Ciemność, widzę ciemność
Smaczne i atrakcyjnie podane potrawy pobudzają nasze zmysły - o tym wiadomo od zawsze. Każdy z nas zna zapewne też doskonale uczucie tzw. "nieba w gębie". Najbardziej cenione restauracje serwują więc swoim klientom wyszukane i bardzo wykwintne dania, zapewniające ekstremalne doznania, a wszystko po to, by przyciągnąć nowych. Na początku XXI wieku pojawił się jednak na świecie (a kilka lat temu także w Polsce!) niezwykły projekt, którego założeniem jest wykorzystanie ukrytych mocy ludzkiego umysłu. Podstawą tego unikalnego projektu jest najogólniej rzecz mówiąc jedzenie tego, czego nie jesteśmy w stanie zobaczyć. Tak, tak, tajemnica kryje się bowiem w ciemności... i to dosłownie. Projekt Dining in the Dark, który narodził się na Litwie, zakłada spożywanie nieznanych wcześniej potraw w absolutnej ciemności, czyli w sytuacji, kiedy klient może polegać wyłącznie na zmyśle słuchu, smaku, dotyku i węchu (swoją drogą mnie w takiej sytuacji nie tylko korzystanie ze sztućców ale i samo jedzenie wydaje się wyjątkowo trudne).
Jak to działa? Cała tajemnica powiązana jest ze zmysłami. Zapewne słyszeliście o osobach, które urodziły się niewidome i z czasem przekonały się, że ich zmysł słuchu czy węchu znacznie bardziej się rozwinął i wyczulił niż u osób widzących. Naukowcy postanowili przyjrzeć się temu bliżej, korzystając naturalnie z najnowszych odkryć neurobiologii. Stosunkowo szybko ustalili przyczynę takiego stanu rzeczy. Okazało się, że odpowiada za to mózg, a dokładniej jego niezwykła „plastyczności”. O co chodzi? Aby to wytłumaczyć muszę posłużyć się analogią. Czy graliście kiedyś w grę znaną pod nazwą „czółko”? Nie, to nic nie szkodzi. Jej zasady są równie proste jak w kalamburach. Gracz otrzymuje hasło (słowo), które musi opisać swoimi słowami tak, by inni gracze je odgadli. Trudność polega jednak na tym, że poza hasłem, gracz otrzymuje także zestaw słów blisko powiązanych z wylosowanym wyrazem (często jego synonimów), których nie może wykorzystywać w trakcie opisywania. Jak się łatwo domyślić, wymaga to sporej gimnastyki umysłu, bo nie łatwo naprowadzić pozostałych graczy na słowo bez używania wyrazów bliskoznacznych. Ta gra to doskonała rozrywka, zwłaszcza w dobrym towarzystwie. Trudno też zaprzeczyć, że jest szalenie rozwijająca i stanowi doskonały treningu dla umysłu. Jest wymagającym wyzwaniem i bez wątpienia podnosi oratorskie umiejętności. Możliwość takiej zabawy zawdzięczamy właśnie „plastyczności” naszego umysłu. Bo gdy mózg odkryje brak informacji płynących od któregoś ze zmysłów, natychmiast zaczyna poszukiwać jakiejś drogi alternatywnej, by zrekompensować sobie ten niedostatek. Oczywiście droga nie jest ani prosta, ani krótkotrwała, ale prowadzi do wyostrzenia wszystkich pozostałych zmysłów. To naturalna reakcja mózgu, który w taki sposób walczy o przetrwanie organizmu. Na co dzień tego nie dostrzegamy, ale twórcy projektu Dining in the Dark na tym właśnie zjawisku oparli swój pomysł. Tak więc każdy z nas ma szansę poznać moc plastyczności swojego mózgu i to niekoniecznie grając w „czółko”.
Dokładnie rzecz ujmując pomysłodawcy tego projektu postanowili wykorzystać w tym celu świat gastronomii. Okazało się to o wiele prostsze, niż się im wstępnie wydawało. Znaczące ograniczenie bodźców docierających do jednego ze zmysłu w akcie percepcji świata, miało w założeniu sprawić, że istotnie wyostrzone zostaną receptory pozostałych zmysłów uczestniczących w tym samym akcie. Który zmysł postanowili wyłączyć? Jak się zapewne domyślacie wzrok, bo to przecież zmysł, który jest bez wątpienia tym najważniejszym w odnajdywaniu się w otaczającej rzeczywistości. Wszyscy raczej znamy stare powiedzenie „jeść oczami”, które nie wzięło się znikąd. Ono uświadamia nam, jak bardzo polegamy w trakcie jedzenia na tym, co widzimy. Okazuje się, że już samo patrzenie na jedzenie pozwala nabrać apetytu (mam na myśli intensywność odczuwania głodu), a nawet pozwala odrobinę poczuć smak potraw. Ogromną rolę odgrywa przy tym kolor jedzenia i estetyka podania, które również mają wpływ na to, czy zjemy coś z apetytem, czy raczej wolelibyśmy tego wcale nie jeść. Nie od dziś wiadomo, iż ładnie podana, atrakcyjna potrawa będzie smakowała dużo lepiej, niż taka sama, ale podana w sposób nieestetyczny i niechlujny (zjawisko to wykorzystują w swoich reklamach producenci żywności). Kiedy zaś nie widzimy jedzenia, to do oceny stanu rzeczy musimy wykorzystać pozostałe zmysły. Założenie tego projektu polega więc na tym, żeby odbierać mózgowi możliwość skorzystania z głównego zmysłu postrzegania rzeczywistości, do czego zdążył się już przyzwyczaić. Mózg w pierwszej fazie czuje się oszukany, zaczyna trochę szaleć, ale dzięki swej plastyczności szybko się dopasowuje i natychmiast wyostrza wszystkie pozostałe zmysły, by dać szansę organizmowi na przetrwanie. Ludzie, którzy przeżyli już to doświadczenie potwierdzają, że było to dla nich niesamowite przeżycie i to nie tylko o charakterze kulinarnym.
Projekt Dining in the Dark pojawił się w Polsce w 2014 roku w warszawskich restauracji Borpince, by w kolejnych latach rozprzestrzenić się na cały kraj (obecnie oferuje go kilkanaście restauracji we wszystkich zakątkach kraju). Jak wygląda wizyta w takiej restauracji? Organizatorzy akcji opisali to bardzo dokładnie na swojej oficjalnej stronie (link do niej znajdziecie pod artykułem). Oczywiście najpierw trzeba dokonać rezerwacji stolika i wybrać menu, które jest zawsze niespodzianką (można jedynie wybrać spośród menu mięsnego, rybnego i wege). Rytuał rozpoczyna się tuż po wejściu do restauracji od założenia klientom przez obsługę czarnych opasek na oczy. Prosi się ich również od razu o wyłączenie i schowanie lub zostawienie w szatni telefonów (nie wolno także przychodzić do restauracji na tę kolację w odzieży, która ma fluoroscencyjne dodatki). Następnie obsługujący kolację kelnerzy, wyposażeni w noktowizory, wprowadzają klientów na salę restauracyjną, która rzecz jasna jest pozbawiona jakiegokolwiek źródła światła (goście wchodząc na salę trzymają dla swojego bezpieczeństwa kelnerów za ramię). Następnie kelnerzy sadzają gości przy stolikach i mówią im gdzie jest stół i co się na nim znajduje (pomagają gościom zapoznać się z układem sztućców i tym wszystkim, co ustawiono na ich stołach). Od wejścia na salę restauracyjną goście mogą już polegać jedynie na zmysłach smaku, węchu, dotyku i słuchu. Kiedy wszyscy goście zajmą miejsca, kelnerzy przynoszą im posiłek. I choć na sali panuje cisza (niekiedy proponowana jest jednak cicha muzyka), to moment wnoszenia dań jest rozpoznawany przez gości za sprawą zmysłu słuchu. Po każdym daniu goście proszeni są przez animatora o rozwikłanie tajemnicy dania (muszą więc zmierzyć się z dotychczasowym doświadczeniem). Dania podawane są naturalnie w odstępach czasowych, by klienci mieli także okazję wymienić się wrażeniami między sobą. Poza tym w przerwach między daniami goście są zachęcani do udziału w grach angażujących pozostałe cztery zmysły, by mogli ocenić czy i na ile zmieniła się ich percepcja. Kolacja zawiera zwyczajowo przystawkę, danie główne, deser, zimne napoje i kieliszek wina (do wyboru jest kilka wariantów takiej kolacji w cenie od 130 zł do prawie 400 zł). Na początku wiele osób odczuwa silne emocje związane z podekscytowaniem. To nic dziwnego. Kiedy jednak organizm się uspokoi, rozpoczyna się prawdziwy seans doznań dla kubków smakowych. Na koniec kolacji, gdy światło zostanie już zapalone, szef kuchni odpowiedzialny za kolację prezentuje wszystkie dania i opowiada, co goście jedli. Wiele osób, które doświadczyło tak niecodziennej kolacji, twierdziło, że na samym początku odczuwało lekkie zawroty głowy, a nawet uczucie mdłości, które jednak po chwili minęło oraz że fantastycznym doświadczeniem było dla nich wyczuwanie faktur i konsystencji oraz wyobrażanie sobie tego, co mieli na stołach. Ludzie ci twierdzili również, że dzięki temu doświadczeniu mogli się przekonać, że mózg może mieć jednak ogromny problem z dopasowaniem smaku do pamięci o jedzeniu. Tak czy inaczej wszyscy opisują udział w tej kolacji jako niesamowite doświadczenie, które na długo zostało w ich pamięci.
Projekt Dining in the Dark z roku na rok staje się coraz bardziej popularny – i chyba nic w tym dziwnego. Dla jednych wizyta w restauracji, która realizuje ten projekt, to dobra zabawa z odrobiną szaleństwa, ale dla innych okazuje się być niezwykłym, a przy tym szalenie intensywnym przeżyciem i to niekoniecznie wyłącznie kulinarnym. Jakkolwiek by nie było, myślę, że zdecydowanie warto wziąć udział w takim eksperymencie choćby po to, by mieć co wspominać do końca życia, a przy okazji móc przekonać się, jak działa nasz mózg w ekstremalnych warunkach.
Strona Dine in the dark
Grafika:
Komentarze [3]
2021-11-30 21:53
Miałem już kiedyś podobne doświadczenia z korzystaniem ze zmysłów, z wyłączeniem wzroku (dotyk, węch). Uczucie niesamowite, bo wyobraźnia potrafi zwieść na manowce.
Ale w knajpie “po ciemku” jeszcze nie byłem. Wpisuję na swoją “must to do list”.
2021-11-26 12:49
Mnie zaintrygowałeś. Kiedyś spróbuję.
2021-11-24 14:14
Bardzo ciekawy tekst!
- 1