Czarne chmury nad Manchesterem United
Nad Old Trafford unosi się przez cały sezon niepokojąca mgiełka, która nie pozwala lokalnemu zespołowi pokazać pełni swoich umiejętności. Do niedawna drużyna spisywała się przyzwoicie jedynie na wyjazdach, ale i to się skończyło. Nie udała się bowiem Czerwonym Diabłom ucieczka przed tą mgłą na południowy kraniec półwyspu bałkańskiego. Porażka z Olympiakosem, odniesiona w fatalnym stylu, nie doprowadziła co prawda jeszcze w klubie do burzy (David Moyes wciąż jest na stanowisku), ale sprowadziła już całkiem sporą ulewę, w której wszyscy – sztab szkoleniowy, piłkarze i menadżer - solidnie zmokli.
David Moyes nie ma lekko. Problemy narastają , a wiatr nieustannie wieje mu w oczy. To jednak on ponosi większą cześć winy za osiągane przez zespół wyniki. Szczęściu trzeba umieć pomóc. Rykoszety, to nie jakieś wiszące nad drużyną fatum, a raczej wynik zbyt zagęszczonej i mocno cofniętej obrony. Obijania słupków i spojeń bramek przeciwników nie da się ciągle tłumaczyć bezkompromisowym działaniem jakichś nie znanych nam bliżej złych mocy, które w niewytłumaczalny sposób powstrzymują strzały zawodników Czerwonych Diabłów i nie pozwalają im skierować tych strzałów do siatki rywala. Ktoś musi też regularnie podbierać notatki Moyesa z planami taktycznymi, bo trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że jego drużyna regularnie wychodzi na plac bez jakiegokolwiek pomysłu na grę. O wygranej wielu zespołów decydują równie często indywidualności, których i tu trudno nie doceniać. Takie nazwiska jak: Januzaj, Van Persie, Rooney, Mata ciągle robią wrażenie. Tym bardziej zawstydzające są zaledwie 43 strzelone przez ten zespół bramki, przy 70 ekipy z czerwonej części Liverpoolu (najlepszej pod tym względem w lidze). Niestety, za tą imponującą, ofensywną czwórką, aż po pole bramkowe, strzeżone przez Davida de Gei, mamy zawodników, z których praktycznie każdy nadaje się do wymiany. Sir Alex wiedział o tym doskonale i starał się maskować tę pustkę. Potrafił też wycisnąć z tej ekipy co najmniej 150% jej możliwości. No bo jak inaczej nazwać 8-bramkowe wygrane z Arsenalem, z pulchnym, przerobionym na skrzydłowego Andersonem na środku, który przesiaduje teraz na ławce Fiorentiny, do spółki z Tomem Cleverleyem, nazywanym przez kibiców Manchesteru kozłem ofiarnym, a to z racji niefortunnego wywiadu, jakiego kiedyś udzielił. W wywiadzie tym Tom poskarżył się, że fala krytyki, jaka na niego spłynęła, jest zupełnie niezasłużona. Powiedział: „Nie jestem typem zawodnika, który przejdzie trzech czy czterech rywali i uderzy piłkę w samo okienko bramki”. Trudno się z tym nie zgodzić, szczególnie, że nie jest to też typ zawodnika, który potrafi celnie podać piłkę w kierunku bramki przeciwnika. Próżno też u niego szukać typowego dla zawodnika środka pola przeglądu sytuacji, czy też umiejętności zastawienia się i utrzymania się przy piłce. Ferguson próbował jednak różnych rozwiązań. Dołączył na przykład do tego duetu Naniego (niespełnionego następcę Ronaldo) i Ashleya Younga, gracza na miarę Aston Villi, z której na Old Trafford przybył. Sklejał też jedenastkę z rekordowej ilości obrońców. W meczu z Arsenalem ustawił w centralnej części boiska bocznego i środkowego obrońcę (dlaczego nie przyjąć, że Guardiola, gdy wybierał dla Lahma rolę w Bayernie nie inspirował się przypadkiem Rafaela?), dorzucając na dokładkę Darrena Gibsona, którego widoki na grę w pierwszym składzie Evertonu (oczywiście po dojściu do zdrowia) są mało optymistyczne.
