Kobieco i z humorem
Teatr od zawsze był i ciągle jest dla mnie czymś inspirującym i ciekawym. Zawsze fascynowała mnie możliwość odgrywanie różnorodnych scen i postaci, które niekiedy bywają na scenie znacznie bardziej przekonujące, niż ich literackie pierwowzory. Aktor wcielający się w postać na scenie bywa ograniczany wizją reżysera, ale często ma też sporą dowolność i może swojej postaci nadać konkretne cechy, czyniąc ją niepowtarzalną, dlatego od dzieciństwa z wielkim szacunkiem patrzyłem na aktorskie kreacje. Ba, kilka lat temu zapisałem się do młodzieżowej grupy teatralnej „Magik”, gdyż chciałem doświadczyć na własnej skórze tak tego scenicznego życia jak i tych towarzyszących kreacji emocji. Do tej pory zagrałem już kilka różnych ról i powiem wam, że po każdej z nich pozostała mi nie tylko masa fantastycznych wspomnień. Tak wiec nie powinno was dziwić, że staram się w miarę często oglądać różne spektakle, w tym i te wystawiane w Tarnobrzeskim Domu Kultury.
Niedawno obejrzałem na przykład w Tarnobrzeskim Domu Kultury komedię pod tytułem „Kandydatki na żonę”, według scenariusza Andrzeja Dembończyka, wystawioną przez Teatr Czwartek w reżyserii Sylwestra Łysiaka. Na spektakl czekałem z nadzieją, licząc na wielkie emocje, a kiedy już znalazłem się na widowni TDK, przypomniał mi się spektakl komediowy francuskiego dramatopisarza Marca Camolettiego „Boeing Boeing”, który w marcu miałem okazję obejrzeć w Krakowie. Naturalnie jestem w pełni świadom, że porównywanie spektaklu przygotowanego i zagranego przez profesjonalistów ze spektaklem całkowicie amatorskim, to dwie różne bajki, ale emocje powinny mieć miejsce w każdym, dlatego siedząc na widowni ze spokojem oczekiwałem na rozpoczęcie spektaklu.
Scenariusz sztuki przenosi nas do XIX wieku, ale trudno uwolnić się od myśli, że jego akcja równie dobrze mogłaby dziać się tu i teraz. Głównym bohaterem jest młody panicz Wiktor, chłopak wkraczający w dorosłe życie. Nasz bohater nie myśli jednak o znalezieniu żony, a wręcz przeciwnie, oddaje się w pełni urokom kawalerskiego życia, podkochując się w Róży, pokojówce wujostwa. Prawdę mówiąc, Wiktor to klasyczny lekkoduch, który chyba bardziej myśli o najbliższych wakacjach, niż o swoim dalszym życiu. Jego plany biorą jednak w łeb, gdyż jego wuj Zenon i ciocia Zofia, chyba z braku bardziej ekscytujących zajęć, postanawiają go w końcu ożenić i w związku z tym umawiają go z czterema kandydatkami, w tym trzema młodymi dziewczętami i jedną starsza o 20 lat kuzynką Zofii, Zytą. Wiktor nie jest specjalnie z tego faktu zadowolony, ale ostatecznie zgadza się spotkać z wybrankami wujostwa. I tak to właśnie rozpoczynają się jego zabawne perypetie z dziewczętami...
Doceniam starania reżysera związane z wiernym odwzorowaniem scenariusza, który miałem okazję wcześniej przeczytać, a nawet stworzyć sobie jego własną wizję. Spektakl w oryginale podzielony jest przez autora na cztery akty, ale dla mnie wystarczyłoby dwa. Jeden, będący wprowadzeniem do historii (rozmowa wujostwa z siostrzeńcem) oraz drugi przedstawiający zabawne spotkania Wiktora z wybrankami wuja. W tarnobrzeskim spektaklu w oczy rzucała się skromna scenografia. Akcja sztuki rozgrywa się w salonie wujostwa, który udekorowano faktycznie bardzo skromnie, zostawiając wystarczająco dużo miejsca dla aktorów. W zamyśle reżysera lewa strona sceny była tą bardziej „dostojną”, natomiast z kolei prawa tą, w której głównie rezydował główny bohater (tu widoczna była jedynie sofa, co miało odzwierciedlać zapewne jego wyluzowane podejście do życia).
Kreacje aktorów były naprawdę pełne wdzięku, dobrze wpasowane w epokę i co ważniejsze oddawały charakter poszczególnych postaci. Zwróciłbym również uwagę na kostiumy, które nie kłóciły się ani z ogólnym wizerunkiem postaci, ani ich wypowiedziami czy zachowaniem. Podobało mi się też zaangażowanie wszystkich aktorów, choć tak po prawdzie, to nie wszyscy unieśli swoje role. Najwięcej uwag mam chyba do osoby grającej Wiktora, tak ważnej postaci ze względu na fabułę. Oczywiste dla mnie jest, że ktoś, komu powierza się pierwszoplanową rolę, musi mieć charyzmę, skupiać na sobie uwagę widzów i nieść spektakl. O ile wizualnie tarnobrzeski Wiktor nie budził zastrzeżeń, o tyle aktorsko rola raczej go przerosła i kreowana przez niego postać była jakaś taka nijaka. Przez większość spektaklu miałem wiec dylemat, czy Wiktor to refleksyjny, trochę wycofany chłopak, czy też jest to na wskroś nudna persona. Ostatecznie po obejrzeniu spektaklu opowiedziałbym się za tą drugą opcją. Na całe szczęście kandydatki na jego żonę wypadły o wiele lepiej, choć każda z nich miała w zasadzie tylko jedną scenę do zagrania. Cóż, potwierdza się stara prawda, że więcej nie musi znaczyć lepiej.
Rozczarowała mnie muzyka, która wzmacniała jedynie poczucie monotonii. Praca akustyków i operatorów świateł również pozostawiała wiele do życzenia. W tym zakresie faktycznie nie za wiele się działo. Na szczęście mimo braku mikrofonów dialogi aktorów były słyszalne, ale już oświetleniowiec, to chyba się zdrzemnął, bo generalnie od początku do końca skupił się na statycznym oświetlaniu ciągle tych samych elementów scenografii. Mam wrażenie, że pod tym względem absolutnie zmarnowano potencjał tego spektaklu.
Reasumując, powiem wam, że moje uczucia po obejrzeniu spektaklu „Kandydatki na żonę”, są co najwyżej mieszane. W niektórych momentach bawiłem się nieźle, ale nie brakowało też takich, gdy ze sceny wiało nudą. Bezpiecznie mógłbym powiedzieć, że generalnie to mi się podobało, ale na pewno mogło być znacznie lepiej.
„Kandydatki na żonę” w wykonaniu „Teatru Czwartek” mogę zatem polecić osobom, którym wystarcza rozrywka w najprostszym możliwym wydaniu. Nie polecam jej jednak tym, którzy od spektaklu oczekują czegoś więcej. Mnie spektakl ten ani nie wbił w fotel, ani nie rozbawił do łez, ani nie pozwolił oderwać się od rzeczywistości na zewnątrz, a tego w końcu od niego oczekiwałem.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?