Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Dziadek   

Dodano 2008-10-29, w dziale opowiadania - archiwum

Przy łożu śmierci zebrała się cała rodzina. Szczelnie zasunięto story, broniąc popołudniowemu słońcu dostęp do wnętrza. W kącie słabo świeciła samotna lampka. Dziadek leżał bez ruchu, patrzył otępiałym wzorkiem w sufit i jedynie czasami mamrotał jakieś słowa bez związku. W powietrzu zawisła gęsta atmosfera oczekiwania - choć nikt by się nie przyznał, na co tak naprawdę czeka i co przyniosłoby mu ulgę.

- Synku, zmów lepiej pacierz - ciotka Zofia cicho napomniała chłopca, który ciągle wiercił się na krześle. – A nuż jakiś cud...? Ktoś chlipał pod ścianą, ktoś tłumił ziewanie, ktoś bezmyślnie wpatrywał się w obrazy świętych, powieszone nad łóżkiem.

Wuj Jerzy szepnął do swojej żony, przebierającej w palcach paciorki różańca:

- Grażynka, a testament? Przecież nie spisał.

- O czym ty mówisz! - oburzyła się nieco zbyt głośno i zaraz zniżyła głos. - To przecież twój ojciec. Źle mu życzysz? Chcesz teraz o testamencie mówić, żeby go całkiem wykończyć? Trochę więcej wrażliwości.

Wuj wzruszył tylko ramionami i cicho wyszedł z pokoju. Za chwilę dołączył do niego brat. Usiedli przed domem, na ganku. Odpalili papierosy.

- I co powiesz, Zbychu? - spytał Jerzy ze znużeniem.

- Rozłożył się nam stary, ot co. Długo już nie pociągnie.

Zamilkł i zaciągnął się głęboko dymem.

- Chcieli wezwać księdza, żeby dla pewności dał ostatnie namaszczenie - kontynuował po chwili - ale na plebanii kazali dzwonić do niego na komórkę. Próbowałem parę razy, odzywa się tylko to... - wyjął telefon, wybrał numer, zadzwonił i włączył tryb głośnomówiący. W głośniku rozległ się sygnał oczekiwania, a w tle popłynęła rzewna melodia. Wokalista zaczął śpiewać o miłości, a po pewnym czasie włączyła się poczta głosowa.

- Trzeba pojechać do sąsiedniej parafii, może tam ksiądz będzie na miejscu - zaproponował Jerzy.

- Proszę bardzo! Ja zatankowałem na tutejszej stacji i tak mi dusi samochód, że nie da się nim jeździć - zirytował się. - Cholerne chrzczone paliwo. Co za dziura.

Rzucił niedopałek na trawnik, gdy za oknem rozległ się najpierw krótki krzyk, a potem ciężkie, zbiorowe westchnienie.

- I co, mogę już iść? - dotarł do nich chłopięcy głos.

Stało się jasne: dziadek wziął i umarł.

Pogrzeb był bardzo podniosły. Miejscowy proboszcz, przez lata pozostający ze zmarłym w bliskiej zażyłości, wzniósł się w trakcie mszy na wyżyny sztuki oracyjnej. Padło wiele pięknych, górnolotnych słów: o przyjaźni, zaufaniu, uczciwości, solidności, odwadze i wrażliwości. Dziadka określono nobilitującymi mianami autorytetu, lokalnego bohatera, tytana pracy, przyjaciela młodzieży, wzorowego gospodarza, troskliwego męża i ojca, a także wspaniałego parafianina. Doceniono jego wieloletni wkład w rozwój wsi, podkreślono życiowe doświadczenie, przypomniano o wojennych trudach, które przebył jako dziecko razem z rodzicami, podano za symbol hartu ducha i nieugiętej konsekwencji w podążaniu obraną drogą.

Zgromadzeni słuchali tej przemowy zauroczeni i zasmuceni zarazem, w rosnącym przekonaniu, że żegnają osobę ważną i wyjątkową. Niejedno serce ścisnął żal, po niejednym policzku spłynęła łza. Organista z wielkim przejęciem zaśpiewał „U Ciebie, Boże, miłosierdzia wzywam”, a zawtórował mu cały kościół.

Później, gdy wszyscy ruszyli na cmentarz, tenże organista oddalił się nieco od wzruszonego tłumu, biorąc na stronę jednego z miejscowych rolników, swojego przyjaciela.

- Powiedz mi, Stachu, co ja mam teraz robić? - zapytał zdenerwowany, rozglądając się, czy aby żaden z żałobników nie może ich usłyszeć. - Gdzie moje pieniądze? Kto mi je odda? Dwadzieścia milionów! Dwie moje emerytury!

