Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Dziennik z podróży: Holandia   

Dodano 2016-12-11, w dziale relacje - archiwum

Wyrabianie paszportu, zakupy, wymiana pieniędzy, pakowanie i próby osiągnięcia konsensusu w tej kwestii z rodzicami… Te czynności towarzyszą chyba każdemu przed wyjazdem, zwłaszcza za granicę i nie należą raczej do najprzyjemniejszych. Dotyczyły też nas. Jednak trud zdecydowanie się opłacił. Dlaczego? Przekonajcie się sami! Zapraszam do lektury relacji z naszego wyjazdu do Holandii, w ramach realizacji projektu Erasmus + „Witnesses of World War II / Świadkowie II wojny światowej” .

Wyruszamy!

Około godziny 11 wyruszyliśmy samochodem w stronę Warszawy. Mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych, dotarliśmy jednak do stolicy bezpiecznie i po kilkudziesięciu minutach siedzieliśmy już w wygodnych samolotowych fotelach. /pliki/zdjecia/ho1_1.jpgLot był szybki, przepełniony ekscytacją oraz rozsmakowywaniem się w kanapeczkach z wyśmienitym holenderskim serem, które otrzymaliśmy na pokładzie w ramach poczęstunku. Ostatnim środkiem lokomocji, który musieliśmy tego dnia zaliczyć, a który, jak się przekonałam, jest w Holandii bardzo popularny, był pociąg z Amsterdamu do miasteczka Harderwijk. Tam zostaliśmy odebrani przez goszczące nas rodziny, a nasi opiekunowie udali się do hotelu. Dziewczyna, u której zamieszkałam – Melle, okazała się bardzo uprzejma, tak samo zresztą jak jej mama, która ku mojemu zdziwieniu doskonale mówiła po angielsku. Wręczyłam im drobne upominki, przywiezione ze sobą z Polski, jednak po tak długiej podróży nie było już mowy o dłuższej pogawędce, bo jedyne czego pragnęłam, to położyć się w pokoiku na poddaszu, gdzie towarzystwa dotrzymywał mi czarny kot mojej gospodyni i udać się w słodką krainę snów.

O miłości od pierwszego wejrzenia

Otworzywszy oczy nie do końca zdawałam sobie sprawę, że śpię przykryta dwoma kołdrami, bo po prostu trzęsłam się z zimna. Okazało się, że tak niska temperatura w domu utrzymywała się przez cały tydzień, a to dlatego, że Holendrzy są po prostu przyzwyczajeni do takiego chłodu. Schodząc na śniadanie przyjrzałam się jednak domkowi, w który zamieszkałam. /pliki/zdjecia/ho2_2.jpgHolenderskie domy różnią się znacznie od polskich, mają nowocześniejsze wnętrza, ale też zupełnie inną budowę. Gdy poprzedniego wieczoru przyglądałam się mu z ulicy, miałam wrażenie, że jest malutki. Okazało się to jednak nieprawdą. Cała przestrzeń była bardzo precyzyjnie wykorzystana i niezwykle przytulna. Na meblach rozstawione były świece, na podłogach leżały miękkie dywany, a na ścianach wisiały holenderskie dzieła sztuki. Nad fortepianem nieopodal kominka, w którym wesoło migotały płomyki ognia, wisiała nawet wiolonczela. W pamięć zapadła mi szczególnie mapa świata, zawieszona na ścianie w kuchni, w którą wpatrywałam się podczas śniadania. Wiele rzeczy przypominało mi tu dom, aczkolwiek dowiedziałam się, że dla Holendrów codziennością jest poranne spożywanie kromek chleba posmarowanych masłem i lekko posypanych czekoladą. Dziwne? Może i tak, ale nie macie pojęcia, jakie pyszne. Ach byłabym zapomniała. Czarny kot, o którym już zresztą wspominałam, postanowił wręczyć mi na powitanie drobny prezent i pod krzesło, na którym siedziałam podczas śniadania, przyniósł mi martwą myszkę. Powtarzało się to regularnie, aż do dnia mojego wyjazdu, co my za każdym razem kwitowałyśmy salwą śmiechu.