Wszyscy, którzy kochają piłkę, znają i cenią geniusz Fergusona, dlatego nikt nie oczekiwał od Moyesa spektakularnych wyników już w pierwszym sezonie pracy. Swojego geniuszu nie docenił tylko sam Ferguson, wybierając na następcę akurat takiego fachowca. Niestety, szybko przekonaliśmy się, że Ferguson jest tylko jeden. Takie zastępstwa zazwyczaj się nie udają. Moyes to póki co erzac Fergusona i to naprawdę niskich lotów. Przed sezonem mówiło się, że United mają sobie zapewnić spokojny byt w pierwszej czwórce. Możliwe, że fani zaakceptowaliby nawet obecne miejsce MU w tabeli, gdyby tylko widzieli, że gra zespołu rozwija się, a styl ewoluuje. Jednak od czasu lekko rozczarowującego letniego tournee, poziom prezentowany przez drużynę faktycznie drgnął, ale raczej w tę gorszą stronę. Kibice na Old Trafford nie tracą jednak nadziei i wierzą, że wreszcie nadejdzie dzień, kiedy ta maszyna zacznie dobrze działać. Piłkarze robią jednak wszystko, by ograniczyć swoim fanom wszelkie przyjemne doznania, a każdy kolejny mecz w ich wykonaniu jest coraz większą wtopą. Fani jednak nie rezygnują. Mecz z Crystal Palace, co prawda przeciwnikiem ze strefy spadkowej, dał jednak nadzieję i poprawił ich nastroje. Było solidnie, składnie i dało się dostrzec światełko w tunelu. Niestety, okazało się, że tym światełkiem był zbliżający się grecki pociąg. I choć nie był to ani pociąg imponujących rozmiarów, ani jakoś super szybki, ale wystarczył, aby przybysze z Manchesteru nie znaleźli pomysłu na ucieczkę przed nim. Pierwszy celny strzał na bramkę rywala oddali dopiero w ostatnim kwadransie gry. Trudno się temu dziwić, wszak nie da się oddać rozsądnego strzału, jeśli wcześniej nie wymieni się między sobą choćby 3-4 celnych podań. Takie notowali tylko w obronie. Gdy jednak Grecy zdecydowali się włączyć większy pressing, to goście ratowali się nieporadnym wybijaniem piłki na oślep. Całość wypadła katastrofalnie. Na szczęście w futbolu nie oceniania się wrażenia artystycznego, bo takiej straty Czerwone Diabły nie byłyby już w stanie w rewanżu odrobić.
Po greckiej masakrze radykalnie zmniejszyła się liczba zwolenników Davida Moyesa. Owszem, to on odkrył Januzaja i zdołał zatrzymać w klubie Rooneya. Nieliczni życzliwi mu jeszcze kibice przypominają również fakt, że Brendan Rodgers odpalił dopiero od drugiego sezonu, a Ferguson również zaczynał mało skutecznie. Niewielu to jednak przekonuje, bo Januzaj znalazł się na ławce jeszcze za kadencji Sir Alexa Fergusona (ostatni mecz), a Rooney został w klubie nie dlatego, że uwierzył w fantastyczny projekt swojego nowego managera, a raczej dlatego, że zaproponowano mu długi kontrakt i to za niemałą sumę. Warto też pamiętać, że Rodgers już w pierwszym sezonie pracy nauczał metodą prób i błędów Skrtela z Aggerem, by przekazywali partnerom z pomocy piłkę wyłącznie po ziemi, a zalążki wpajanego przez niego stylu widoczne były od razu. Stylu, jaki obecnie prezentuje Liverpool. Ferguson zebrał zaś po swoim poprzedniku zgraję rozleniwionych imprezowiczów, których w szybkim czasie się z klubu pozbył i w tym samym tempie - mimo początkowo słabych wyników - zaczął odciskać na drużynie Manchesteru swoje piętno. Sytuacja Moyesa jest podobna, z tą jednak różnicą, że on nie dostał w spadku zgrai chłopaków uzależnionych od whiskey, a uzależnionych od Fergusona (Ten drugi przypadek wydaję się znacznie poważniejszy). Co ciekawe, nie pozbywa się ich. Wręcz przeciwnie. Próbuję ich za wszelką cenę zatrzymać, puszczając mimo uszu ich liczne kąśliwe uwagi (choćby taktyczne pomyłki zarzucone mu przez Van Persiego). Czyżby David Moyes nie przykładał aż takiej wagi do słynnej sentencji Fergusona? Oby nie okazało się to dla niego zgubne, bo zarząd może tę sentencją szybko zaktualizować. W końcu nie tylko żaden zawodnik nie może być większy niż klub, ale i manager również.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?