Starość żadna radość
"Czas ucieka bez litości Wszystko nam będzie kiedyś odebrane By stać się cząstką okrutnej przeszłości."
"Zjadacze Lotosu"
Alfred Tennyson
Pisałam ostatnio o tym, że świat dorosłych jest miejscem nieustannych przemówień i pustych obietnic. Istnieje jednak grupa osób dojrzałych, które bardzo skrzywdziłam tym stwierdzeniem. Mam na myśli ludzi starszych, babcie i dziadków. Nazywanie ich śmiesznymi, byłoby nietaktem i niesprawiedliwością.
Powiedzeniem najbardziej kojarzącym się nam podeszłym wiekiem jest oczywiście: wesołe jest życie staruszka. Powiedzenie bądź co bądź stare i całkowicie nieaktualne w XXI wieku. Jeszcze kilka pokoleń temu, człowiek po sześćdziesiątce był uznawany za najwyższy autorytet w rodzinie, za największą skarbnicę wiedzy i mądrości. Spójrzcie tylko, co się porobiło z nami, współczesnymi. Starców nazywamy zdziecinniałymi niedołęgami, tylko dlatego, że mają problemy z poruszaniem się, artykułowaniem dźwięków, lub złożonym myśleniem czy też pamięcią. Mędrzec stał się idiotą, a młokos z mlekiem pod nosem - geniuszem z gigantycznym bagażem doświadczeń życiowych. Owszem, nie przeczę, wielu młodych ludzi przeszło niejednokrotnie cięższą szkołę życia niż niejeden z członków tej przereklamowanej grupy społecznej dorosłych. Gdyby jednak udało mi się osiągnąć wiek późnej starości, wcale nie byłoby mi przyjemnie, jeśli za własnymi plecami słyszałabym śmiech wnuków, bo potknęłam się o własną nogę. Albo rękę.
Życie staruszka wcale nie jest wesołe. Pomijam tu milczeniem absurdalne polskie prawo zabierające ostatni grosz najuboższym w celu załatania dziury budżetowej. Pominę też bez komentarza podejście do sprawy pracodawców, wyrzucających sumiennego pracownika z wieloletnim stażem na rok przed emeryturą. Bo właściwie po co o tym wspominać? Istnieje problem większy, boleśniejszy i wystarczająco upokarzający. Nie mam tu na myśli upośledzonego systemu opieki socjalnej nad osobami starszymi. Chodzi mi o samą mentalność współczesnych.
Skąd wzięły się domy opieki, kryjące się pod cukierkową nazwą domów spokojnej starości? Słabujących na ciele i umyśle dziadków odstawiamy jak bezużyteczne meble, nieprzydatne i przeszkadzające. A przecież to jest jak w Inwokacji "Pana Tadeusza", jak z Litwą Mickiewicza. Najbardziej ceni się ukochaną babcię, kiedy się ją starci. Kiedy nie zdąży się jej powiedzieć, że jesteśmy wdzięczni za wszystko. Kiedy nie zdąży się jej powiedzieć, ile dla nas znaczy. Kiedy będzie już za późno, żeby powiedzieć babciu / dziadku, kocham cię. Dla niektórych faktyczne jest już za późno. Niech więc reszta szczęściarzy doceni to, co ma, zanim to coś straci. I niech to zrobi jak najszybciej. Tempus fugit.