Chińskie bajki czy japońskie kreskówki?
„Błędy młodości”. Dla niektórych była to grzywka na bok, dla innych uwielbienie dla kwiecistych spodni. Każdy ma jakieś wspomnienia z tym związane, które po upływie pewnego czasu wydają się zabawne. Po latach podchodzimy bowiem do tego z pewnym dystansem, mając już pewien bagaż życiowych doświadczeń. Zaskoczyło mnie jednak, gdy przeczytałam na jednym portalu, że spora grupa dorosłych ludzi uważa dziś za taki właśnie błąd ich młodzieńcze zamiłowanie do „chińskich bajek”. Ja też byłam jeszcze nie tak dawno zafascynowana anime i mangą, ale w odróżnieniu od wyżej wspomnianych, nawet dziś uważam, że nie był to dla mnie czas stracony.
„Chińskie bajki” to oczywiście takie prześmiewcze określenie na japońskie kreskówki. Na początku chciałabym jednak wyjaśnić, że anime to określenie dla tych animowanych historii, a manga to komiks tworzony przez mangaków, czyli rysowników opracowujących te historie w formie obrazkowej. Często jedne powstają na podstawie drugich, trochę tak jak to jest ze światem filmów i książek, który jest nam doskonale znany.
Skąd wzięło się określenie „chińskie bajki”, które w fandomie Otaku (miłośników anime i mang) uważane jest za mocno obraźliwe? Trudno powiedzieć, ale myślę, że to efekt znanych nam wszystkim doskonale stereotypów. Kulturalni ludzie nie narzucają jednak innym swojej opinii. Im nie zależy na tym, by ktoś oglądał anime lub czytał mangi. Potrafią zaakceptować fakt, że inni mogą mieć swój mały świat oparty o kulturę kraju wschodzącego słońca. Na powierzchnię Internetu wypływają jednak najczęściej te mniej ułożone osoby (głównie w bardzo młodym wieku), które rozpowszechniają swoje niepochlebne i bardzo krzywdzące opinie na ten temat, w sposób nie mający z elegancją zbyt wiele wspólnego. Ludzie ci z zamiłowaniem tworzą fatalny wizerunek fandomu. Pewnie i wielu z was natknęło się na opinie takich właśnie ludzi, którzy nazywają anime „chińskimi bajkami”. Spróbujcie jednak spojrzeć na anime z innej strony.
Zacznijmy od minusów. Na pewno wadą ich jest irytujący nas intonacyjnie, piskliwy język, którym posługują się wszystkie postaci. „Cing, ciang, ciong” nigdy nie był nam ani bliski ani tak łatwy do zrozumienia jak angielski, więc faktycznie może irytować. Tak też było i jest ze mną. Teraz nie oglądam już prawie anime, ale pamiętam, że kiedyś szukałam takiej serii, która nie kłuła by mnie w uszy. Drugim minusem (oczywiście według mnie, bo wiele osób na pewno się ze mną nie zgodzi) jest nowy, wprowadzony zaledwie parę lat temu model anime. Główna bohaterka ma z reguły piersi większe od największych arbuzów, jakie w życiu widzieliście i podkreślane to jest przy każdym najmniejszym jej ruchu. Takie rzeczy miały ponoć miejsce wcześniej tylko w ecchi (anime erotyczne), o których nie wiele wiem, bo jakoś nigdy mnie nie interesowały. Teraz ten model bohaterki jakimś sposobem przeniknął do innych gatunkowo produkcji. Szkoda jednak, że nie zrezygnowano z irytującego, piskliwego głosu bohaterek. To były powody, dla których zrezygnowałam z oglądania anime. Po prostu nie mogłam już tego słuchać ani patrzeć na te wynaturzenia.
Anime mają jednak i wiele plusów. Znalezienie ich zależy jednak zarówno od naszych upodobań jak i tego, z jakimi gatunkami kreskówek lubimy mieć do czynienia. Mnie urzekły najbardziej te serie anime, w których trzeba było wysilić często przemęczone mózgownice - psychologiczne kryminały, dramaty i thrillery. Spokojny klimat tych serii pozwalał bowiem nie odczuć dyskomfortu związanego z piskliwym językiem. Ba, w tych seriach nawet mi się ten język spodobał! Wielkim plusem anime jest także długość odcinków. Zazwyczaj jest to około dwudziestu minut na epizod, co nie przemęcza i daje szansę na szybsze przebrnięcie przez serię (niestety często też uzależnia). Dobra, jeszcze jeden odcinek. To tylko dwadzieścia pięć minut! Potem jeszcze jeden, kolejny i kolejny…
Weźmy teraz pod lupę jedną z serii, którą moim zdaniem warto polecić komuś, kto nigdy nie miała do czynienia z anime (oprócz oczywiście znanych nam wszystkich Pokemonów). Myślę o starym, dobrym Death Note. To była pierwsza seria, w której zatraciłam się od początku. Typ widowni został co prawda określony przez producenta na shounen, czyli widownię męską, ale ja, jak wiele innych dziewcząt, nie przejęłam się tym zbytnio, bo taki gatunek mi odpowiadał. O czym opowiada Death Note?
