Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Bo za naszych czasów…   

Dodano 2018-01-13, w dziale felietony - archiwum

Bardzo często słyszę to stwierdzenie od starszych ludzi, a od moich rodziców, gdy za długo siedzę przed komputerem. Domyślam się, że nie jestem osamotnionym odbiorcą takich sformułowań. Często mnie to irytuje i być może dlatego postanowiłem przyjrzeć się tej sprawie nieco bliżej. Zacząłem więc dociekać, jak to naprawdę było z tymi „czasami naszych rodziców”? Postanowiłem wysłuchać tych ich opowieści raz jeszcze, ale tym razem bardziej uważnie. I wiecie co? Doszedłem do wniosku, że oni to naprawdę mieli fajne życie!

Najważniejsza sprawa - ich pokolenie było wychowywane w sposób, który psychologom śni się zapewne dziś po nocach w tzw. zawodowych koszmarach. Oni żyli sobie beztrosko, bo nie mieli pojęcia, że są dziećmi z "patologicznych rodzin" i w tej niewiedzy przeżyli zarówno dzieciństwo jak i młodość! Zwróćcie jednak proszę przy najbliższej okazji baczniejszą uwagę na twarze tych, którzy wspominają „tamte czasy”. Maluje się na nich nostalgia i tęsknota za tym latami 70' i 80', a podczas ich wspominania, uśmiech nie znika im z twarzy.

/pliki/zdjecia/rodz1_2.jpgPo pierwsze, nie wszyscy z nich chodzili do przedszkola. Ba, z tego, co słyszałem, to uczęszczali do niego raczej tylko nieliczni. Rodzicom naszych rodziców nie przyszło o dziwo nawet do głowy, że dzięki temu, te ich dzieci mogą być potem opóźnione w rozwoju (choćby społecznym) w stosunku do swoich rówieśników. Panowała wtedy powszechna opinia, że w wychowaniu dziecka nic nie zastąpi rodziny i nie ma się gdzie spieszyć, dlatego edukację dzieci rozpoczynano zazwyczaj od zerówki bądź od pierwszej klasy. Gdy ci nasi rodzice znaleźli się wreszcie w podstawówce, to o zgrozo nikt nie pomagał im odrabiać lekcji i nikt się też z nimi nie uczył. Ich rodzice (a nasi kochani dziadkowie) twierdzili bowiem, że oni dawno temu skończyli szkołę i nie zamierzają już do niej wracać. Wywiadówka była więc często w wielu domach tzw. „świętem pasa” i to w dosłownym tego słowa znaczeniu! Cóż, świętych w tamtych czasach też nie było niestety zbyt wielu, a oceny przytrafiały się tym naszym rodzicielom różne. Wyobraźcie sobie, że wtedy nie było jeszcze Internetu i telefonów komórkowych, więc o wszystkich sukcesach, ale też i porażkach lub wpadkach tych swoich dzieci, rodzice dowiadywali się dopiero na wywiadówkach, a to, co powiedział im na takim spotkaniu na temat ich dziecka jego nauczyciel, było święte! Żaden rodzic nie odważyłby się podważyć jego opinii, dlatego oczekujące na ich powrót z wywiadówki w domach dzieci, były zawsze przygotowane na najgorsze, czyli w tłumaczeniu na tzw. lanie. Nawet, jeśli w jakimś domu był stacjonarny telefon, co było wtedy rzadkością, to i tak raczej żadnemu dziecku nie przyszłoby nawet do głowy, by zadzwonić na policję (wtedy milicję) i zakablować rodziców, że maltretują je psychicznie lub stosują względem niego bezwzględną przemoc fizyczną. A swoją drogą ciekawi mnie bardzo, czy gdyby mogli, to korzystaliby z tej możliwości? W tamtych czasach najlepszym motywatorem i najskuteczniejszą pomocą wychowawczą był pasek taty, a policja nie zajmowała się takimi sprawami.

