„Bad boy” - Vega nie zawodzi!
Nie tak dawno napisałem recenzję „Polityki” Patryka Vegi. Po premierze tamtego filmu jego reżyser wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że w międzyczasie bardzo wiele zmieniło się w jego życiu i zmieniło się także jego spojrzenie na kino, dlatego dopiero jego następny film będzie tym pierwszym prawdziwym. Czy zatem mająca niedawno premierę jego najnowsza produkcja „Bad Boy”, jest rzeczywiście skokiem jakościowym względem wcześniejszych filmów tego reżysera? Czy udało mu się wreszcie wyjść ze swej niszy i stworzyć obraz nie tylko komercyjny?
Od razu pozwolę sobie odpowiedzieć na te pytania. Tak. Najnowszy film Vegi jest faktycznie skokiem jakościowym w stosunku do „Polityki”. To produkcja znacznie bardziej kompetentna i kompletna. Problem jednak tym razem jest w tym, że lepszy jakościowo film bynajmniej nie znaczy lepsze widowisko, a można by rzec wręcz przeciwnie, bo emocji nie dostarcza zbyt wiele.
Podstawowa różnica w stosunku do poprzednich produkcji Vegi zawiera się w tym, że chyba po raz pierwszy od dawna jego film posiada określoną fabułę. Jedną historię, którą autor stara się nam w miarę sensownie i ciekawie opowiedzieć. Oś fabularna scenariusza i filmu opiera się na konflikcie dwóch braci. Pierwszy z nich, grany przez Antoniego Królikowskiego, jest buzującym testosteronem stadionowym chuliganem, ściganym przez upiory swej przeszłości. Drugi natomiast, grany przez Macieja Stuhra, jest praworządnym policjantem, który chcąc nie chcąc musi stanąć po drugiej stronie barykady. Głównym problemem tego filmu jest chyba jednak to, że reżyserowi nie udało się niestety odpowiednio zbalansować tych wątków, przez co zdecydowanie większy nacisk położył na środowisko przestępcze.
Nie pomaga fakt, że czas w tym filmie to zjawisko bardzo umowne. Montaż jest rwany i to do tego stopnia, że raz między scenami mija zaledwie kilka minut, a innym razem są to już całe miesiące a nawet lata. Co więcej fabuła nie konfrontuje bohaterów filmu z przeciwnościami losu. Wszystko przychodzi im łatwo i nie mamy nawet cienia wątpliwości, że coś może się im nie udać. Powiedzieć, że akcja przebiega sztampowo i jest przewidywalna, to jakby nic nie powiedzieć. Historia trzyma się bardzo mocno utartych schematów, a reżyser czyni wszystko, by toczyła się w obrębie zaledwie kilku głównych postaci.
„Bad Boy” opowiada historię młodego, wywodzącego się z patologicznej rodziny chłopaka, który wzorem swego ojca wiąże się ze środowiskiem pseudokibiców i stopniowo pnie się po drabinie przestępczego półświatka zdobywając coraz większe wpływy. Ostatecznie udaje mu się przejąć zarządzanie swoim ukochanym klubem piłki nożnej, który nazwano tu „Unią". Poboczny wątek dotyczy policyjnej grupy operacyjnej, którą sformowano po to, by rozpracować to przestępcze środowisko. W jej skład wchodzi dwóch policjantów Piotr Zawrotny (Maciej Stuhr) i Adam Kos (Andrzej Grabowski) oraz dwie prawniczki, prokurator Anna Dąbrowska (Małgorzata Kożuchowska) i Ola Fogiel (Katarzyna Zawadzka).
Pomysł historii bezsprzecznie ciekawy, tym bardziej że filmów o takiej tematyce nie ma za wiele. Oczywiście filmów gangsterskich powstało w ostatnich latach w Polsce bardzo wiele, ale większość z nich opiera się ciągle na stereotypach zaczerpniętych z lat 90-tych i z tego powodu dosyć trudno patrzeć na nie przez pryzmat obecnej rzeczywistości. Dodatkowo bazowanie na tak leciwych schematach zaowocowało powtarzalnością. Pod tym względem „Bad Boy” wyróżnia się naprawdę pozytywnie. Niestety i tu pojawiają się pewne zgrzyty, gdyż nie udało się autorom przełamać pewnych schematów. Scenarzysta w zasadzie od razu nawiązuje do typowej dla filmów tego gatunku z lat minionych historii związanych z handlem narkotykami. Dla mnie to spory zawód, gdyż reżyser zafundował nam tym samym powtórkę z „Kobiet mafii”, miast pokazać bardziej aktualne sposoby mafijnego świata na „zarabianie” pieniędzy. Tym bardziej, że zna takie sposoby działania grup przestępczych, co pokazał w kolejnych częściach „Pitbulla”, w których fabuła kolejnych filmów kręciła się wokół różnych typów mafii.
