Dotknijmy „Nietykalnych”
Do obejrzenia „Nietykalnych” zasiadłem, gdy tylko udało mi się wygospodarować odrobinę wolnego czasu. Ten francuski film w reżyserii Oliviera Nakache i Erica Toledano, który miał premierę jesienią ubiegłego roku, zachwycił europejską publiczność i bardzo szybko zdobył dziewięć nominacji do nagrody Cezara. Otrzymał wprawdzie tylko jedną statuetkę, ale za to dla najlepszego aktora pierwszoplanowego. Do naszego kraju przywędrował stosunkowo niedawno, bo dopiero miesiąc temu. Nie jest to epicka opowieść o walce dobra ze złem z iście bioware’owksą fabułą ani ckliwy pseudo-romans dla rozkapryszonych nastolatek. Skąd więc te zachwyty milionów widzów w Europie i wysokie oceny krytyków?
Fabuła tego obrazu nie jest zbytnio odkrywcza, a do tego przepełniona jest licznymi stereotypami, które widzieliśmy już na ekranach wielokrotnie. Film – oparty ponoć na autentycznych wydarzeniach - opowiada historię sparaliżowanego milionera Philippe (François Cluzet), który w charakterze swojego pielęgniarza zatrudnia czarnoskórego imigranta z przedmieścia, Drissa (Omar Sy). Skutkuje to oklepanym w kinie aż do bólu zderzeniem dwóch skrajnie odmiennych światów, które w tym wypadku - ku zaskoczeniu widza - doprowadza do połączenia obu mężczyzn więzami szalonej i chyba absolutnie nieoczekiwanej przyjaźni, co czyni ich na swój sposób „nietykalnymi”.
Początkowo Driss ma pewne opory przed wykonywaniem niektórych poleceń swojego pracodawcy i zupełnie nie rozumie świata, w którym się znalazł. Nie powinno to dziwić, bo milioner mieszka w pałacu, gdzie na ścianach wiszą portrety wirtuozów muzyki klasycznej, w pokojach pełno jest wyszukanych mebli i fikuśnych żyrandoli, a na podłodze w łazience nie ma kafelków. Osobiście wolę jednak takie właśnie przedstawienie bogactwa, które bliższe jest dziewiętnastowiecznemu lordowi, niż Billowi Gatesowi.
Philippe wybiera Drissa spośród grupy wykwalifikowanych opiekunów, choć ten nie ma żadnych kwalifikacji. Z czasem okazuje się, że jego wybór był trafny. Obaj wspaniale się uzupełniają i dzięki sobie nawzajem uczą się patrzeć na życie z innej perspektywy. Dzięki Drissowi Philippe uświadamia sobie na przykład, że jego kalectwo to nie tyle fizyczna ułomność, co stan jego umysłu, a świat widziany z wózka inwalidzkiego również może wyglądać pięknie. Driss nie traktuje bowiem Philippe jako kogoś fizycznie ograniczonego. Często zapomina o tym, że ma do czynienia z człowiekiem sparaliżowanym i traktuje swojego pracodawcę bez żadnej taryfy ulgowej. Jest przy tym niezwykle prostolinijny, a swoje zdanie w każdej kwestii wyraża otwarcie. Owocem tego jest wiele zabawnych sytuacji, które zakrawają na groteskę (choćby pierwsze sceny filmu). Driss z kolei dokształca się przy Philippie kulturalnie i z poczciwego złodziejaszka zamienia się w rozsądnego, praworządnego mężczyznę. Odbiera wspaniałą lekcję życia pozbawioną manieryzmu, kiczu i patosu. W wyniku wspólnie stawianych kroków, między bohaterami rodzi się prawdziwa przyjaźń, w ramach której podejmują coraz to odważniejsze i bardziej szalone przedsięwzięcia. Łamanie przepisów ruchu drogowego, palenie marihuany w miejscu publicznym i spotkanie z prostytutkami zaliczyłbym do tych najmniej szalonych wyczynów.
Zakończenia Wam oczywiście nie zdradzę i choć jest ono przewidywalne, to jest także dla widza absolutnie satysfakcjonujące. Naprawdę warto obejrzeć ten obraz, chociażby po to, by móc skonfrontować swoje odczucia z wrażeniami innych widzów. Skoro omówienie fabuły mamy już za sobą, to wróćmy jeszcze do wspomnianych powyżej stereotypów. O postaci obrzydliwie bogatego, rozmiłowanego w sztuce i poezji Philippe już wspomniałem, przejdźmy więc teraz do jego opiekuna. Driss jest przedstawicielem niższych warstw społecznych i - jak na Murzyna przystało - posiada liczną rodzinę, składającą się z mnóstwa małych i rozkrzyczanych dzieci, w tym wstępującego na złą drogę młodszego brata, który tak naprawdę jego bratem nie jest i górującej nad tym wszystkimi matrony. Młody człowiek ma też za sobą pobyt w zakładzie karnym, a w stosunkach z kobietami jest wręcz obrzydliwie bezceremonialny, choć akurat za to przyjdzie mu zapłacić i ta scena jest po prostu świetna. Momentami bywa też brutalny i agresywny, co jednak łatwo wytłumaczyć trudnym dzieciństwem i zmanierowanymi kolegami...
Nie sposób nie wspomnieć o występujących w tym filmie dowcipach, które są wynikiem zetknięcia się tak różnych osobowości i światopoglądów. Pomysły scenarzystów udowadniają, że nie trzeba stawiać na prostacki humor i nieuzasadnione rzucanie mięsem, by rozbawić czy wzruszyć publiczność. Odpowiednie słowa, wypowiedziane w odpowiednim czasie i przez odpowiednich ludzi, są idealne, by na twarzy widza pojawiły się łzy albo szczery uśmiech.
Film jest co najmniej dobry i świetnie się go ogląda. Ciepła opowieść z serii tych, po których człowiekowi robi się od razu lepiej, a uśmiech nie chce zniknąć z twarzy. Nie jest pretensjonalny, a jako produkcja francuska różni się zasadniczo od głupawych amerykańskich komedii, trącających kloacznym humorem, do których już niestety przywykliśmy. Większość żartów jest naprawdę trafiona, a gra aktorska stoi na wysokim poziomie, co zostało zresztą potwierdzone nominacjami i nagrodą dla Omara Sy (przypomnijmy, że Omar musiał się zmierzyć z Jeanem Dujardinem - główna rola w „Artyście”). Osobiście daję temu filmowi osiem oczek w dziesięciostopniowej skali i szczerze polecam.
Grafika:
Komentarze [4]
2012-06-04 22:30
Chyba zepsułeś całą zabawę z oglądaniem filmu, ale zobaczę dla tej końcówki. Za dłuuugie.
2012-06-04 17:38
A ja już ten film widziałem – naprawdę świetny. Recenzja też niczego sobie.
2012-06-04 17:36
oglądne film jeśli będzie mi sie nudziło.
2012-06-04 16:28
Czekamy na polską adaptację!
- 1