Zapomniani polscy tenorzy
Polscy śpiewacy są od lat bardzo cenieni na świecie. Największe europejskie i amerykańskie sceny zabiegają o występy absolwentów wydziałów wokalnych polskich konserwatoriów muzycznych, które cieszą się ciągle niebywałą renomą na świecie. Pięknymi karierami mogą poszczycić się Piotr Beczała, Aleksandra Kurzak (małżonka legendarnego tenora z lat 90. Roberta Alagni) czy też Mariusz Kwiecień, a ostatnio coraz bardziej spektakularnego charakteru nabiera kariera młodego kontratenora, Józefa Orlińskiego. Czy tak było jednak zawsze?
Dziś jest to o wiele prostsze niż kiedyś. Szefowie największych domów operowych świata mają świetny przegląd talentów nawet w najodleglejszych zakątkach naszego globu. Nawiązują z nimi kontakt i wysyłają zaproszenia na swoje sceny. Głupi by nie skorzystał. Przed laty, szczególnie w naszej części Europy, nie było to takie proste. Żelazna kurtyna nie była igraszką i w sposób realny hamowała wyjazdy wybitnych artystów na Zachód. Krótko mówiąc, niełatwo było uzyskać zgodę odpowiednich organów państwa na wydanie paszportu, a nielegalne przekroczenie granicy wiązało się z brakiem możliwości powrotu do kraju. Tak więc ówcześni polscy śpiewacy musieli się zadowolić występami w ojczyźnie lub w którymś z tzw. krajów demokracji ludowej. Niestety, choć ci artyści dawali wspaniałe występy, to o większości z nich niewielu już pamięta. Polacy doceniają bowiem tylko tych rodaków, którzy potrafią osiągnąć coś za zachodnią granicą lub za wielką wodą. Kto dziś pamięta najwybitniejszą moim zdaniem polską sopranistkę Helenę Mickiewiczównę, której koloraturowa technika i uroda głosu nie ustępowała Joan Sutherland? Ale o Kiepurze słyszał już chyba każdy. O wspaniały sopran wagnerowski Krystyny Kujawińskiej licytowały się ongiś największe niemieckie sceny, a prasa muzyczna w tym kraju pisała, że może ona wypełnić lukę po Birgit Nilsson. Niestety, pani Krystyna została w Polsce i do dziś nikt nie zatroszczył się nawet o to, by poświęcić jej artykuł na Wikipedii. Taki sam los spotkał i wielu innych, choćby Tomasza Zagórskiego, Stanisława Romańskiego, Mariana Koubę czy Bogdana Paprockiego. Postanowiłem więc przypomnieć wam sylwetki tych śpiewaków, choć nie jest to łatwe, bo w sieci naprawdę trudno znaleźć interesujące opracowania na ich temat.
Pierwszą wielką polską gwiazdą był Jan Reszke (później Jean de Reszke), który występował na przełomie XIX i XX wieku, czyli przez całą belle epoque. Była to postać bardzo charyzmatyczna, niebywale wręcz wpasowana w klimat tamtych czasów. Co ciekawe, nie zaczynał kariery sam. W Europie głośno było bowiem o całym rodzeństwie Reszke. Fantastyczne angaże otrzymywali na europejskich scenach w tym okresie również jego siostra Józefina (sopran) oraz brat Edward (bas), choć to Jan był z nich chyba najzdolniejszy i zrobił największą karierę. Mówiło się o nim jako o ,,bożyszczu Paryża", do czego predestynowała go nie tylko uroda czy arystokratyczne maniery, ale nade wszystko wspaniały, potężny, heroiczny tenor. A trzeba wam wiedzieć, że był to czas kiedy na scenach oper dominowały siłowe tenory dramatyczne. W związku z tym Reszke występował głównie w światowych inscenizacjach dzieł Verdiego i Mayerbeera, czyli brylował w repertuarze włoskim jak i francuskim. Większej kariery od niego nie zrobił żaden inny polski śpiewak. Do tego zasłynął również jako przedni pedagog. Służył radą wielu doprawdy legendarnym primadonnom (Adelina Patti i Nellie Melba). Uczył też śpiewu wielką polską aktorkę Irenę Eichlerówną. Ostały się też nagrania jego arii... tyle że kompletnie nieczytelne. Szmery, szumy kompletnie "zakrywają" głos. Wielka szkoda.