Po drugie i to boli niestety równie mocno, naprawdę szkoda, że realizator nie jest niestety w stanie pokazać takiego wydarzenia sportowego jak mecz piłkarski w efektowny sposób. Pod względem realizacyjnym film wygląda naprawdę wyjątkowo bardzo skromnie i to nawet na tle poprzednich produkcji Vegi. Drogie samochody i ciekawe lokalizacje niestety tego nie przysłoniły. Wielka szkoda, bo przecież budżet tej produkcji jak na polskie warunki był zaiste ogromny. Po trzecie jest to kolejny film, który kategorycznie odcina się od faktów. Film teoretycznie jest inspirowany prawdziwi wydarzeniami, co Vega powtarza jak mantrę, ale tego realizmu nie znajdziemy ani w postaciach gangsterów, ani policjantów, ani w relacjach między nimi. Nie mówiąc o tym, że akcja którą obserwujemy na ekranie, również nie sprzyja budowaniu poczucia realizmu.
Scenariusz bardzo wyraźnie podzielony jest na dwie części. Pierwsza w pewien sposób mnie zaintrygowała. Historia zostaje bowiem nakreślona bardzo jasno i zawiązuje się stosunkowo szybko.
Poza tym nawet mało wprawny widz od razu może się zorientować, kto będzie tutaj głównym bohaterem, kto jego przeciwnikiem i o co będzie się toczyć gra. Odnosi się od razu wrażenie, że przez cały film będziemy obserwować konfrontację braci, ale po tym nadchodzi druga część, w której Vega wraca do swoich zgranych schematów. Historia zostaje znacznie uproszczona i ewidentnie traci dynamikę. Nie ma w niej ani jednego zwrotu akcji, mimo że historia aż się o to prosi. A gdy w końcu dochodzi jednak do bezpośredniej konfrontacji obu głównych bohaterów, orientujemy się, że ten ich konflikt tak naprawdę kompletnie nie ma podbudowy. I to ich ostateczne starcie, tak przewidywalne i źle nakręcone, staje się przez to raczej zabawne.
Pewną nowością jest w tym filmie z pewnością ograniczenie liczby głównych postaci. O ile w poprzednich produkcjach tego reżysera mieliśmy ich dziesiątki, w wyniku czego żaden aktor nie dostawał wystarczająco dużo czasu ekranowego, by pokazać swoje umiejętności, o tyle tu można ich policzyć na palcach jednej ręki. Taki zabieg należy zaliczyć absolutnie do plusów tej produkcji, Antoni Królikowski wypada w swojej roli świetnie. Jest naturalny i prawdziwy. Nie posiada co prawda prezencji typowego archetypu polskiego gangstera, ale zdecydowanie nadrabia te braki charyzmą. Jego postać jest mocno wyważona między byciem przerysowaną a wiarygodną. Niestety postać policjanta, kreowana przez Macieja Stuhra, jest moim zdaniem najsłabsza. W przeciwieństwie do głównego bohatera nie ma za grosz charyzmy, a poza tym jest nudna i na dobrą sprawę niewiele wnosi do tej historii. Ta postać w żadnym wypadku nie jest w stanie porwać widza. Partneruje im prawniczka grana przez Katarzynę Zawadzką. Jej postać jest z jednej strony ciekawa (wchodzi w relacje z głównym bohaterem, aby pomóc w śledztwie i z czasem się w nim zakochuje), ale bardzo słabo napisana, a jej relacja z oboma braćmi Zawrotnymi nie jest w żaden sposób eksploatowana. Na drugim planie najbardziej zauważalny jest bohater stary policjant, Adam Kos, który z biegiem fabuły zaczyna dbać o siebie i odkrywa zalety zdrowego trybu życia.
Zaczyna chodzić na siłownię i postanawia się zmienić. Niestety ten wątek kompletnie nic nie łączy z fabułą. Choć wypada docenić, że gra tu zupełnie inną postać niż Gebels z „Pitbulla”. Moim zdaniem największym zaskoczeniem jest Małgorzata Kożuchowska. Naprawdę kupuję ją w roli bezwzględnej i zdystansowanej pani prokurator i bardzo żałuję, że jej postać dostała tak mało czasu ekranowego. Na koniec zostawiłem postać herszta kibolskiej bandy „Twardego”, którego zagrał Stramowski. Po raz kolejny dodam, że doceniam fakt, że Vego obsadził go tu w kompletnie nietypowej dla niego roli, innej niż w „Pitbullu”. Co więcej, cieszę się, że tak właśnie zrobił, choć oczywistym do tej roli wyborem wydawał się Fabijański. Postać Stramowskiego jest autentycznie zabawna (monolog na temat wina rozłożył mnie na łopatki) i choć nie jest on oczywistym wyborem do roli gangstera humanisty, to naprawdę daję radę.
Mimo tych wszystkich warsztatowych niedociągnięć, tradycyjnie niechlujnej realizacji oraz bezradności w kreowaniu pogłębionych, wiarygodnych psychologicznie postaci, uważam, że ten film warto obejrzeć. Nie zrozumcie mnie jednak źle. To produkcja co najwyżej średnia i pełna wad, ale chciałbym mimo wszystko jakoś docenić fakt, że reżyserowi udało się po kilku ostatnich potknięciach powrócić do formy, którą prezentował w pierwszym „Pitbullu”.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?