- Odpuść sobie, to nie po bożemu - zganił go gospodarz.

- Ja wiem, że nie po bożemu, ale co ja poradzę? Przecież nie pójdę do jego synów i nie powiem: oddajcie. Ale tak nie będzie, żeby sprawiedliwości miało nie być. Jak to tak: umierasz, gnijesz sobie w ziemi, a innym tylko problemy robisz? Umiał przerżnąć te pieniądze, to powinien umieć oddawać. Dwadzieścia milionów!

- Teraz się mówi dwa tysiące. Odpuść sobie, przynajmniej dopóki żałobę będą nosić.

- Ale ja tego nie daruję! Nie będzie mnie stary pijak okradał. A jak nie dadzą, to ja powiem, co wiem! - gorączkował się coraz bardziej. - I każdy to wie, tylko udaje, że ślepy i głuchy. Ja powiem wszystko głośno, nie będą z niego anioła robić! - coraz bardziej podnosił głos. - Powiem, co widziałem, i co on...!

- Cicho! - przerwał mu Stach. - Ludzie się na nas patrzą. Odpuść sobie na razie, potem się zobaczy.

Machnął uspokajająco ręką w kierunku zaciekawionych parafian. Resztę drogi przebyli w milczeniu.

Później przyszedł czas na tradycyjną, staropolską stypę, na której znalazła się zarówno cała przybyła rodzina, jak i przyjaciele zmarłego, głównie członkowie miejscowej palestry. Nastrój, adekwatnie do okoliczności, był dosyć ponury. Wuj Jerzy, pierworodny zmarłego, wstał z miejsca, wziął kieliszek wódki i podrapał się po głowie, czując się bardzo nieswojo.

- Cóż mogę powiedzieć... Odszedł człowiek, który był nam wszystkim bliski. Dla mnie, dla moich braci i sióstr - ojciec, dla innych - teść, dziadek lub po prostu przyjaciel. Wypijmy za niego - uniósł kieliszek. - Zdrowie! W odległym kącie stołu rozległ się nerwowy śmiech. Jerzy, zrozumiawszy pomyłkę, zmieszał się jeszcze bardziej i cały zarumienił.

- To znaczy, chciałem powiedzieć... Niech mu ziemia lekką będzie! Wypił wódkę, razem z nim wszyscy pełnoletni obecni. Bez specjalnego zapału przystąpiono do jedzenia.

Minęło sporo czasu. Syn ciotki Zofii, nie zważając na upomnienia, gwizdał melodię z ulubionego serialu i rytmicznie kopał w stół. Zbyszek krążył po pokoju, proponując każdemu kieliszek wódki „za ojczulka”. Jego siostra, Malwina, stara panna, usilnie przymilała się do jednego z zaproszonych gości, mrużąc zmysłowo krowie oczy i opowiadając, jak głębokim wstrząsem były dla niej ostatnie wydarzenia. Wuj Franek, najmłodszy z dziadkowych synów, tulił bratową i szeptał jej coś do ucha, ignorując wściekłe spojrzenia Jerzego.

Wtedy z miejsce wstał mocno już podpity organista.

- Musicie wiedzieć - zaczął lekko bełkotliwie. - Musicie wiedzieć, że on mi wisi dwadzieścia milionów!

- Kto? - spytał zdziwiony Zbychu.

- Ile? - dorzucił Franek, odrywając się od Grażyny.

- Dwadzieścia milionów! Ten stary gamoń, ten wasz... - zachwiał się, opadł na krzesło.

- Dziadek - dokończył chłopiec.

- Dwadzieścia milionów... – wyszeptał z niedowierzaniem proboszcz.

- Dwa tysiące - wytłumaczyła wnuczka.

- Za co!? - wykrzyknął Jerzy.

- Chryste... - westchnęła Zofia.

- Stary pijak i karciarz - odezwał się beznamiętnie Zbyszek.

- Dureń. Wypijmy za to! - Franek, nie czekając na innych, wychylił kieliszek.

- Won stąd! - ryknął cały czerwony Jerzy, nie wiadomo do kogo.

- Ja tam go lubiłem - rzucił niefrasobliwie ksiądz.

- Co to za tragedia? - spytała wnuczka.

- Tak się nie mówi... Jezu... - ciotka Zofia aż chwyciła się za głowę.

- Koniec świata - mruknął organista.

Zegar wybijał właśnie dwudziestą drugą.

