Spłoniecie razem z nami!
Premiera filmu „Kosogłos. Część 1” była bez wątpienia jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń filmowych minionego roku. I z pewnością nie byłam jedyną osobą, która z niecierpliwością czekała na kolejną dawkę wydarzeń z Panem. Szczególnie, że poprzednia część zakończyła się w kluczowym momencie. Kiedy więc zobaczyłam pierwsze zwiastuny filmu, nie mogłam doczekać się chwili, gdy znów zasiądę w wygodnym fotelu w ciemnej sali kinowej i obejrzę dalszy ciąg tej historii.
Naturalnie książkę Suzanne Collins przeczytałam znacznie wcześniej, dlatego trochę się zdziwiłam, że Francisco Lawrence zdecydował się aż tak bardzo rozbudować jej opowieść. Jakby tego było mało, to ta jego odsłona różni się znacznie od schematu tych wcześniejszych. O ile pierwsze odsłony skupiały się na pokazaniu zmagań głównej bohaterki w nieprzyjaznym jej środowisku z wyszkolonymi mordercami, o tyle w tej części oglądamy głównie narodziny społecznego buntu. Reżyser skupił się tym razem głównie na przedstawieniu napiętych relacjach pomiędzy Kapitolem a dystryktami i współzależności między głównymi bohaterami oraz na pokazaniu prób poderwania obywateli do powstania, ale nie zrezygnował przy tym ze scen walki, w których wir została wrzucona Katniss, i którym nie można mimo wszystko odmówić rozmachu, solidnego wykonania oraz widowiskowości (sprawiedliwie trzeba jednak przyznać, że jest ich tu jednak znacznie mniej niż w poprzedniej części). Dzięki tym zabiegom los protagonistów nie będzie więc nam obojętny i z bijącym sercem przez ponad 2 godziny nadal będziemy śledzić ich poczynania.
Większość wydarzeń rozgrywa się w tej odsłonie w 13 dystrykcie, który 75 lat wcześniej miał zostać zniszczony, ale dzięki sprytowi jego mieszkańców jakoś przetrwał. Jego prezydent, Alma Coin (Julianne Moore) prosi Katniss (Jennifer Lawrence) o zostanie Kosogłosem, czyli twarzą powstania. Dziewczyna zgadza się w końcu stanąć na czele buntu (nie bez wahania), stawia wszak warunek, że z Kapitolu ma zostać odbity Peeta (Josh Huycherson). Rozpoczyna się kręcenie propagandowych filmów, które mają być wyświetlane w całym Panem. Granie w nich idzie jej jednak nie najlepiej, dlatego zostaje wysłana do dystryktu 8, gdzie trwają walki. Towarzyszy jej tam naturalnie ekipa filmowa. A jako że Kapitol ma prawie wszędzie swoich szpiegów, natychmiast wysyła tam poduszkowce, które bombardują szpital pełen kobiet, dzieci i starców (do niedawna znajdowała się tam nasza bohaterka). Zrozpaczona Katniss wypowiada wtedy do przedstawicieli władz bardzo ważne słowa – „Jeśli my spłoniemy, wy spłoniecie razem z nami!”.
Moją ulubioną sceną w tej części jest ta, kiedy Katniss śpiewa „Drzewo Wisielców”. Melodię tę powtarzają za nią kosogłosy, a potem akcja przenosi się na chór rebeliantów, którzy także śpiewają tę pieśń, napierając na elektrownię wodną, by pozbawić Kapitol prądu. Nie podobało mi się jedynie to, że tekst pieśni został zmieniony. Co prawda tylko jedno słowo, ale zmieniło to moim zdaniem jej sens. W książkowej wersji opowiadała ona bowiem o parze kochanków rozdzielonych przez śmierć, natomiast w wersji filmowej nadano jej zupełnie inne znaczenie.
Nie zabrakło i tym razem wzruszających momentów, jak choćby ten, kiedy to Katniss ogląda w 12 dystrykcie porozrzucane, zmasakrowane ciała ludzi, mając świadomość, że to poniekąd jej wina. Albo gdy ryzykując własnym życiem biegnie po młodszą siostrę, choć powinna już od dawna znajdować się w schronie.
Ta odsłona serii jest naprawdę niezwykle emocjonalna, co jest niewątpliwą zasługą doskonałego połączenia przeszywającej duszę muzyki autorstwa Jamesa Newtona Howarda, porywającej gry aktorskiej i sprawnej reżyserii. Każdy z aktorów otrzymał tu swoje pięć minut na ekranie i wszyscy oni, bez wyjątków, należycie ten dany im czas wykorzystali. Różnorodność zaprezentowanych przez nich kreacji winna więc zadowolić nawet najbardziej wymagających widzów. Co prawda opowieść ta – o czym już wspominałam – jest może trochę zbyt mocno rozwleczona, ale według mnie ma to jednak sens. Dzięki temu zabiegowi nie mamy bowiem prawa narzekać na jakiekolwiek fabularne niedopowiedzenia czy też brak spójności scen. Poza tym pełno jest tu nadal nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Do pewnego momentu trudno odgadnąć, kto tak naprawdę panuje tu nad zaistniałą sytuacją, kto ma przewagę, i w końcu kto kim manipuluje. I choć niektórzy widzowie twierdzą, że film jest brutalny, z czym trudno się nie zgodzić, to ja mimo wszystko uważam, że Francis Lawrence nie przekracza granicy dobrego smaku. Stosując adekwatne zabiegi potrafi za to wywołać u widza pożądane emocje i sprytnie manipulować jego uczuciami.
Dla wszystkich fanów tej książki to absolutnie obowiązkowy wypad do kina, który zapewni przyzwoitą rozrywkę, zmuszając przy okazji do ciekawych przemyśleń. Moim zdaniem to także najlepszy film minionego roku, dlatego niecierpliwie czekam teraz na część finałową.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?