Proagresywny charakter pacyfizmu, czyli Qui desiderat pacem, praeparet bellum
Niniejszy tekst powstał dla wyrażenia opinii autora w kwestii poruszonej przez Jugosa w artykule „Wszelka władza pochodzi od lufy pistoletu – Jean Cocteau”. Autor stwierdza, iż agresja leży w naturze większości ludzi i wykorzystywana jest przez nich (często wbrew ich sumieniu i mimo ogólnie przyjętego potępienia dla aktów przemocy) w celu osiągnięcia własnych celów, gdy brakuje przekonujących argumentów dla poparcia swych racji. Do tego momentu w pełni zgadzam się z Jugosem – trudno byłoby na przykład udowodnić zdrowemu psychicznie człowiekowi agresję jednego kraju na inny (jak to było chociażby w 1939r.), mając za argumentację jedynie potrzebę zdobycia „przestrzeni życiowej” i kilka innych mało satysfakcjonujących pretekstów.
Mniej natomiast odpowiada mi dalszy wywód autora. Przedstawia on swą utopijną wizję świata bez agresji. Stwierdza, że dzięki „podjęciu wyzwania” i zaprzestaniu wszelkich działań związanych z przemocą, damy dobry przykład innym, którzy podążą w nasze ślady, co „w konsekwencji przyczyni się do naprawy tego naszego niezbyt udanego świata”. Niestety nie mogę podpisać się pod tym pięknym wywodem. Jest to ideologia czysto pacyfistyczna, a o tej (i o jej wpływie na dzieje ludzkości) historia – jak wszystkim wiadomo – nauczycielka życia, opowiada niechlubnie.
Jeżeli głupota agresji polega na wmawianiu sobie i innym, że może ona rozwiązać problemy i polepszyć czyjś byt, to głupota pacyfizmu obiecuje jego wyznawcom to, iż silny ruch propokojowy wstrzyma wybuch konfliktu lub zatrzyma już rozpoczęty. A pacyfizm przynosił zazwyczaj coś zupełnie innego niż pokój.
Rozkwit organizacji pacyfistycznych nastąpił na przełomie wieków XIX i XX, chociaż sama idea zaprzestania wszelkich działań związanych z przemocą znana była już starożytnym. Tyle, że oni rozumieli jedną rzecz: słaby nigdy nie obroni się przed silnym, a rzadko zdarzyć się może, że silny w chwili ku temu odpowiedniej, gdy agresja jest dla niego najlepszym wyjściem, powstrzyma się od niej. Wiedzieli, że mięsień i oręż najlepiej potrafią uchronić ich kulturę przed barbarzyńcami – trzymając ich na bezpieczny dystans, a w razie potrzeby odpierając atak. O tych pozytywnych stronach posiadania siły zapominają współcześni ludzie nawołujący do rozbrojenia i dawania takim zachowaniem przykładu wrogom. Jeżeli na pozbawianie się siły spojrzeć od strony potencjalnego nieprzyjaciela, dojść można do wniosku, że jest to jedynie prowokacja, nakłaniająca go do agresywnego zachowania. Od samego początku cywilizacji, kiedy utrwalały się wyobrażenia na temat hierarchii, władzy i podległości, ludzie wiedzieli że lepiej być silnym niż słabym, zwinnym niż ociężałym, mądrym, nie głupim, i że to ci pierwsi mogą wpływać na drugich, nie odwrotnie. Będąc mądrym dążyć się powinno do powiększania swego znaczenia zarówno w dziedzinie siły umysłu jak i ciała. Wiedzieli o tym Ateńczycy i dobrze na tym wychodzili. Nie bez powodu za bóstwo opiekuńcze obrali sobie Atenę – boginię wiedzy i walki w słusznej sprawie. Wracając do współczesnego pacyfizmu – gdyby nie on, wybuch II wojny światowej można byłoby zażegnać co najmniej dwukrotnie. Pierwsza ze sposobności ku temu, pojawiła się zaraz po dojściu Hitlera do władzy. Piłsudzki dysponując wtedy siłą militarną większą niż pogrążone w chaosie Niemcy, proponował Francuzom wkroczenie do tego kraju i obalenie „podejrzanego krzykacza” z oryginalnym wąsem. Na przeszkodzie stanęło francuskie umiłowanie pokoju, „pokoju za wszelką cenę”. To motto przyświecało Francuzom, tym razem w porozumieniu z Brytyjczykami, gdy konflikt można było zażegnać po raz drugi. To dzięki marszom i manifestacjom organizowanym przez pacyfistów z tych krajów III Rzesza ośmieliła się sięgnąć najpierw po Czechy, a następnie po osamotnioną w walce Polskę.
Pokój można utrzymać posiadając odpowiednią siłę militarną, będącą wystarczającym argumentem dla przeciwnika, by nie atakować. Które z dzisiejszych państw spróbowałoby wymusić coś przemocą na Stanach Zjednoczonych? I tylko dzięki zdecydowanej wygranej Zachodu w „zimnej wojnie”, udało się zapobiec wprowadzeniu w życie imperialistycznych planów Moskwy, mogących skasować Ziemię.
Być może swoje racje przedstawiłem w zbyt dużej skali, ale myślę, że przykłady popierające moje zdanie mają odpowiednie przełożenie na nasze życie.
Kończąc swój wywód, mniej optymistyczny, lecz bardziej racjonalny niż podany przez Jugosa chciałbym zapewnić, iż nie aprobuję aktów nieuzasadnionej, nie popartej rozsądnymi argumentami i bardziej niż potrzeba brutalnej agresji. Podzielam przekonanie autora, że świat bez przemocy byłby dobry i piękny, lecz moim zdaniem, dopóki żyją na nim ludzie, zwierzęta i rośliny (przynajmniej niektóre) jest to niestety wizja nierealna. W każdym razie do czasu nastania świata bez agresji, jak mówi mądra łacińska maksyma: „kto pragnie pokoju, niech się gotuje do wojny”.