Po miłym poranku, razem z Melle udałyśmy się na stację w Harderwijk, aby tam spotkać się z resztą grupy i wsiąść do pociągu, który miał zawieźć nas do Amsterdamu. Kiedy wysiedliśmy na dworcu w tym mieście, w oczy rzuciły mi się bilbordy, mające zapewne za cel przyciągnięcie uwagi turystów. Ale gdy wyszliśmy z budynku dworca na ulicę, zakochaliśmy się w tym mieście dosłownie od pierwszego wejrzenia. Dosłownie szczęki nam opadły, a przez następne pół dnia chodziliśmy zachwyceni, z rozdziawionymi paszczami, podziwiając to niezwykle urokliwe miasta. /pliki/zdjecia/ho3_2.jpgKlimatyczne, czyste, nawet nie tak ruchliwe, jak mogłoby się wydawać ulice, poprzecinane wstęgami kanałów, a do tego dziesiątki mostów, obok których stały zacumowane domy na łódkach. A dookoła tego wszystkiego tęczowe flagi, figury wiatraków i więcej rowerów niż aut. Coś cudownego!

Powtarzając po tysiąckroć, jak wspaniałe jest to miejsce i jak radzi jesteśmy z faktu, że pogoda nam dopisuje, dotarliśmy do Komitetu 4 i 5 maja. To dwie ważne dla Holendrów daty, gdyż 4-ego oddają szacunek zmarłym podczas wojny, natomiast dzień później świętują rocznicę wyzwolenia swojego kraju spod niemieckiej okupacji. Braliśmy udział w krótkim spotkaniu, prowadzonym przez Sarah Feirabend. Opowiedziała nam o tym, jak wyglądała II wojna światowa w Holandii i wskazała, jakie miejsca warto jeszcze odwiedzić. Po tym wykładzie udaliśmy się na spacer po okolicy, która, jak się okazało, zamieszkiwana była w czasie wojny głównie przez Żydów. Odwiedziliśmy też Teatr Żydowski, w którym obecnie mieści się muzeum. Kolejnym punktem naszej wycieczki było Muzeum Oporu Holenderskiego (Dutch Resistance Museum). Tam przewodnik opowiedział nam o życiu Holendrów w czasach niemieckiej okupacji i o wielu trudnych wyborach, jakich musieli dokonać. Dzięki wystawie uświadomiliśmy sobie, jak bardzo różniła się wojna w ich kraju i w naszym.

Chętnie pobylibyśmy tam dłużej jednak czas gonił i musieliśmy szybko udać się nad jeden z kanałów, gdzie czekała już łódź, która zabrała nas w godzinną podróż po mieście. Z tej perspektywy miasto to wydawało się jeszcze piękniejsze. W międzyczasie przewodnik dzielił się z nami ciekawostkami na jego temat. Przewidziane 60 minut minęło w oka mgnieniu i wszyscy zaczęliśmy odczuwać burczenie w żołądkach. Udaliśmy się więc do małego, /pliki/zdjecia/ho4_2.jpgprzytulnego lokalu, w którym zaserwowano nam holenderskie naleśniki. Ślinka cieknie na samo ich wspomnienie!

Następnie dostaliśmy trochę czasu wolnego, mogliśmy więc pospacerować po okolicy i kupić pamiątki dla najbliższych. Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to sklepy z upominkami pełne chodaków, sztucznych tulipanów i wyrobów mlecznych, ale też uliczki z mnóstwem „zielarskich” przystani. A gdy zapadł zmrok, mieliśmy okazję zaobserwować jak miasto rozświetla się tysiącami światełek. Każdą ulicę czy budynek zdobiły świąteczne światełka. Efekt był powalający. Niestety, nadszedł czas, by wyruszyć w drogę powrotną.