Jednak najbardziej znanym polskim tenorem był oczywiście Jan Kiepura. Tenor liryczny, poparty wytrawną techniką i niezłymi umiejętnościami aktorskimi. Jednak jeśli przyjrzymy się bliżej jego karierze, to zauważymy, że wcale nie była ona tak imponująca, szczególnie z pewnego punktu widzenia. Owszem był powszechnie znany, hołubiony, bajecznie bogaty i bardzo zuchwały (potwierdza to choćby ta wypowiedź: "Niektórzy twierdzą, że jestem zarozumiały. Muszę jednak kategorycznie zaprzeczyć tej krzywdzącej opinii. Bywają chwile, kiedy ogarnia mnie wątpliwość, czy rzeczywiście jestem najlepszym śpiewakiem na świecie"). Występował na pierwszorzędnych scenach, ale czegoś w tym wszystkim tu brakuje. Precyzyjnie mówiąc brakuje mi pełnych nagrań oper. Zawsze mnie to intrygowało i w żaden sposób nie mogę dociec przyczyny tego stanu rzeczy. Grał przecież rolę śpiewaków zarówno w amerykańskich jak i niemieckich filmach, pozostawił po sobie nagrania licznych arii, ale nie sposób go obejrzeć w jakimkolwiek spektaklu operowym. Słyszałem coś o rejestracji spektaklu z Met "Rigoletta" z jego udziałem i we wspaniałej wręcz obsadzie (Lily Pons, Lawrence Tibett), ale nie sposób go znaleźć. Dlaczego tak się stało? Próbowałem to uzasadnić okresem czasu (rocznik 1902), ale szybko zorientowałem się, ze to bez sensu, bo niewiele tylko młodsi od niego śpiewacy pozostawili po sobie masę nagrań studyjnych i rejestracji na żywo. O braku szczęścia i zainteresowania również trudno mówić, tak więc ta sprawa pozostaje dla mnie nadal zagadką.
Jednakże najwybitniejszym polskim tenorem dla wielu znawców tematu, z czym i ja się zgadzam, pozostanie Bogdan Paprocki. Imponujący tenor liryczno-dramatyczny, którego można ustawić w jednym rzędzie z Bjorlingiem czy del Monaco. Jego kariera przypadła już na czasy socjalizmu. Dostawał propozycje z Metropolitan Opera, których nie przyjął i nie należy tu winić w tym przypadku aparatu państwowego. Uważał się po prostu za patriotę i nie chciał wyjeżdżać z Polski. Ten jego patriotyzm mocno odzwierciedlał również dobór repertuaru. Pozostaje do dziś najwybitniejszym tenorem moniuszkowskim (wspaniałe kreacje Stefana w "Strasznym dworze" i Jontka w "Halce"). Ale był też niezrównany w repertuarze francuskim (wielki odtwórca tytułowej partii w "Opowieściach Hoffmanna" Offenbacha i przede wszystkim Faust u Gounoda. W sędziwym wieku zgodził się zaśpiewać tę operę tylko w pierwszym akcie przed metamorfozą mistrza w młodzieńca. W przykrym położeniu stawali soliści, którzy mieli śpiewać w kolejnych aktach i jak się zorientowałem, wielu unikało tego jak ognia. Warto też wspomnieć, że poważnie zajął się również interpretacją polskich pieśni Chopina, Moniuszki i Karłowicza. Dziś jego imię nosi bardzo ważny polski konkurs dla solistów.
Pozostaje jeszcze trzech wybitnych solistów, których nie sposób znaleźć nawet w polskojęzycznej Wikipedii: Stanisław Romański, Marian Kouba i Tomasz Zagórski. Pierwszy z nich dysponował wspaniałym, ciemnym, dramatycznym tenorem, przypominającym trochę głos Ramona Vinay. (na YouTube dostępne są nagrania jego arii w polskojęzycznej wersji). Kouba to z kolei głos bardziej liryczny. Pozostawił po sobie nagrania wielu fantastycznych arii, w tym piękną, polskojęzyczną wersję "Turandota" Pucciniego, z towarzyszącą mu Krystyną Kujawińską (ta kreacja jest według mnie najlepszą, jaką pozostawiła po sobie polska sopranistka). Kouba zagrał również w drugim odcinku "Lalki" wyreżyserowanej przez Ryszarda Bera, gdzie przepięknie zaśpiewał dumkę jako kaleki powstaniec. Zagórskiego znam natomiast od niedawna i powiem wam, że nie dowiedziałem się o nim z rodzimych źródeł. Dowiedziałem się o nim z postu na profilu ,,tenor.on,fire", w którym opublikowano fragment jego wykonania arii z prologu ,,Opowieści Hoffmanna" po polsku. Byłem zdumiony i poruszony, że kompletnie nieznany polski tenor zachwycił mnie swoim wykonaniem o wiele bardziej niż Placido Domingo. Prześliczny, smukły, liryczny tenor o aktorstwie pełnym pasji i skrajnego zaangażowania. Podobno pracuje dziś jako wykładowca w Poznaniu. Dlaczego trójka tych panów nie przebiła się na światowe sceny, choć zdecydowanie na to zasługiwała, nie wiem i nigdzie nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?