Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Naprawdę wielki deszcz   

Dodano 2013-06-10, w dziale relacje - archiwum

Z czym kojarzy się Hugh Laurie? Pewnie większa część gawiedzi zakrzyknie ochoczo "z doktorem Housem!". Skojarzenie poprawne, punkt dla Was. Obecnie jednak pan Laurie robi sobie przerwę od aktorstwa na rzecz muzyki. I wiecie co? Bardzo się cieszę, że tak jest.

/pliki/zdjecia/hl1.jpgMa na koncie dwa świetne albumy bluesowe, "Let Them Talk" i "Didn't It Rain", nagrane razem z The Copper Bottom Band, które z powodzeniem prezentuje podczas koncertów w różnych miejscach świata. I tak się szczęśliwie złożyło, że mogłam obejrzeć osobiście jeden z tych występów w Warszawie, 6 czerwca roku Pańskiego 2013.

Tuż po godzinie 19 razem z koleżanką wyskoczyłyśmy z samochodu, prosto na przystanek autobusowy pod Pałacem Kultury. Niezrażone ogromną kolejką do Sali Kongresowej, stanęłyśmy grzecznie na końcu ogonka i ściskając w dłoniach bilety, patrzyłyśmy niecierpliwie w stronę wejścia. I tu pierwsze przyjemne zaskoczenie: kolejka posuwała się bardzo szybko, a sprawdzanie biletów i torebek odbyło się sprawnie i bez nieprzyjemności. Schody wiodące do wejść na amfiteatr przebyłyśmy w ekspresowym tempie i pokierowane przez miłego pana zajęłyśmy nasze miejsca. Nie najdroższe, nie najtańsze i całkiem dobre: scenę widziałyśmy idealnie.

Od razu zwróciłam uwagę na dekorację sceny, czyli staroświeckie lampy stojące na uroczych drewnianych stoliczkach, świecące ciepłym, rozproszonym światłem.

Koncert rozpoczął się z lekkim poślizgiem, kilkanaście minut po dwudziestej. Hugh wszedł na scenę ubrany w czarne spodnie, marynarkę i zieloną koszulę - za nim reszta zespołu. Niestety, nie jestem w stanie przypomnieć sobie tytułu piosenki zagranej na początku, a to za sprawą niesamowitych ruchów pana Laurie, które całkowicie zaprzątnęły mą uwagę. Dawno się tak głośno nie śmiałam na widok czyjegoś tańca.

/pliki/zdjecia/hl2.jpgPo pierwszym utworze Hugh zaprezentował swoją znajomość języka polskiego, wypowiadając bardzo poprawnie "dobry wieczór Warszawo" i "jak się macie?". Przyznał, że więcej po polsku nie umie i żartobliwie spytał, kto z widowni najlepiej zna angielski, by w razie czego tłumaczyć. Pewna pani z widowni z wielkim entuzjazmem wydała głośny, nieartykułowany dźwięk, więc Hugh za zgodą ogółu uznał wrzask za język międzynarodowy, co stało się uroczym tematem przewodnim całego występu. Takich żartów było naprawdę sporo, co jest pewnie odbiciem tego, że Hugh zaczynał karierę od występów w programach komediowych. I oczywiście tego, że jest uroczym, inteligentnym człowiekiem.

Drugim utworem, który, jak podejrzewam, miał za zadanie rozgrzać publiczność i zachęcić do czynnego uczestniczenia w koncercie, był "Let The Good Times Roll", bluesowy standard, wykonywany m.in. przez Raya Charlesa i B.B. Kinga. Hugh namawiał wszystkich na widowni, by wspólnie z nim śpiewali fragment piosenki. I choć brzmi to górnolotnie, muszę przyznać, że wspólne wykonanie refrenu i wielkie reflektory oświetlające widzów w odpowiednim momencie dały miłe poczucie jedności i radości z wspólnie przeżywanego obcowania z muzyką. I, co tu kryć, na wieść, że na koncercie w Moskwie publiczność wcale nie była skora do śpiewania i zachowywała się raczej sztywno, sala pełna Polaków wybuchła śmiechem z dużą domieszką poczucia wyższości.

