Łajdak o wielkim sercu
Pod koniec ubiegłego roku mieliśmy okazję obejrzeć w kinach drugą część trzeciej trylogii kultowej serii Star Wars, uwielbianej chyba przez wszystkich. Mam na myśli film w reżyserii Riana Johnsona „Ostatni Jedi” (pierwsza część - „Przebudzenie mocy” – miała premierę dwa lata wcześniej). Nowy właściciel praw do sagi (Walt Disney Company) zaproponował fanom także serię tzw. spin-offów, których celem jest uzupełnienie historii o ważne szczegóły i wyjaśnienie istotnych, a pominiętych w głównych częściach kwestii. Wszystkie spin-offy ukażą się z podtytułem „Gwiezdne wojny – historie”, a bohaterem każdej z nich ma być któraś z kluczowych postaci całej sagi. W 2016 roku światło dzienne ujrzał pierwszy spin-off pod tytułem „Łotr I”, w którym Gareth Edwards (reżyser) rozwinął wątki Luka Skywalkera, Rey i Kylo Rena, a obecnie poznaliśmy historię przystojnego, odważnego i dowcipnego buntownika oraz międzygalaktycznego przemytnika Hana Solo. Kto z fanów serii nie chciał być jak Solo, w którego postać we wcześniejszych częściach wcielał się rewelacyjny Harrison Ford?
W spin-offie Rona Howarda (reżyser), który poświęcony jest Hanowi Solo mamy względnie ciekawą, choć szczerze mówiąc nie za bardzo trzymającą w napięciu historię. Mamy wartką akcję i w większości interesujące, nowe postaci. Co prawda stosunkowo mroczny początek tego obrazu sprawia wrażenie nieco chaotyczne (szczególnie na początku filmu montaż nastręcza widzom trochę problemów), ale na szczęście wraz z ustabilizowaniem się akcji sytuacja się stanowczo poprawia. I choć absolutna większość późniejszych scen jest przewidywalna, to ekranizacja i tak jest przyjemna dla oka ze względu na widowiskowe sceny walk, laserowe strzelaniny i niebezpieczne pościgi, nieprzekombinowane efekty specjalne, świetnie wykreowany świat kosmosu i nieźle skonstruowane psychologicznie postaci. Fabuła jednak nie porywa, choć bezsprzecznie wciąga. W tej części skupiamy się na losach tylko jednego bohatera, Hana Solo, a dokładnie mówiąc na jego początkach. Dowiadujemy się, skąd się wziął, jakie miał marzenia i plany w młodości, w jakich okolicznościach poznał Chewbaccę i dlaczego się z nim zaprzyjaźnił, jak zyskał późniejszą sławę w galaktyce oraz w jaki sposób wszedł w posiadanie imponującego statku kosmicznego Sokoła Millenium. Żeby było ciekawiej, oglądamy też historię jego pierwszej młodzieńczej miłości, która nie kończy się jednak bynajmniej w hollywoodzkim stylu i przekonujemy się, że już od dzieciństwa miał dar pakowania się w kłopoty, choć i wtedy potrafił znaleźć wyjście nawet z beznadziejnych sytuacji. O ile jednak spotkanie Wookie’ego z Hanem, ma w sobie to coś, co widza porusza, to już zrealizowaniu marzenia młodego Solo, czyli wejściu w posiadanie Sokoła Milenium, nie towarzyszą o dziwo specjalne emocje. Owszem widzimy coś, co przypomina jakby zachwyt, ale mnie w tej scenie czegoś zdecydowanie zabrakło.
Hana Solo poznajemy w momencie, gdy wraz z ukochaną Qi’Rą próbuje opuścić Corellię w poszukiwaniu lepszego życia na innej planecie. Niestety dwójka buntowników zostaje jeszcze przed opuszczeniem wspomnianej planet brutalnie rozdzielona, a chcący robić karierę jako pilot statków kosmicznych Han, ląduje jako rekrut imperium na wojennym froncie. Tu los się do niego uśmiecha, gdyż dostaje szansę, by odmienić swoją dolę. Decyduje się wziąć udział w akcji rabunkowej, która ma mu zapewnić wystarczające środki, by kupić własny pojazd kosmiczny, uratować pozostawioną w „krainie śmieciarzy” wybrankę serca i rozpocząć wraz z nią upragnioną, pełną przygód podróż po całej galaktyce. Czy tak się stanie…?
Co ciekawe nie jest to film aktorów pierwszoplanowych, a raczej tych z drugiego planu. Nie tylko w mojej ocenie głównego bohatera przyćmił swoją kreacją, balansujący z wdziękiem na granicy komedii i ironii, kanciarz i kobieciarz Lando Calrissian (w tej roli znakomity Donald Glover). Podobnie rzecz ma się z Joonasem Suotamo, który rewelacyjnie wcielił się w postać Chewie (jego duet z Hanem jest po prostu świetny). Natomiast do aktora, który odtwarzał postać głównego bohatera, można by już mieć parę uwag. Alden Ehrenreich to jeszcze młody aktor i ma prawo popełniać błędy. Widać co prawda jego ogromne zaangażowanie i chęć bycia godnym następcą Forda, ale grana przez niego postać Hana Solo jest jednak trochę nijaka. Bez wątpienia niełatwo było wcielić się w tak kultową postać. Myślę, że Ehrenreich od początku zdawał sobie sprawę, że jego postać nie może być dalej taka, jak wymyślił ją sobie Harrison Ford. Fani Gwiezdnych Wojen zawsze będą mieć już bowiem z tyłu głowy, patrząc na postać Hana Solo, zarówno mimikę (szczególnie ten ironiczno-zawadiacki uśmiech), jak i sposób mówienia i poruszania się Harrisona, których żaden aktor nie jest w stanie powtórzyć, a wszelkie próby tego typu mogłyby go tylko narazić na śmieszność. Na całe szczęście Alden to zrozumiał i nie podszedł tropem Harrisona Forda, a stworzył od początku do końca swoją postać, oddając jednak również należyty hołd dokonaniom starszego kolegi po fachu. Podejrzewam, że Alden Ehrenreich generalnie spełnił tym samym oczekiwania większości fanów, ale według mnie swoją kreacją raczej ich nie porwał. Jego bohater to tak jak u Forda drań o dobrym sercu, który również daje się lubić, ale zdecydowanie brakuje mu tej charyzmy. Z nowych bohaterów sagi zobaczyliśmy też mentora Hana, czyli Tobiasa Becketta (Woody Harrelson). W jego przypadku mam jednak całkiem podobne odczucia. Co prawda aktor ten idealnie wręcz nadaje się do roli najemnika i dodatkowo potrafił stworzyć ciekawą chemię z Ehrenreichem, ale był w tym wszystkim tylko i aż dobry.
Jeśli chodzi o postaci kobiece w filmie, to te zdecydowanie mnie rozczarowywały. Emilii Clark nie udźwignęła według mnie absolutnie postaci niepokornej i sprytnej dziewczyny Hana Solo. Jej postać jest tylko i wyłącznie ukochaną Solo, pięknie prezentującą się zarówno w obskurnych szmatach, sukni koktajlowej jak i w uniformie. Niestety Qi’Ra, bo takie nosi imię, tylko wygląda. Emilii Clarke jest w swojej kreacji jakaś sztywna, sztuczna, drewniana - po prostu nijaka. Poza ładną buzią ma naprawdę niewiele do zaoferowania, przez co staje się nieważna, a widz kompletnie nie przejmuje się jej losem. Serca publiczności skradła za to na pewno naczelna obrończyni praw robotów, czyli czarująca L-3. .
Film zrealizowany jest w nieco mrocznym klimacie (bardzo ciemna kolorystyka zdjęć, jak i miejscami nie mniej przygnębiająca scenografia). Zabieg ten idealnie odwzorowuje, rzecz jasna, okres wyniszczających walk, jakie toczyły się wówczas w odległej galaktyce, ale też utrudnia widzowi dojrzenie wszystkiego, co dzieje się na ekranie, a szczegóły w tej sadze mają swoje znaczenie. Uważam też, że niepotrzebnie wprowadzono szereg mało istotnych wątków, które niepotrzebnie ten film wydłużyły (po raz kolejny kłania się kiepski montaż). Na niekorzyść działa również fakt, że na początku filmu nie bardzo można się było wczuć w charakterystyczny klimat "Gwiezdnych Wojen", bo nic tego widzowi nie ułatwiło. Pozytywnym zaskoczeniem może być za to muzyka autorstwa Johna Powella, która zaproponował parę naprawdę miłych dla ucha motywów (jak choćby ten poświęcony postaci Enfys Nest) i według mnie jest ona o wiele ciekawsza niż w „Ostatnim Jedi”.
Reasumując. Ekranizacja losów młodego Hana Solo nie wbija w fotel, ale też trudno zaliczyć ją do grona produkcji nieudanych. To po prostu kolejny dobrze zrobiony film. Reżyser Ron Howard stanął na wysokości zadania i stworzył fabułę, która dostarcza widzom sporej dawki rozrywki i potrafił udźwignąć brzemię legendy, zręcznie łącząc kino familijne z klasyką gatunku przygodowego. Film "Han Solo: Gwiezdne wojny-historie” nie jest więc zły, jednak to produkcja, której zabrakło „tego czegoś”. Jest przyjemny, ale nie emocjonalny. Polecam go fanom, którzy chcą zobaczyć świetny duet Hana i Chewbacci oraz rewelacyjnego Lando Calrissian’a. Zrealizowane z niemałym rozmachem perypetie słynnego przemytnika, to film, na którym na pewno nie można się nudzić, choć prawdopodobnie przejdzie on bez większego echa, ciesząc się bardzo krótkimi pięcioma minutami sławy.
Grafika:.
Komentarze [4]
2018-07-01 14:36
Zgodzę się, że Hanowi do Hana dość dużo brakuje, jednak zdecydowanie gorzej wypadł Lando. Postać zupełnie odbiega od przedstawionej nam w “starej trylogii”. Tchórzliwość, chełpliwość i kompletny brak honoru to nie są cechy osoby która zaryzykowała własne życie jak i przyszłość miasta w chmurach, żeby ratować przyjaciela. Po obejrzeniu “Sollo” nasuwają się myśli “Czyżby Lando miał żydowskie korzenie?”. Moim zdaniem drużyna Myszki Miki doszczętnie zniszczyła tę postać. Disney! Czy wy się dobrze czujecie?
2018-06-26 10:40
Montaż bardzo słaby i widać problemy producentów o jakich pisały media, ale dynamika i efekty ratują całość.
2018-06-26 10:37
Nowy Solo może i trochę nijaki, a postacie kobiece faktycznie słabe, ale film obejrzałam z przyjemnością.
2018-06-26 10:34
Zgadzam się z oceną autorki. Recenzja na plus.
- 1