i został nagrany w Berlinie, w Studiu 54. Powstał zatem w kraju, w którym narodził się synth, ale mimo to słychać w nim naleciałości muzyczne z Wysp Brytyjskich. To, że płytę tę nagrali Niemcy, podważa moim zdaniem zupełnie ich stereotypowy wizerunek. W końcu po grupie synthpopowej, wywodzącej się z kręgu kultury germańskiej, powinniśmy się raczej spodziewać twardych i mrocznych dźwięków. A tu nic z tych rzeczy. Warto też przypomnieć, że utwory z tej płyty, szczególnie takie jak "Forever Young", "Big In Japan" czy "Sounds Like Melody", prawie natychmiast podbiły największe ówczesne listy przebojów, stając się ponadczasowymi, synthpopowymi hymnami. Symbolami lat osiemdziesiątych, które do dziś są inspiracją dla wielu muzyków.
Oczywiście o zespole tym słyszałem już znacznie wcześniej, bo w końcu to grupa kultowa, której utwory (szczególnie ten tytułowy) grywane są stosunkowo często w różnych stacjach radiowych. Pierwszy numer na wspomnianej płycie to „A victory of Love”. Utwór ten od razu wpadł mi w ucho i zdecydowanie zachęcił do odsłuchania następnych. Na początek melodia rozwija się w nim jakoś tak bardzo niemrawo, słychać delikatne brzmienie syntezatorów, ale już po chwili brzmienie nabiera mocy, a charakterystyczny głos wokalisty, wykonującego liryczny tekst, wywołuje ogromne emocje. Nie inaczej wygląda kolejny utwór „Summer in Berlin”, w którym uwagę przykuwa głównie niezwykły wokal Mariana Golda. Wokalista Alphaville w każdym utworze daje z siebie wszystko, pokazując, że jego głos ma ogromną skalę i wiele barw. Kolejny utwór na tej płycie to „Big in Japan”. Jak słyszałem numer ten królował w tamtym okresie na dyskotekach i wszelkich prywatkach. Wyobrażacie sobie jak wiele pierwszych miłości i przyjaźni narodziło się przy dźwiękach „Big in Japan”? Co tu zresztą mówić. Cała płyta pełna jest prawdziwie przebojowych melodii. „Summer in Berlin”, „To Germany with Love”, „Sounds like a Melody” to utwory, które do dziś bronią się dzięki świetnej aranżacji, inteligentnym, lirycznym, nawiązujących do głównych wartości każdego pokolenia tekstom i niepowtarzalnemu klimatowi. Klimat tych utworów to nie tylko zasługa wokalu Golda, ale też Franka Martensa, grającego wówczas w tym zespole na instrumentach klawiszowych. Każdy z tych utworów, dzięki aranżacji Martensa brzmi naprawdę niezwykle oryginalnie. Muzyk ten potrafił po prostu malować dźwiękiem. Widać tu przestrzeń i głębię. Pomiędzy tak zwanymi "hiciorami" znajdziemy też nieco mniej znane utwory, które nie osiągnęły nigdy tak wielkiej popularności, ale nawet one są odbiciem talentu ich autorów przelanego w dźwięki i bez wątpienia stanowią bardzo ważną część tej płyty. Spośród nich wyróżniłbym "To Germany With Love". "Fallen Angel" oraz kilka innych wymienionych powyżej utworów uświadamiają nam zdecydowanie, jak wiele grupa ta wniosła w muzyczny świat lat 80’. Płytę kończą utwory „The Jet Set” i „Lies”, który są znacznie bardziej dynamiczne od pozostałych.
Pewnie niektórzy zapytają teraz, po co przypominam płytę sprzed ponad 30 lat? Płytę będącą odbiciem czasów, które odeszły. Mogę odpowiedzieć chyba tylko tak, że dla mnie muzycy tego zespołu pozostali „Forever Young”, a ich płyta jest po prostu niezwykła. Jest tak, bo każdy z tych utworów jest dopracowany niemal do perfekcji i każdy ma niepowtarzalny klimat. To trzeba po prostu usłyszeć i przeżyć.
Ja mam wielki szacunek dla grupy Alphaville, bo muzycy tego zespołu potrafili stworzyć coś ponadczasowego. Nawet jeśli słuchamy dziś czegoś innego, to i tak musimy przyznać, że ci Niemcy trafili w to „coś”, „coś” nieuchwytnego, ulotnego, ale zdecydowanie pięknego.
Pisząc ten tekst spoglądam na płytę zespołu Alphaville – „Forever Young” z roku 1984 i wierzcie mi lub nie, ale po raz kolejny mam ochotę włożyć ją do odtwarzacza
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?