Każdy ma jakąś tajemnicę
Premier filmowych w kinach ostatnio nie brakuje, ale przyznacie, że wcale nie tak łatwo jest znaleźć film, który potrafiłby nie tylko przykuć na dłużej do kinowego fotela, ale i wzbudzić niezwykłe emocje. Dla mnie takim właśnie filmem jest „Autopsja Jane Doe” norweskiego reżysera André Øvredala. Premiera tego obrazu miała miejsce w naszym kraju 13 stycznia, choć na świecie wyświetlano go w kinach już we wrześniu ubiegłego roku. Film Øvredala to horror, a zatem coś dla ludzi o mocnych nerwach. Jako miłośniczka tego gatunku nie mogłam sobie odmówić obejrzenia go i powiem wam, że się nie zawiodłam, a emocje nie opuszczały mnie jeszcze przez długie minuty po wyjściu z kina.
Jak przystało na kino grozy, film rozpoczyna sceny znalezienia zwłok i przywiezienia ich do miejskiej kostnicy, gdzie poznajemy dwóch głównych bohaterów. Patolodzy sądowi Tommy Tilden i jego syn Austin, to najlepsi specjaliści w mieście, którzy bardzo szybko zabierają się do pracy, by przygotować szczegółowy raport, wyjaśniający możliwie precyzyjnie przyczyny śmierci denatów. Bohaterowie są bardzo zgodni (jak na ojca i syna), niezwykle sympatyczni, a wyróżnia ich bezgraniczna wiara w siłę ludzkiego rozumu. Pracują metodycznie, odrzucając od razu tropy, których nie da się wyjaśnić naukowo. Ale do czasu. Wkrótce zmuszeni zostaną do zweryfikowania swoich pragmatycznych poglądów. Właściwa akcja filmu rozpoczyna się bowiem dopiero wtedy, gdy do kostnicy przywiezione zostaje ciało pięknej dziewczyny Jane Doe (tak nazywa się zmarłe, których tożsamości nie udało się ustalić), znalezione gdzieś na odludziu. Dziwnie czyste, świeże i bez jakichkolwiek zewnętrznych uszkodzeń. W trakcie sekcji nasi bohaterowie ustalają jednak, że kryje ono w sobie całą masę niewytłumaczalnych urazów. Ustalenie przyczyny zgonu dziewczyny staje się dla nich prawdziwym wyzwaniem, a z czasem sprawą życia i śmierci. Do głosu zaczynają bowiem dochodzić jakieś nieczyste siły, a w prosektorium zaczynają dziać się zjawiska równie przerażające, co niewytłumaczalne…
"Autopsja Jane Doe" nie otępia widza efekciarstwem, lecz wywołuje niezdefiniowany lęk poprzez klasyczny nastrój. Tu nic nie jest dziełem przypadku. Wydawało mi się, że wątek nadnaturalny, tak często powielany w kinie grozy, nie może już zaoferować niczego nowego. Myliłam się. André Øvredal oraz scenarzyści Ian B. Goldberg i Richard Naing zdołali mimo wszystko zaproponować coś nowatorskiego. Pierwsza polowa filmu jest genialna. Napięcie i atmosfera grozy są stopniowane idealnie. Później, gdy zaczyna się wyjaśniać jak i dlaczego, klimat lekko siada, ale nie zmienia to faktu, że film nadal zaskakuje i może się podobać. Na szczęście te słabsze momenty są krótkie, tak więc emocje nie zdążą opaść, bo już po chwili pojawiają się kolejne. W wielu klasycznych horrorach spotykamy tandetny nieco zwyczaj wywoływania strachu poprzez nienaturalne dźwięki lub odpychające sceny. W tym filmie także są okropne sceny, lecz pokazano je tak, że nie wywołuje to obrzydzenia. Epatowanie dosadnością nie wykracza tu poza granice konieczności. Niewątpliwym plusem tego filmu jest również ścieżka dźwiękowa, która świetnie uzupełnia, a w zasadzie współtworzy klimat. Przez większą część filmu na ekranie widzimy tylko dwóch aktorów, grających rolę ojca i syna, którzy moim zdaniem stworzyli ciekawe kreacje i byli w nich bardzo przekonujący.
Horror André Øvredala oceniam bardzo wysoko w kategorii gatunku. Niebanalna zagadka, którą bohaterowie próbują rozwiązać, intryguje i nieustannie przyciąga uwagę. Całość wyreżyserowana i sfilmowana bardzo sprawnie. Zakończenie nie stawia jednak kropki na i, czyli jest szansa na kontynuację. Myślę, że śmiało mogę polecić ten film fanom horrorów, ale też i miłośnikom mocnych wrażeń. Zachęcam do poznania bardzo mrocznej tajemnicy Jane Doe.
Grafika:
Komentarze [2]
2017-02-11 19:36
Ktoś inny zrobiłby to lepiej
2017-02-06 17:43
Polecam wszystkim cieplutko !
- 1