Coś pośrodku niczego
Wakacje to czas relaksu. Każdy może zająć się wtedy tym, co naprawdę lubi. Jedni wyjeżdżają więc z rodzicami za granicę, inni na obozy lub do babci na wieś, a jeszcze inni zostają w domu i delektują się świętym spokojem, spoglądając jedynie od czasu do czasu na pokrywające się kurzem zeszyty od matematyki czy języka polskiego. Ja lubię spędzać wolny czas aktywnie, dlatego w czasie minionych wakacji nie tylko odwiedziłem moją rodzinę w Londynie i wziąłem udział w Światowych Dniach Młodzieży, ale i wybrałem się na niezwykłą wyprawę muzyczną, która szczególnie zapadła mi w pamięć.
Mówię tu o Cieszanowie, małym miasteczku położonym przy granicy polsko – ukraińskiej, o którego istnieniu oprócz jego mieszkańców wiedzą tylko nieliczni. To takie coś pośrodku niczego, prawdziwy koniec świata, gdzie można cieszyć się jedynie dostępnością dużej ilości tlenu. Ale to właśnie w tym miejscu pod koniec wakacji odbywa się od kilku lat festiwal muzyczny - Cieszanów Rock Festiwal, który w kręgach młodych fanów muzyki zwany bywa też niekiedy podkarpackim Jarocinem.
Na początku wakacji nie planowałem jednak wyjazdu do Cieszanowa, choć dobrze wiedziałem, kto tam w tym roku wystąpi. Dlaczego? Bo pochłonęła mnie magia Jarocina i gdzieś od połowy roku planowałem wyjazd na tamten festiwal. Niestety, sprawy się nieco skomplikowały i nie udało mi się tam pojechać. Żałowałem bardzo, ale czasem tak bywa. A może los chciał abym wybrał inaczej? Tak czy inaczej jakieś dwa tygodnie przed festiwalem w Cieszanowie dostałem zielone światło i zdecydowałem się pojechać właśnie tam.
Festiwal w Cieszanowie trwał cztery dni, a wszystkie koncerty odbywały się na dwóch scenach – „dużej”, zlokalizowanej naprzeciwko pola namiotowego i „alternatywnej”, ulokowanej w amfiteatrze na polu namiotowym. Pierwszego dnia festiwalu (w czwartek) koncerty odbywały się tylko na scenie alternatywnej (tak gdzieś od godz. 15.00), ale w kolejnych dniach (do niedzieli włącznie) grano od 15.00 do 1.00 w nocy na dużej scenie, a od 11.00 do mniej więcej 15.00 na scenie alternatywnej. Na tej drugiej pokazało się około 14 zespołów, a na tej pierwszej 10. Zaprezentowany przez nie wachlarz gatunków muzycznych był ogromny i każdy mógł znaleźć coś dla siebie – od death metalu (Vader), przez brzmienia rockowe (Strachy na Lachy), satyryczne teksty El Dupy, punkowe numery Włochatego i 1125, do niskolotnych, aczkolwiek zabawnych tekstów Lej Mi Pół i Nocnego Kochanka. Uczestnicy festiwalu mieli także okazję zobaczyć na żywo trzy wcielenia Kazika. W piątek wystąpił jako Kazik na Żywo (był to jeden z ostatnich koncertów na jego pożegnalnej trasie), w sobotę pojawił się z Kultem, a w niedzielę zagrał pod szyldem Kazik & Kwartet Proforma. Gwoli poprawności powinienem jednak dodać, że w sobotę Kazik pojawił się raz jeszcze, tym razem jednak jako gość El Dupy. Gwiazdą tego dnia, określaną jako headliner całego festiwalu, był zespół Markiego Ramonesa, który zaprezentował zgromadzonej w amfiteatrze publiczności najbardziej znane numery starych Ramones. Podobno zaproszono go w „zastępstwie”, ponieważ zakontraktowana znacznie wcześniej gwiazda (Misfits – przyp. red.) odwołała w ostatniej chwili wszystkie swoje koncerty w Europie.
Moim zdaniem najciekawsze były tzw. koncerty „specjalne”. Taki właśnie był koncert Kultu. Zespół w trakcie ponad trzyipółgodzinnego występu zagrał materiał z dwóch swoich płyt „Tata Kazika” i „Tata 2”. I choć nie jestem ich fanem, to trudno było oprzeć się wrażeniu, że biorę udział w czymś niezwykłym. Było naprawdę magicznie. W październiku na rynku muzycznym ma się pojawić nowa płyta Kultu. Parę dni temu obejrzałem promujący ją teledysk, przygotowany do numeru „Madryt” i z satysfakcją zauważyłem, że wykorzystano w nim materiał filmowy z koncertu grupy w Cieszanowie. „Płytę na żywo” zagrały też Strachy na Lachy (oczywiście chodzi o „Piłę Tango”), ale akurat ich koncert jakoś mną nie wstrząsnął.
Takie festiwale to naturalnie nie tylko muzyka na żywo, ale i masa innych atrakcji. Różnego rodzaju warsztaty, malowanie murali, jam session dostępne dla każdego, projekcje filmów, spotkania z zespołami, czy wystawy.
Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, nie wszystko musi się wszystkim podobać, dlatego nie chcę oceniać poszczególnych prezentacji, mówiąc wam, który występ mi się podobał, a który nie, bo nie do końca o to w takich imprezach chodzi. Za to zwróciłbym organizatorom uwagę na jeden problem - dojazd. Nam udało się załatwić dojazd na miejsce Bla Bla Carem, ale gdybyśmy tego nie zrobili, to jedynym środkiem dotarcia w ten odległy zakątek jest bus z Rzeszowa, który kursuje bardzo rzadko.
Festiwal zorganizowano naprawdę doskonałe. Zarówno ochrona jak i pracownicy techniczni, ratownicy z punktu medycznego czy wolontariusze, doskonale wiedzieli, na czym polega ich praca, świetnie się dogadywali i uzupełniali. Ba, odniosłem nawet wrażenie, że oprócz robienia tego, co do nich należy, czerpali też radość z faktu, że się na tej imprezie znaleźli. To sprawiało, że my, uczestnicy, nie czuliśmy się w ich obecności źle. Za to czuliśmy podskórnie, że oni są dla nas (i z nami), a nie przeciwko nam.
Czy festiwal był udany? Jak najbardziej, dlatego zamierzam tam pojechać również w przyszłym roku i z niecierpliwością wyczekuję już kolejnych wakacji.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?