Świętujemy Sinterklaas

Dzień rozpoczęłam jak zwykle od powitania przy śniadaniu martwej myszki. Następnie mama Melle podwiozła nas pod jej szkołę. Już na pierwszy rzut oka dostrzegłam różnicę z naszym liceum. Przede wszystkim budynek był o wiele nowocześniejszy i lepiej wyposażony, a prawie każdy dzieciak na przerwie trzymał w ręce jakiś wypasiony sprzęt elektroniczny. Oprócz tego zaskoczyła mnie również w korytarzu wielka tęczowa flaga, pod którą napis głosił, że każdy ma prawo wybierać. Wyobrażacie sobie coś takiego w naszym „tolerancyjnym” kraju?

/pliki/zdjecia/ho5_3.jpgPodczas gdy nauczyciele odbywali naradę, my, uczestnicy projektu, mieliśmy okazję obejrzeć film pt.”Winter in Wartime”, który należy rzekomo do holenderskiej klasyki. Dzięki tej ekranizacji mogliśmy utrwalić sobie informacje zdobyte poprzedniego dnia i uświadomić, że historie z czasów wojny, o jakich opowiadał nam przewodnik, mogły wyglądać podobnie.

Po seansie, wraz z nauczycielami i uczniami z innych państw, odbyliśmy krótkie spotkanie, na którym przedstawiono nam nasze zadania. Później jedna z holenderskich uczennic pokazała nam prezentację na temat miejscowego święta – Sinterklass, co na dobrą sprawę przypominało nieco nasze „mikołajki”, z tą jednak różnicą, że staruszek z brodą nazywa się u ich świętym Nikolausem, a w rozdawaniu prezentów pomagają mu pomalowani na czarno pomocnicy. Ku naszemu zaskoczeniu każdy uczestnik programu został obdarowany niewielką sumą pieniędzy. Jak się okazało, mieliśmy za to kupić drobne upominki, które wykorzystamy jeszcze tego samego wieczoru. Potem poszliśmy zwiedzać Harderwijk wraz z przewodnikiem. Miasteczko było równie urokliwe jak Amsterdam, ale oczywiście w mniejszym stopniu. Tak czy inaczej miało jednak swój klimat. Po obejrzeniu głównych atrakcji, otrzymaliśmy od opiekunów dwie godziny czasu wolnego, który przeznaczyliśmy na zakup wspomnianych powyżej upominków i krążeniu po prześlicznych uliczkach.

Pod wieczór mama Melle zawiozła nas do domu jej koleżanki – Anny Sofie, która zaprosiła nas na obiad i wspólne świętowanie Sinterklaas. Oprócz nas byli tam i wszyscy pozostali uczestnicy projektu. Mieliśmy okazję spróbować tradycyjnych holenderskich potraw, /pliki/zdjecia/ho6_2.jpga także spędzić czas z naszymi nowymi przyjaciółmi. Następnie udaliśmy się do salonu, gdzie odwiedził nas św. Nikolaus wraz ze swoimi czarnymi pomocnikami (którymi tak naprawdę byli przeuroczy młodsi bracia Anny Sofie). Przyniósł on nam wielki wór upominków, które wcześniej kupiliśmy i życząc wszystkim wesołych świąt, opuścił pomieszczenie. Rozpoczęła się gra, która polegała na rzucaniu pluszową kostką, a w zależności od obrazka widniejącego na wylosowanej ściance, prezenty przechodziły z rąk do rąk. Gra dobiegła końca po 3 rundach i w ten oto sposób stałam się posiadaczką wyśmienitych holenderskich czekoladek. Resztę wieczoru spędziliśmy na miłych pogawędkach i wspólnej zabawie.

Praca, praca, praca!

Rano, podczas śniadania, nawiązała się bardzo ciekawa dyskusja na temat polityki, ale też różnic kulturalnych pomiędzy Polską a Holandią. Melle i jej mama wypytywały mnie z zaciekawieniem zarówno o życie w naszym kraju za czasów komunizmu, jak i o bieżące problemy kraju. Okazuje się, że pomimo wielu różnic, nasze państwa mają podobne kłopoty do rozwiązania (np. pomimo zalegalizowanej w Holandii aborcji i eutanazji, do tej pory toczą się u nich zażarte dyskusje na ten temat, a społeczeństwo jest podzielone, jeśli chodzi o zdanie w kwestii sposobów obchodzenia Sinterklaas). Niestety, musieliśmy przerwać tę zajmującą rozmowę, gdyż trzeba było udać się do szkoły. Na rowerach! Przejażdżka była bardzo przyjemna i na własnej skórze przekonałam się, jak ruch uliczny jest u nich dostosowany do użytkowników jednośladów; ścieżki rowerowe ciągną się z miasta do miasta, wszędzie pełno jest rowerowych parkingów, światła są idealnie zsynchronizowane, a kierowcy aut nie są w żaden sposób uprzywilejowani.