Później pan Laurie z uśmiechem powiedział, że gra z najlepszym zespołem świata i jakkolwiek źle pójdzie jemu samemu, to The Copper Bottom Band będzie trzymał poziom występu. Nie było w tym żadnej fałszywej skromności, bo Hugh wcale nie starał się być gwiazdą wieczoru, błyszczącą najjaśniej na scenie. Czuło się więź i sympatię pomiędzy muzykami, a także to, że tworzą zespół, sprawnie działający organizm wydający dźwięki niesamowicie przyjemne w odbiorze.

/pliki/zdjecia/hl3.jpgMuzycy towarzyszący Hugh byli jednymi z najlepszych artystów, jakich widziałam na żywo. Absolutnie i niezaprzeczalnie. Instrumentaliści, czyli Jay Bellerose, Kevin Breit, Vincent Henry, Greg Leisz, Robby Marshall, David Piltch i Patrick Warren tworzyli cudowne klimaty nowoorleańskiej parady z początku dwudziestego wieku, zadymionej knajpy w małym miasteczku gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych i szalonych imprez przy dźwiękach boogie woogie. Trafiła się nawet piosenka o korzeniach gospel, a także tango. Zachwyciły mnie również dwie wokalistki: Afroamerykanka Sista Jean i Gwatemalka Gaby Moreno, doskonale uzupełniające się w piosence "Didn't It Rain" i "I Wish I Knew How It Would Feel". Dwa bardzo różne głosy, ale uwierzcie mi, gdy zabrzmiały razem Sala Kongresowa drżała.

Prócz niemal wszystkich utworów z drugiej płyty Hugh odkopał kilka bluesowych standardów i dwa hity rock and rollowych pionierów: "Mystery Train" Elvisa i "You Never Can Tell" Chucka Berry'ego, co sprawiło, że moja sympatia do niego jeszcze bardziej wzrosła (o ile to w ogóle możliwe). Przy mojej ukochanej piosence z pierwszej płyty ("You Don't Know My Mind"), publiczność spontanicznie wstała i każdy tańczył lub podrygiwał na tyle, na ile pozwalała mu przestrzeń wokół siebie i zażenowanie. Jednak ogólnie rzecz biorąc atmosfera była dużo luźniejsza, niż przewidywałam na początku i takie wstawanie i tańczenie zdarzyło się jeszcze kilka razy, gdy tylko zabrzmiała muzyka skłaniająca ku temu.

Uroczą część koncertu stanowiła krótka przerwa, podczas której Hugh twierdząc, że musi nawodnić zespół, wcielił się w rolę kelnera i podał muzykom wodę (lub inny napój orzeźwiający, nie mam co do tego pewności). Mniej więcej w tym samym czasie Hugh dostał od paru osób z widowni kwiaty. Widać było, jak dużą radość mu to sprawiło.

/pliki/zdjecia/hl4.jpgOczywiście, publiczność postarała się, by zespół zagrał bis. I tu muzycy popisali się świetnym wykonaniem piosenki "Go To The Mardi Gras". A na sam koniec zagrali piękne, podnoszące na duchu "Changes". Po dwóch i pół godzinie to wspaniałe muzyczne wydarzenie dobiegło końca.

Koncert był świetny. Muzyka, klimat i rozluźniona atmosfera skutecznie sprawiły, że ilość endorfin w moim organizmie podtrzymywała uśmiech na twarzy do samego końca. Dobrze widzieć ludzi takich jak Hugh Laurie, którzy tworzą muzykę, bo sprawia im to przyjemność. A że przy okazji są świetni w tym, co robią, to tym lepiej dla nas, widzów. Za troskliwe przechowywanie, odtwarzanie i odświeżanie bluesa, który stanowi korzeń muzyki rozrywkowej, należy im się również uznanie. Poza tym myślę, że naprawdę czuli się dobrze stojąc na deskach sceny w Sali Kongresowej. Sam Hugh stwierdził, że m.in. dzięki wrzeszczącej tłumaczce zapamięta Warszawę na długo.

Grafika:

Oceń tekst
Średnia ocena: 5 /21 wszystkich

Komentarze [0]

Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 99luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry