Opowieść o niczym i... o wszystkim
Listopad, idealny miesiąc na różne przemyślenia. Patrząc na opadające z drzew liście, dokonujemy teraz często refleksji nad życiem, przemijaniem i śmiercią. Czy ktoś z was zastanawiał się już, jak to będzie dożyć sędziwego wieku? Jeśli nie, to taka myśl przyjdzie wam do głowy po przeczytaniu tej książki.
„Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i 1/4” – tytuł długi, podobnie jak i żywot głównego bohatera. Książka ta to zbiór emocjonalnych, ironicznych i piekielnie inteligentnych zapisków pewnego eleganckiego staruszka, mieszkającego w domu starców w Holandii (kraj ten ma jeden z najwyższych w Europie odsetek osób starszych), gdzie u schyłku życia poznaje prawdziwych przyjaciół, kogoś kto porusza jego serce, a także uczy innych jak być szczęśliwym. Tym, co go wyróżnia, jest podejście do życia, które zupełnie odstaje od reszty współtowarzyszy. Wraz z nadejściem nowego roku, starszy pan postanawia zapisywać codziennie po kilka zdań w swoim notatniku i w ten sposób urozmaicić sobie swoje monotonne życie. Bo sami przyznacie, że ośrodek pełen zrzędzących starszych ludzi i każdy dzień wyglądający tak samo, to niezbyt ciekawa perspektywa spędzania czasu na tym łez padole.
Okazuje się jednak, że tu także zdarzają się sytuacje mocno odbiegające od normy. A to ciasto utopione w akwarium, które doprowadza do śmierci rybek, a to potyczki z dyrektorką ośrodka, a to w końcu abdykacja królowej. Poza tym pojedynczymi epizodami życie Hendrika i jego przyjaciół wypełnione jest jednak rutyną. Pewnego dnia grupa staruszków, kierowana przez Hendrika, postanawia jednak udowodnić, że starość nie musi być taka zła i zakłada anarchistyczny klub StaŻy, czyli w skrócie „Starzy, ale jeszcze żywi”. Zapoczątkowuje to czas pełen radości, przejażdżek skuterami, ale też smutku, śmierci, odciętych kończyn i bolesnych dolegliwości w dolnej części kręgosłupa.
Nie jest to książka wymagająca, ale na pewno niespotykana i co najistotniejsze, w jej lekkiej formie ukryte jest naprawdę wartościowe przesłanie. Nie są to jednak mądrości ubrane w piękne metafory i porównania, a raczej prawdy oczywiste, których nie zauważamy w prozie życia w pogoni za realizacją celów. I choć żywot Hendrika nie należy do najszczęśliwszych (jak się dowiadujemy stracił córkę, kiedy była mała, a jego żona przebywa w tym samym czasie w zakładzie zamkniętym), to mimo wszystko stara się podchodzić do tego, co przynosi mu los, z optymizmem. Nazwanie go optymistą byłoby zapewne nadużyciem, ale sposób, w jaki opisuje każdy dzień (zabawnie, ale czasami nieco ironicznie) sugeruje, że chce z tego życia wycisnąć jak najwięcej. Nigdy przecież nie wiadomo, co spotka człowieka podczas codziennego spaceru, spotkania z przyjaciółmi, gry w bingo czy nawet zwykłego lunchu. W czasie lektury uświadamiamy sobie także i to, jak ważne dla osób starszych są najprostsze przyjemności i jak wiele rzeczy nie wolno im w takim ośrodku robić.
„Małe eksperymenty ze szczęściem…” to trochę takie połączenie nastoletniego Adriana Mole’a i roztrzepanej Bridget Jones. Podobne poczucie humoru, absurdalne przygody i głębokie filozoficzne przemyślenia podane jak najbardziej wysmakowane anegdoty. Czytając tę książkę często nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu, choć tematyka zdaje się być mało zabawna. Uśmiechałam się jednak, bo zdałam sobie sprawę z tego, jak przyjemnie jest po prostu żyć. Nie raz również się wzruszałam, zwłaszcza przy czytaniu tych fragmentów, w których autor dowodzi, że na miłość nigdy nie jest za późno, nawet po osiemdziesiątce i w pieluchach dla dorosłych. Trafiłam jednak i na takie momenty, w których musiałam przerwać lekturę, odłożyć książkę na bok i chwilę się zastanowić. No bo jak przejść bezrefleksyjnie choćby obok takiej myśli: „Może zostało nam niewiele czasu, lecz z drugiej strony mamy cały czas tego świata. W zasadzie powinniśmy się spieszyć, ale praktycznie nie ma dla nas już nic, co byłoby jeszcze warte jakiegokolwiek pośpiechu.” A swoją drogą zaczęłam też zastanawiać się, jakie to uczucie, kiedy nie dajesz już rady zrobić wszystkiego samodzielnie, kiedy twoja przyjaciółka cierpiąca na demencję powoli zapomina kim jest, a twój najlepszy przyjaciel z dnia na dzień staje się inwalidą? Próbowałam sobie też wyobrazić, co może czuć osoba, której umiera ktoś bardzo bliski i taka, która ma świadomość, że jej życie dobiega końca? Ta książka jak nic innego uświadomiła mi, jak życie przelatuje nam przez palce i jak często zapominamy o tym, aby zatrzymać się, i żyć tu i teraz.
Hendrik Groen jest niewątpliwie świetnym przykładem na to, jak można sensownie wykorzystać swoje życie. Pokazuje nam, jak ważne jest posiadanie przyjaciół, bo ostatecznie to oni zostaną z nami na starość i to oni będą naszym największym oparciem. Książka ta pomaga odnaleźć sens życia, cel istnienia oraz motywuje do czerpania pełnymi garściami szczęścia z codzienności. Skłania też do refleksji i zastanowienia się nad naszym podejściem do niektórych spraw, a równocześnie pozwala oderwać się od szarej rzeczywistości i wniknąć w życie mieszkańców holenderskiego ośrodka, nazwanego przez samego Hendrika „Dżunglą staruszków”. Historia naprawdę chwyta za serce. Gorąco polecam ją wszystkim, a szczególnie moim rówieśnikom, którzy nieraz mają wszystkiego dość i najchętniej rzuciliby wszystko w diabły. Autor przypomina nam bowiem, że to my mamy właśnie dwie najważniejsze w życiu rzeczy – czas, którym możemy dowolnie dysponować oraz możliwości, nieograniczone wachlarzem dolegliwości, na które nie ma niestety lekarstwa.
Grafika:
Komentarze [1]
2016-11-21 08:18
Bardzo dobra recenzja.Muszę tę książkę przeczytać
- 1