/pliki/zdjecia/ho7_0.jpgPrzedostatni dzień prawie w całości spędziliśmy w szkole. Uczniowie biorący udział w projekcie otrzymali zadanie wykonania specjalnych osi czasu, na których mieli zaznaczyć wydarzenia szczególnie ważne dla ich państw podczas II wojny światowej. Potem przyszedł czas na ich prezentację, co zaowocowało zapoznaniem się z wojenną historią państw wszystkich uczestników. Później udaliśmy się do innej sali, aby wraz z nauczycielami wziąć udział w warsztatach poprowadzonych przez dr Susan Hogervorst. Ta wyjaśniła nam, jak powinniśmy przeprowadzać wywiady z osobami, które przeżyły wojnę (m.in. na co powinniśmy zwracać uwagę, jakiego typu pytania zadawać, co jest ważne w edycji filmu itp.). Potem do naszego grona dołączył pan Reijer van den Berg, którego ojciec przeżył Putten Raid. Opowiedział nam bardzo ciekawą historię, a my zyskaliśmy doskonałą okazję do spróbowania swoich sił w przeprowadzaniu wywiadu. Kolejnym punktem było podsumowanie całego tygodnia pracy i wykonanie ostatnich pamiątkowych zdjęć.

Niestety, przyszło mi pożegnać się z resztą uczestników i powrócić do domu wraz z Melle, gdzie czekał już na nas uroczyście zastawiony stół, a na nim typowo holenderskie potrawy. Po pysznej kolacji usiedliśmy w salonie i resztę wieczoru spędziliśmy na oglądaniu telewizji oraz rozmowie. Melle i jej rodzina nie pozwolili mi oczywiście wyjechać z pustymi rękami, toteż otrzymałam od nich kilka prezentów (w tym masę holenderskich słodkości). Na szczęście wszystko udało mi się zmieścić w walizce, choć przyznam, że z wielkim trudem.

Home, sweet home…

Nadszedł ostatni dzień naszej wycieczki. Nie dość, że żal nam było rozstawać się z Holandią i naszymi przyjaciółmi, to jeszcze zmuszeni byliśmy wstać o 5 rano! /pliki/zdjecia/ho8_0.jpgWalcząc z zamykającymi się mimowolnie oczami, dotarłam jednak na dworzec kolejowy w Harderwijk, gdzie musieliśmy się niestety pożegnać z naszymi holenderskimi przyjaciółmi. Pocieszająca jest jednak myśl, że już na wiosnę zobaczymy się ponownie. Zza szyby pociągu patrzyliśmy więc na postacie machające do nas z nadzieją. Nim się obejrzeliśmy, siedzieliśmy już w samolocie do Warszawy i po raz ostatni mogliśmy podziwiać z góry Wenecję Północy, jak często nazywa się Amsterdam. Podczas podróży samochodem z Warszawy do domu (po zaśnieżonej wówczas Polsce), nie mieliśmy już sił na rozmowę. Po powrocie do domu i wyściskaniu najbliższych, marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i wygodnym łóżku, toteż na opowiadanie o swoim wyjeździe umówiłam się z domownikami na następny dzień. Myślę jednak, że żadne słowa ani relacje nie są w stanie opisać tego, jak świetnie się bawiłam przez cały ten tydzień!

Grafika: własna

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.4 /28 wszystkich

Komentarze [1]

~priv
2016-12-12 08:58

Chciałabym odwiedzić te miejsca .Dobra relacja z podróży.

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 96luna
Komso 31komso
Artemis 24artemis
Gutek 22gutek

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry