Gwiezdny pustelnik
Daleko, daleko stąd, w odległej galaktyce…. Postanowiłem rozpocząć swój tekst tak, jak zaczyna się każda część kultowej sagi „Gwiezdne Wojny”, bo skłonił mnie do tego temat, który akurat dziś chciałbym poruszyć, Otóż wyobraźcie sobie, że 155 au (jednostka astronomiczna) od naszej kochanej Ziemi, w międzygwiezdnej pustce, dryfuje sobie całkiem sam, owiany ziemską sławą podróżnik imieniem Voyager 1. To bezzałogowa sonda kosmiczna, wyposażona w czujniki i transmitery, wysłana 45 lat temu w kosmos. W chwili obecnej jest ona zdecydowanie najbardziej odległym od Ziemi obiektem, jaki kiedykolwiek został wysłany w kosmos przez człowieka. Program Voyager był w założeniu misją badawczą (w sumie wysłano dwie sondy - Voyager 1 i Voyager 2), ale po latach okazał się również być naszym okiem, dzięki któremu naukowcy z NASA mogą obserwować przestrzeń międzygwiezdną. Jeśli chcecie poznać historię obu sond oraz dowiedzieć się, co je czeka w przyszłości, to zapraszam do lektury mojego tekstu.
Obie bezzałogowe sondy wysłane zostały w kosmos jesienią roku 1977, czyli niespełna 45 lat temu. Ich zadaniem było przyjrzenie się planetom olbrzymom, orbitującym na obrzeżach naszego Układu Słonecznego, takim jak Jowisz, Saturn, Uran oraz Neptun. Program Voyager, nazywany wcześniej Mariner, zakładał zgromadzenie dokładnej wiedzy na temat parametrów planet, ich cyrkulacji, czy składu atmosfer. Misja była nie tylko droga ale i technicznie niezwykle trudna. Nie tak wielkie, bo mierzące kilka metrów wszerz i wzdłuż sondy zostały w swojej drodze ku olbrzymom nakierowane tak, by maksymalnie wykorzystały pola grawitacyjne mijanych planet. Podczas przelotu w pobliżu każdej mijanej planety, sondy wykorzystywały technikę przyspieszania w polu grawitacyjnym, co pozwoliło im na osiągnięcie niezwykle dużych prędkości i to bez konieczności używania własnego paliwa. Rozwiązanie sprytne, skuteczne, acz trochę niebezpiecznie, ponieważ Voyagery z każdym takim manewrem mnożyły swą prędkość o kolejne tysiące kilometrów na godzinę. Sondy musiały mieć też jednak własne zasilanie, w końcu wszystkie ich przyrządy potrzebowały stabilnych dostaw prądu. Zabawny przy tym wydaje się fakt, że wszystkie te zaawansowane technologicznie „zabawki” naukowców, którymi może poszczycić się gwiezdny podróżnik, zostały sparowane z 70 kilobajtami pamięci komputerowej, a to 14000 razy mniej, niż ma dziś przeciętny smartfon. Voyager został też wyposażony w generator radioizotopowy (to taka jakby mobilna elektrownia jądrowa), który miał posłużyć za długowieczną baterię. Dziś wiemy już dokładnie, że generator ten swoje lata świetności dawno ma już za sobą, a jego słabnąca z każdym dniem moc może stać się bezpośrednią przyczyną zerwania komunikacji z Ziemią w ciągu następnych kilku lat. Nie uprzedzajmy jednak wydarzeń. Voyager 1 i 2 wykonały swoją misję bardzo skutecznie, dostarczając na Ziemię niezliczone ilości użytecznych danych wyjaśniających, jak funkcjonują okoliczne planety oraz cały układ słoneczny. Uzyskana prędkość przyspieszyła ich lot, skracając przy tym drogę o bagatela 20 lat w porównaniu do lotu na własnym zasilaniu i pozwoliła zrobić kosmicznym podróżnikom więcej zdjęć ze swojej wycieczki. Od początku misji było jednak wiadomo, że ich podróż, to podróż tylko w jedną stronę, bowiem pędzące z prędkością 17 kilometrów na sekundę maszyny, miały już nigdy nie wrócić. Po wykonaniu misji, ruszyły sobie dalej poza układ słoneczny, tracąc z pola widzenia naszą Ziemię, na której wszak nieustannie odbierano informacje od nich, płynące gdzieś z kosmicznej otchłani. No, może nie tak całkiem na żywo (sygnał z Ziemi dociera na sondę w 20,5 godz.). Niby nic w tym dziwnego, skoro oddalenie sondy liczy się już nie w milionach kilometrów, a w jednostkach astronomicznych au (1 au to w przybliżeniu 150 mln km).
Misja Voyager ma w sobie coś takiego, co przyciąga ludzką uwagę jak magnes. Z jednej strony to zaspokajanie tkwiącej w każdym człowieku naturalnej ciekawości wszechświata, a z drugiej to też próba nawiązania kontaktu z inną cywilizacją. Moim skromnym zdaniem ta część misji jest chyba nawet istotniejsza od dogłębnego poznania planet – olbrzymów. Dokładnie chodzi o tzw. Golden Record. Obie sondy mają bowiem przymocowane na swojej powierzchni pozłacane dyski, podobne do płyty gramofonowej, na których zapisano najistotniejsze informacje o naszej Ziemi, ludziach i ich życiu na tej planecie. Zapisano na niej 116 zdjęć ukazujących ludzi różnych kultur, historyczne budowle z różnych okresów, krajobrazy i organizmy żywe. Nagrano też dźwięki wydawane przez zwierzęta oraz odgłosy natury. Poza tym na wspomnianym dysku znalazły się także najciekawsze utwory muzyczne takich artystów jak: Johann Sebastian Bach, Ludwig van Beethoven, Wolfgang Amadeus Mozart, Guan Pinghu, Igor Strawiński, Blind Willie Johnson, Chuck Berry i Kesarbai Kerkar. Nie zapomniano też zamieścić informacji o poziomie naszej wiedzy. Nagrano na niej też serdeczne pozdrowienia od mieszkańców Ziemi (w 55 językach współczesnych i 1 starożytnym), a także wiadomość od prezydenta USA (Jimmy’ego Cartera) i sekretarza generalnego ONZ Kurta Waldheima. Na odwrocie zaś umieszczono instrukcję odtworzenia tych informacji, przeznaczoną dla potencjalnych znalazców, czyli przedstawicieli pozaziemskich cywilizacji. Płyty z podobną zawartością umieszczono również na sondach Pioneer 10 i Pioneer 11, które zostały wysłane w kosmos wcześniej. Golden Record w rewelacyjny sposób przedstawił SciFun w swoim krótkim filmie „Wiadomość w butelce”, który znajdziecie na jego YouTube'owym kanale – serdecznie zachęcam do obejrzenia tego materiału. Przyznacie, że wygląda to trochę tak, jakbyśmy wrzucili butelkę z wiadomością do kosmicznego oceanu, mając nadzieję, że gdzieś tam daleko stąd istnieją jakieś zaawansowane technologicznie cywilizacje, które nie tylko odnajdą naszą wiadomość, ale i potrafią ją odczytać.