/pliki/zdjecia/rodz2_2.jpgDo szkoły nikt nikogo nie odwoził! Nasi rodzice chodzili tam na piechotę, zazwyczaj sami lub z kolegami, często po dwa, trzy kilometry, niekiedy przez pola lub las. Ich rodzice i tak byli szczęśliwi, bo twierdzili, że oni musieli często chodzić po pięć, sześć kilometrów (do tego mieli często stare, zniszczone buty po rodzeństwie, a zimy były wtedy bardziej mroźne i śnieżne niż teraz). Nikt nie wybiegał za nimi z domu z czapką, szalikiem, rękawiczkami czy też drugim śniadaniem i nie sprawdzał, czy się aby nie spocili. W ogóle odnoszę wrażenie, że nikt ich nie pilnował. Nie mieli niań, sprawdzonych opiekunek z agencji. Od pilnowania mieli siebie nawzajem. Co prawda czasem jakaś sąsiadka, taka przyszywana „ciocia”, której zrobili jakiś głupi kawał, pogoniła ich z laską i poskarżyła na nich ich rodzicom, ale ci (a tu mowa o naszych dziadkach) i tak kazali im się jej nadal kłaniać, mówić grzecznie dzień dobry i pomagać jej na przykład wnosić zakupy do mieszkania. Bywało niekiedy i tak, że gdy sąsiad nakrył ich na kradzieży jabłek w swoim sadzie, to sam wymierzał im od razu karę. Nie obrażał się jednak na nich i nie miał do nich żalu o te kilka jabłek. Ich ojcowie też nie mieli pretensji do sąsiada o to, że wyręczył ich w sprawowaniu spoczywających na nich obowiązków wychowawczych. Ba, taki ojciec spotykał się po takim ekscesie z sąsiadem jak gdyby nigdy i w zgodzie wypijali sobie przy miłej rozmowie piwo. Dochodzę więc do wniosku, że tych naszych rodziców wychowywało całe ich środowisko: rodzina, sąsiedzi, znajomi rodziców, nauczyciele, koledzy z podwórka lub klasy, a niekiedy nawet przypadkowi przechodnie. A ich rodzice nie tylko nie oburzali się, gdy ktoś ich w wychowaniu ich dzieci wyręczył, ale z chęcią taką pomoc wychowawczą przyjmowali. Nikt nie chronił także tych dzieci przed złym światem. Gdy wychodzili się bawić na dwór, musieli sami dawać sobie radę z wszelkimi sytuacjami i różnymi napotkanymi tam osobami. A bywało niekiedy niebezpiecznie, bo jak słyszę, najbardziej lubili się bawić w niebezpiecznych miejscach, choćby na licznych w okolicy budowach. /pliki/zdjecia/rodz 3.jpgTo ich jednak nie zrażało, choć wypadki oczywiście się niekiedy zdarzały. No, ale nawet wtedy, gdy komuś wbił się w stopę gwóźdź, to matki nie biegły od razu z takim delikwentem do lekarza, tylko same odkażały ranę violetem, bandażowały ją i po chwili wysyłały dzieciaka z powrotem na podwórko. Nasi dziadkowie nie drżeli jakoś każdego dnia ze strachu, że im się te dzieci pozabijają. Wspomniany pas nauczył je bowiem wszelkich zasad. Do lasu szli, gdy mieli na to ochotę i nie pytali nikogo o pozwolenie. Jedli niemyte jagody i nikt nie chronił ich przed komarami i kleszczami. Mamy nie bały się, że zje je zły wilk, zarażą się wścieklizną, boreliozą albo że zginą. Zasada była jedna, skoro poszli gdzieś w grupie, to sami się będą pilnować i na pewno wrócą. Oczywiście na czas, bo powrót po „dobranocce” nagradzany był zazwyczaj przez ojców... pasem. Mogli też dotykać różnych zwierząt, bo przeciętni ludzie nie wiedzieli wtedy, że istnieją jakieś choroby odzwierzęce.

Latem jeździli rowerami całą grupą nad rzekę, gdzie nie pilnował ich żaden dorosły. Mimo to utonięcia dzieci zdarzały się wówczas niezwykle rzadko. Każdy wiedział, na co może sobie pozwolić. Kto umiał pływać, ten pływał, a ten, który nie umiał, bawił się na brzegu lub sobie brodził na płyciźnie. Jabłka i inne owoce jedli ci nasi rodzice prosto z drzew lub spod drzew, przecierając je jedynie o koszulkę. Nikt nie mył poza domem owoców przed zjedzeniem, bo niby gdzie? Podobnie było z piciem. Wszyscy obecni pili napój zabrany z domu z jednej butelki, nawet nie przecierając szyjki. Jak to się stało, że mimo to nie zachorowali na żadne choroby zakaźne, grypy żołądkowe, czy salmonellę i nikt z tego powodu nie umarł? Zimą ojcowie urządzali dla swoich dzieci i ich kolegów kuligi, zaprzęgając powiązane ze sobą sanki do jakiejś starej Syrenki lub innego Fiata. I w drogę. Czy ktoś z nich zastanawiał się nad tym, jakie to niebezpieczne? Nie sądzę, bo jak słyszę z licznych opowiadań, prowadzący taki kulig, oczywiście dla większej frajdy uczestników, przyspieszał na zakrętach, przez co ostatnie sanki zahaczyły o jakieś drzewo lub płot, a wtedy uczestnicy kuligu spadali z nich w śnieg, niekiedy nieźle się obijając. Nikt jednak nie płakał, chociaż wszyscy najedli się na pewno trochę strachu. Ich rodzice nie wiedzieli wtedy, że istnieją na świecie takie rzeczy jak kaski i ochraniacze. /pliki/zdjecia/rodz 4.jpgAle hitem dla mnie było to, co usłyszałem pewnego razu od znajomych moich rodziców. Okazało się, że czasem jeździli w samochodowym bagażniku, zwłaszcza wtedy, gdy byli zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.

Sporne sprawy załatwiali zazwyczaj w bezpośrednim starciu na pieści. Rodzice trzymali się od tego z daleka. I co ciekawe, nikt nikomu nie zakładał z tego tytułu spraw karnych i żadne dzieci nie trafiały też do poprawczaka. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Nie było wtedy jeszcze w szkołach pedagogów, ale żadnemu nauczycielowi nie przychodziło nawet do głowy, by z powodu takich utarczek wysyłać ich uczestników do psychologa czy też psychiatry.

Gdy w sobotę wieczorem dzieciaki te zostawały same w domu, bo rodzice mieli „wychodne”, to nikt z nich nie potrzebował opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze (łażeniu po drzewach, skakaniu z balkonu, zawodach w pluciu na odległość, grze w piłkę, klasy itp.) każdy taki dzieciak grzecznie szedł spać. Słyszałem również, że w tamtych czasach zdarzały się naturalnie i takie dzieci, których rodzice przypominali raczej tych dzisiejszych, odbiegając od ówczesnej normy. Dzieci te musiały chodzić na dodatkowe lekcje pianina czy gitary, a potem całymi godzinami ćwiczyły w domu, zatem na podwórko wychodziły niezwykle rzadko. Pozostałym dzieciom na podwórku było ich zwyczajnie żal. One miały tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same, a wolność była ich własnością.

Jeśli któreś z dzieci zachorowało, to nie od razu biegano z nim do lekarza. Najpierw sprawą zajmowała się babcia! Nieoceniona! Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna (koniecznie z piór). Dzieci te u lekarza bywały w ostateczności, zatem nie miał on za wiele szans by coś stwierdzić. Diagnozowaniem w pierwszej kolejności zajmowały się babcie i nikt nie wsadzał ich do zakładu psychiatrycznego za leczenie dzieci spirytusem, choćby przez nacieranie…

/pliki/zdjecia/rodz5_0.jpgA co z dietą? Nikt tym dzieciom nie liczył kalorii. Obżerali się plackiem drożdżowym babci i innymi frykasami, niekiedy, jak słyszałem, do nieprzytomności. Oczywiście wszystko własnej produkcji.

Wszyscy przeżyli, z reguły nikt z tych „podwórkowych band” nie trafiał do więzienia. Może nie wszyscy skończyli studia, ale wszyscy zdobyli jakiś zawód, pozakładali potem rodziny i wychowują teraz swoje dzieci, ale już według obowiązujących trendów i psychologicznych zaleceń. Nie odważyli się zostać dla nas takimi samymi patologicznymi rodzicami, jakich sami mieli. Są o wiele bardziej „cywilizowani” i niestety nadopiekuńczy.

Oni, dzieci „tamtych czasów”, kochają swoich rodziców (naszych dziadków) za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy ich „dobrze” wychować. To dzięki nim mieli dzieciństwo bez „wyścigu szczurów”, ADHD, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw, dodatkowych lekcji baletu, pianina itd. Ale i tak mieli wrażenie, że rodzice im czegoś zabraniają. No, nieźle, to co my mamy powiedzieć?

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.4 /74 wszystkich

Komentarze [7]

~Klaun z Koszalina
2018-04-17 22:35

ta ta dawniej to gówn... nie maiły nic do gadani a teraz we we.

~KIEDYŚ TO BYŁO
2018-04-10 21:35

Można było dzieci lać bezkarnie pasem
Ehh piękne czasy

kris
2018-01-14 17:22

Może i ten tekst jest faktycznie trochę przejaskrawiony ale moi rodzice opowiadają podobne historie

~iksde
2018-01-14 14:47

Tak, było! Moja mama do tej pory wspomina dzikie czasy swojego dzieciństwa. Mieszkali w lesie, w lepiance, a do szkoły (oddalonej o 10 km) dojeżdżali niedźwiedziem! Teraz to już nie to samo! Teraz dzieci nie bawią się ze sobą, a jak jakiś czterolatek zeżre piasek z piaskownicy to jest transportowany helikopterem do wojewódzkiego szpitala. Teraz to tylko te internety… Ja wam powiem, że jak ktoś na mnie w domu to od razu dzwonię na policję, bo jak to tak, przecież mam telefon ,lol.

Ja to nie wierzę, że ten tekst jest na serio…

~klaudia
2018-01-13 22:20

Jak ten świat się zmienił przez te 20 czy 30 lat. Trudno uwierzyć.

~loll
2018-01-13 22:18

Ja dałem mamie do przeczytania. Uśmiała się.

~maria
2018-01-13 22:14

Świetnie napisany tekst Berni. Jesteś na fali!

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 99luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry