Nic nie może przecież wiecznie trwać…
Po 11 września wiele pisano w polskich mediach o buncie aktorów Teatru Muzycznego w Gdyni podczas premiery kolejnego polskiego musicalu, który zrealizowano na podstawie genialnej powieści Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. Spektakl zapowiadano od miesięcy jako polską megaprodukcję roku. Wydawało się to tym bardziej uzasadnione, że dyrektor teatru zaprosił do współpracy przy spektaklu naprawdę najlepszych i udało mu się również wstępnie pozyskać na jego realizację naprawdę niemałe środki. Co więc poszło nie tak?
Na początek warto podać kilka istotnych informacji. Reżyserię spektaklu powierzono bardzo cenionemu w środowisku i znanemu wszystkim miłośnikom musicali reżyserowi Januszowi Józefowiczowi, który jest niekwestionowanym autorytetem w tej dziedzinie i ma już w swoim dorobku naprawdę mnóstwo fantastycznych spektakli teatralnych, kilka znakomitych musicali (Piotruś Pan, Romeo i Julia, Polita), w tym oczywiście kultowe już dzisiaj "Metro". Muzykę do „Mistrza i Małgorzaty” napisać miał, współpracujący z Józefowiczem od lat przy bardzo wielu projektach, Janusz Stokłosa, natomiast teksty piosenek znany poeta i satyryk Andrzej Poniedzielski.
O tym, że przy produkcji "Mistrza i Małgorzaty" w Gdańsku nie dzieje się najlepiej mówiono podobno w środowisku artystycznym Trójmiasta już na długo przed premierą. Próby udało się jednak mimo wielu zgrzytów dokończyć, zatem wszyscy miłośnicy tego gatunku zaczęli już zacierać ręce na myśl o premierze. Premiera według informacji prasowych miała oczywiście miejsce w terminie i podobno była nawet bardzo udana, ale miała także nieoczekiwany przez widzów i chyba nie widziany wcześniej na polskich scenach finał. Otóż aktorzy podczas braw na końcu spektaklu zeszli gremialnie ze sceny i to dokładnie w chwili, gdy na scenę wkroczył reżyser, Janusz Józefowicz. Zaskoczeni tym faktem widzowie nie za bardzo wiedzieli, co się dzieje. Czy to jeszcze zaplanowany fragment przedstawienia, czy też już okazanie reżyserowi braku szacunku i wyraz niezadowolenia Zespołu z jego pracy. Mocno zdezorientowani tymże faktem widzowie przez długą chwilę oklaskiwali na stojąco niemal pustą scenę, na której stał jedynie Janusz Józefowicz, próbujący bardzo niezdarnie rozładować tę sytuację. Ciąg dalszy wydarzeń był już konsekwencją pierwszego kroku Zespołu. Aktorzy nie pojawili się również po premierze na zwyczajowym bankiecie, udając się szybko do domów. W Trójmieście zawrzało, a media zaczęły mieć używanie.
Dziennikarze za cały ten skandal zdecydowanie obwinili reżysera. Według ich informacji to właśnie on miał być odpowiedzialny za to zamieszanie. Jak udało im się ustalić, Józefowicz miał rzekomo traktować zespół aktorów w sposób bardzo przedmiotowy i uprawiać mobbing na konkretnych osobach, nie przebierając przy tym w słowach. Piszą również o tym, że jego dyskusyjne zachowania naruszały nie tylko normy prawa pracy, ale też dobrych obyczajów i należytych relacji na linii podwładny - przełożony. Aktorzy zarzucili natomiast reżyserowi nepotyzm, który ich zdaniem mógł mieć wpływ na jakość spektaklu (dokładnie chodzi o to, że Józefowicz wymusił rzekomo na dyrektorze teatru zatrudnienie przy tej produkcji swojej żony i syna). Ponoć o nieukładającej się dobrze współpracy z reżyserem Zespół informował dyrekcję Teatru Muzycznego już w trakcie pierwszych prób, ale ta ich zdaniem zlekceważyła narastający konflikt i nie podjęła żadnych konkretnych działań w celu uspokojenia sytuacji. Tak więc aktorzy poczuli się zlekceważeni również przez pracodawcę, a ich bunt w trakcie premiery spektaklu miał być jedynie próbą zwrócenia publicznej uwagi na sytuację, w jakiej się znaleźli i niemym wołaniem o pomoc.
Spektakl miał być wielkim hitem Teatru Muzycznego w Gdyni, dlatego mnie akurat jakoś nie dziwi, że musicalowa publiczność poczuła się nieswojo i nie może jakoś nadal pogodzić się z tym, co wydarzyło się w tym teatrze podczas premiery. Na potwierdzenie tego pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu fragment tylko jednego komentarza: „Reżyser, wizjoner polskiego musicalu, okazał się pogubionym Piotrusiem Panem, który nie ma jednak pojęcia czym jest teatr - teatr nowoczesny, perfekcyjny, szanujący artystów i widza...”. A inny widz spektaklu dodał jeszcze: „Wielkie brawa dla całego Zespołu, który miał siłę pokazać swój sprzeciw”.
A co ze spektaklem? Czy faktycznie nie spełnił on oczekiwań widzów? Cóż, tu zdania są już mocno podzielone. Ja spektaklu jeszcze nie widziałam, dlatego też nie zamierzam go oceniać. Czytałam jednak recenzje w sieci i widzę, że według recenzentów hit to z pewnością nie jest, choć nie można też mówić o klapie. Podobno udało się w niespełna trzygodzinnym spektaklu oddać najważniejsze wątki powieści, choć recenzenci zwracają również uwagę na to, że nie ma w tym spektaklu ani jednej piosenki, która wpadałaby w ucho i zapadała w pamięć. Za to spektakl broni się rzekomo znakomitymi kreacjami aktorskimi, choć dziennikarze z troską dostrzegają też, że brakuje mu rozmachu, jaki cechował wcześniejsze największe musicale gdyńskiego Teatru Muzycznego.
Oczywiście nie mnie ferować wyroki, kto i jak bardzo zawinił, ale uważam, że dla dobra wszystkich, Zespołu i reżysera, sytuacja powinna zostać wyjaśniona przez dyrekcję teatru. Chyba zgodzicie się ze mną, że taka sytuacja nie tylko nikomu nie służy, ale i rzuca cień na obie strony konfliktu. Tak cz inaczej przyznaję, że dotychczasowe przekazy medialne mocno odbrązowiły mi niestety postać tego reżysera, którego uwielbiałam. Jeśli jednak wszystko to, o czym pisali głównie gdyńscy dziennikarze, okaże się prawdą, poczuję bez wątpienia wielkie rozczarowanie. Cóż, chyba faktycznie nic nie może wiecznie trwać, jak śpiewała przed laty popularna polska wokalistka, Anna Jantar.
Wiktoria FajtGrafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?