Voyager jednak słabnie. Znajdujący się najdalej od Ziemi ludzki obiekt wydaje się być zmęczony swoją podróżą i zdezorientowany położeniem. Awarie urządzeń na sondzie przydarzają się jednak sporadycznie, a pokładowy komputer nie przeszedł jeszcze w tryb bezpieczny ani też nie włączył alarmu. Sondy wydają się działać bez zarzutu, ponieważ wciąż odbierają polecenia, wykonują je i wysyłają dane naukowe na Ziemię, choć Voyager 1 zaczął ostatnio przesyłać jakieś niezrozumiałe dla naukowców dane telemetryczne, co zasugerowało im problem z właściwym ustawieniem anteny. Status jego obecnej pozycji można śledzić na jednej z dostępnych podstron NASA, do której link znajdziecie pod moim artykułem. Tak czy inaczej nasz kosmiczny dziennikarz, przedzierający się samotnie przez powiewy słonecznego wiatru, powoli kończy swoją misję. Przed 10 laty przekroczył heliopauzę i teraz leci sobie w przestrzeni międzygwiezdnej. Jak daleko dotrze zanim stracimy z nim kontakt? Tego nie wiadomo, choć naukowcy dają mu jeszcze tylko kilka lat. Do najbliższej gwiazdy ma niestety jeszcze kawał drogi. Naukowcy twierdzą, że potrzebowałby do jej przebycia ponad 30 tysięcy lat. Tak więc zgodzicie się ze mną, że szanse na to są znikome. Co się jednak stanie, gdy skończy mu się paliwo i zasilanie ustanie? Tego nie wie nikt. Pozostanie nam wtedy tylko wyobraźnia. Jeśli nie ulegnie samouszkodzeniu i nic nieprzewidywalnego nie przerwie jego lotu, to będzie najprawdopodobniej dryfował sobie dalej sam i bez kontroli z naszej strony, niosąc w nieznane wieści o naszej cywilizacji.
Nasuwa się teraz pytanie, czy NASA zamierza wysłać w kosmos nowszego typu Voyagera, który byłby znacznie bardziej zaawansowany technologicznie i mógł dotrzeć jeszcze dalej oraz pracować jeszcze dłużej, niż jego poprzednicy. Cóż, sondą, która przypomina kosmicznego podróżnika z lat 70-tych, jest choćby ta z misji New Horizons, która za sprawą NASA w 2006 roku opuściła Ziemię z misją podobną do tej z programu Voyager (celem NH było zbadanie Plutona). Były także sondy Pioneer 10 i 11, protoplaści „słonecznych uciekinierów”, które jako pierwsze w historii osiągnęły prędkość umożliwiającą im ucieczkę z Układu Słonecznego. Teraz NASA ma w planach realizację znacznie ambitniejszego przedsięwzięcia, budowę sondy, która byłaby w stanie oddalić się od Ziemi o nawet 1000 jednostek astronomicznych. Z tak ogromnej odległości jej instrumenty byłyby w stanie zebrać jeszcze więcej informacji dotyczących powstania heliosfery i jej ewolucji. Pojazd, zwany roboczo Interstellar Probe, miałby przebyć dystans niemal 10 razy większy niż ten pokonany przez Voyagera 1 oraz Voyagera 2. Naukowcy pragną się bowiem dowiedzieć, jak plazma słoneczna oddziałuje z gazem międzygwiezdnym, jak wygląd przestrzeń kosmiczna poza heliosferą oraz sama heliosfera. Liczą też, że może uda się też zaobserwować pozagalaktyczne światło tła pochodzące z wczesnego okresu formowania się Drogi Mlecznej, którego nie da się uwiecznić z Ziemi. Wśród innych zagadnień mówią również o tym, że miło byłoby wreszcie dowiedzieć się czegoś nowego na temat oddziaływania Słońca z resztą naszej galaktyki. Problemem przy tego typu misjach są zawsze niesamowite koszty i warunki, czyli takie ułożenie planet naszego układu względem siebie, które umożliwi wykorzystanie wspomnianego „triku” z grawitacyjnym przyspieszeniem. Poza tym cel misji musi być ważny dla ludzkości. Wydaje więc się, że nowy projekt spełnia przynajmniej drugi warunek, a zatem może powiedzie się też znalezienie inwestora.
Voyager 1 i Voyager 2 swą międzygwiezdną podróż zawdzięczają temu, że zrealizowały wcześniej postawione przed nimi cele badawcze. Dzięki temu możemy dzisiaj o nich mówić jako o naszych najbardziej oddalonych w kosmosie wizytówkach. A gdy Voyager odezwie się po raz ostatni? Cóż, na pewno pozostanie dla wielu z nas symbolem pierwszej poważnej eksploracji otchłani kosmosu. Pierwszym obiektem, który oddalił się od nas aż tak daleko, że trudno to sobie wyobrazić.
Strona internetowa do śledzenia Voyager'a: voyager.gov
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?