Główny bohater (możemy spotkać się z różnymi wersjami jego imienia, w zależności od tłumaczeń, ale ja na tę chwilę przedstawię go jako licealistę o imieniu Light Yagami) jest świetnym uczniem. Świetnym, to mało powiedziane. Zdobywa za każdym razem najwyższe lokaty na egzaminach, a ponadto jest najlepszym uczniem w całej szkole. Cóż, po prostu chłopak został obdarzony niesamowitym intelektem. Pewnego razu Light, będąc w szkole, znajduje tajemniczy notes zatytułowany Death Note. Notes ten został tam celowo zostawiony przez shinigami) imieniem Ryuk (jednego z japońskich bogów śmierci. Ryuk znudził się życiem w zaświatach, więc postanowił rzucić swoim notesem na ziemię i zobaczyć, co się będzie działo. Light siada w swoim pokoju i otwiera notes. Jego oczom ukazuje się krótka, ale niezbyt zrozumiała instrukcja obsługi: „Notes ten posiada niesamowite właściwości: wpisując do niego imię oraz nazwisko osoby, której twarz znamy, umrze ona w określonych przez nas okolicznościach w ciągu 40 sekund. Jeśli w ciągu tych 40 sekund od zapisania imienia naszej ofiary nie zostaną wpisane okoliczności śmierci, osoba ta umrze na zawał serca.” (fragment ten zaczerpnęłam z opisu anime). Light jest załamany i przerażony tym, co aktualnie dzieje się na świecie. W telewizji ogląda właśnie transmisję sprzed szkoły, w której pewien facet więzi bezbronne dzieci. Postanawia spróbować, jak działa ten magiczny notes i wpisuje do niego imię i nazwisko przestępcy, którego twarz wyświetla się na ekranie jego telewizora. Odczekuje czterdzieści sekund i nagle słyszy, że oprawca osunął się nagle na ziemię i zmarł na zawał serca. Light na początku nie wierzy w to, co widzi. Znajduje jednak szybko kolejną okazję, by sprawdzić, czy notes działa. Death Note kolejnym nie zawodzi go i kolejnym razem, a nasz licealista dochodzi do wniosku, że została mu dana niesamowita możliwość oczyszczenia świata ze zła, które się na nim panoszy.
Jak dla mnie fabuła tego anime jest wyjątkowa i bardzo wciągająca. Nie będę ukrywać, że kompletnie zatraciłam się w historii Yagamiego. Niestety druga część tej serii trochę zawodzi, ale wciąż nie ogłupia. Jeśli jednak ktoś nie lubi historii tego typu, to polecam typowo obyczajową serię - Usagi Drop. W tym przypadku trzydziestoletni mężczyzna jedzie na pogrzeb dziadka, po którym dowiaduje się, że starszy pan miał romans z bardzo młodą kobietą, z którego ma córkę (uczennica szkoły podstawowej). Cała rodzina decyduje, że nasz główny bohater musi teraz zająć się tą dziewczynką, która notabene jest jego ciocią, bo jako jedyny z rodziny mieszka sam i najlepiej się do tego nadaje. Jeśli ktoś ma ochotę na uroczą, spokojną grafikę i rodzinną tematykę, to zdecydowanie powinien obejrzeć tę serię. Mnie bardzo przypadła do gustu.
Podsumowując, powiedziałabym, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Anime i mangi zawsze miały i będą miały swoją widownię. Wiele „chińskich bajek” ma dziś już angielski dubbing, więc nie ma konieczności słuchania obcego nam języka. Wystarczy tylko sprawdzić, z czym w ogóle mamy do czynienia. Kto wie, może nawet i Tobie, drogi czytelniku, taka forma spędzenia wolnego czasu się spodoba?
Grafika:
Komentarze [6]
2016-04-22 15:59
Oglądał ktoś GTO? Moje ukochane <3
2016-03-16 06:33
Ja polecam higurashi no naku koro ni ;>>> i shiki, Elfen Lied i teraz wyszło nowe, jeszcze nie zakończone Boku dake ga inai machi
2016-03-14 17:35
Nie “chińskie” tylko “fińskie”.
2016-03-12 15:16
Po tym artykule z chęcią zapoznam się z Death Note :)
Btw, świetny artykuł oczywiście.
2016-03-12 13:05
Mogę polecić (przepraszam jeśli są błędy w nazwach) Togainu no Chi, No.6 i DOGS, ale z ostatniego czytałam jedynie mangę, więc nie wiem jak to wygląda na ekranie.
2016-03-11 16:23
Vivi poleć jakies fajne anime!!!
wszystkie wyzej widzialem
- 1