Spadkobierców majątku było pięcioro - dzieci zmarłego, a więc: Jerzy, Zbigniew, Franciszek, Zofia i Malwina. Wobec braku testamentu postanowiono podzielić się wszystkim na drodze kompromisów.

Ziemi były trzy hektary, w tym dwa i pół to pola leżące odłogiem, a pół – porastał las. Wniosek Jerzego, aby ojcowiznę w całości odsprzedać, wobec braku możliwości sensownego jej zagospodarowania przez spadkobierców w ich obecnej sytuacji, przepadł z kretesem. Ostatecznie każdy otrzymał po pół hektara odłogu i po jednej dziesiątej hektara lasu.

Potem zajęto się domem. Wniosek Jerzego o oddaniu go do sprzedaży spotkał się z bardzo złym przyjęciem – wobec tego wuj zaproponował, aby oddać go temu z rodzeństwa, kto wykorzysta go w najlepszy sposób, oczywiście udzielając pozostałym odpowiedniej pieniężnej rekompensaty. Chętnych zgłosiło się czterech. Każdy inaczej motywował swoje prawo do objęcia domu w posiadanie. Zbigniew - gdyż najdłużej pozostawał z ojcem na wsi i ma największe doświadczenie w prowadzeniu gospodarstwa rolnego, w związku z czym w dalszej przyszłości mógłby myśleć o zmianie dotychczasowego zawodu.

Franciszek - ponieważ mieszka najbliżej, dzięki czemu doglądanie domu nie stanowiłby dlań problemu i mógłby urządzić tam miejsce letnich zjazdów rodzinnych, co wyszłoby z korzyścią dla wszystkich, lub pensjonat agroturystyczny.

Zofia - bowiem jej odwieczne kłopoty zdrowotne nasilają się, a miejski hałas i zanieczyszczenia nie sprzyjają poprawie, więc dom dziadka stanowiłby dla niej miejsce okazjonalnej rekonwalescencji i może przyszłe miejsce zamieszkania, już po przejście na emeryturę.

Malwina – bo spodziewa się, że w niedługim czasie wejdzie w związek z pewnym miejscowym dżentelmenem i potrzebne jej miejsce na przyszłe wspólne gniazdko, gdyż wybranek mieszka z rodzicami, a oni mimo podeszłego wieku nie chcą oddać mu nieruchomości.

Wobec tak skomplikowanej sytuacji ostatecznie oddano dom do wspólnego użytkowania i zdecydowane, że czas pokaże, czy zmiana tego statusu jest konieczna. Odnoście majątku ruchomego - do jego podstawowych elementów należało: pięć kur, i jeden kogut, umeblowanie domu, stary radiomagnetofon produkcji japońskiej, zepsuty telewizor produkcji radzieckiej oraz zestaw ubrań, w tym między innymi ślubny garnitur dziadka, lekko nadgryziony przez mole, a przede wszystkim pokaźna kolekcja kalesonów. Tym razem wśród rodzeństwa panowała większa zgodność: drób zjedzono, a pozostałe przedmioty - zależnie od ich przeznaczenia - pozostawiono na miejscu lub oddano do punktu PCK. Pieniądze zmarłego, w wysokości 724 złotych i 15 groszy, podzielono po równo. Wreszcie, po kilku dniach wypełnionych tak wieloma wzruszeniami i emocjami, wszyscy zgodnie rozjechali się do domów.

Oceń tekst
  • Średnia ocen 4.9
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 4.9 /30 wszystkich

Komentarze [6]

~Dziadek
2008-12-24 16:18

Dom Dziadka – http://ouau.eu/dom-dziadka

~Scorpion
2008-11-19 22:00

dobrze sie czyta. Plus dla Pana.

~Moczo_absolwent
2008-10-30 17:34

Czekam, aż napiszesz coś podobnego na temat wesela, bo takie teksty świetnie Ci wychodzą.
Umiejętnie tworzysz klimat. Piątka.

~sunny
2008-10-29 20:18

Dasz, dobra robota, mistrzowsko napisane, rewelacyjnie się czyta.
gratuluję! ;)

~Jorg
2008-10-29 19:18

Prawie że sytuacja z mojego życia, też było pięcioro rodzeństwa, też podobna atmosfera, też podział wszytskiego po równo, ale na szczęście mój pradziadek nie był winien nikomu 2 tysięcy PLN. Świetna ta chaotyczna wymiana zdań między stypowiczami no i ogólne gratulacje =]

~loll
2008-10-29 18:08

Dasz naprawdę dobry tekst! Gratulacje drogi laureacie!

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 99luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry