Dzików pod wodą
W środę 19 maja mieszkańcom Tarnobrzega zajrzało w oczy widmo zatopienia ich miasta. Z samego rana pękł wał na Wiśle w rejonie Koćmierzowa. Wdzierające się przez wyrwę w wale hektolitry wody zalały natychmiast prawobrzeżny Sandomierz, Wielowieś, Sielec, a następnie także Sobów i Zakrzów. W tym czasie Ochotnicza Straż Pożarna na Dzikowie zajmowała się umacnianiem przebiegającego w pobliżu tego osiedla wału i niesieniem pomocy wszystkim potrzebującym. W kolejnych dniach woda gwałtownie przybierała, aby w piątek późnym wieczorem osiągnąć stan maksymalny.
Dzików
Środa. Na miejsce udaję się tuż po lekcjach. Na szczęście wodę można podziwiać tylko za wałem. Jej poziom oceniam jednak od razu jako niebywale wysoki. Wisła stanowi tego dnia - ku mojemu zaskoczeniu - niezwykłą atrakcją turystyczną dla tarnobrzeżan. Od ulicy Słomki nadciągają istne pielgrzymki. Matki z dziećmi, spacerowicze, grupy blokersów, nowobogaccy z pieskami… Tarnobrzeski oddział strzelców w obliczu zagrożenia stawia w końcu na drodze prowadzącej ku wałom prowizoryczny szlaban. Wstęp na ulicę Dzikowską mają od tej pory - oprócz oczywiście służb porządkowych - tylko mieszkańcy tego osiedla. Jako strzelec mam więc prawo tu być. Przechodzę na drugą stronę szlabanu. Pierwsze zaskoczenie. W przerwie między falami podekscytowanych mieszczuchów pojawia się grupka mężczyzn na welocypedach. Na pierwszy rzut oka widać, że to tubylcy. Ubłocone gumofilce, nieogoleni, nastroje doprawione flaszką taniego winą wypitą w krzakach… Nie zważając na ostrzeżenia służb mundurowych, podnoszą szlaban i z uśmiechem na ustach – wyrażającym coś pomiędzy: „Jesteśmy u siebie” a „Możecie nam…” wjeżdżają w zamkniętą ulicę Dzikowską „śledząc węża”… Jako ostatni przejeżdża obok nas jakiś lump z reklamówką z Biedronki przewieszoną przez kierownicę roweru, która obijając się o ramę wydaje dobrze znany wszystkim dźwięk. Tak, to musiały być butelki. „Zaraz wracamy” – rzuca nam jeszcze przez ramię mijający nas rowerzysta.
Nieopodal remizy na słoneczku wygrzewają się chwilowo bezczynni strażacy z OSP oraz paru innych mundurowych. Zadanie strażaków jest proste – napełnianie piachem worków, po które zgłaszają się do nich mieszkańcy zagrożonych domów z osiedla. Pojawia się kolejna, ogromna wywrotka z piaskiem. Strażacy podnoszą się leniwie z miejsc. Po zasięgnięciu u nich języka dowiaduję się, że zalany jest już cały prawobrzeżny Sandomierz, Sielec, Wielowieś, Zakrzów i Sobów. Ci sami strażacy twierdzą jednak, że w naszym rejonie wały jak nic wytrzymają. Pod wieczór pod remizę podjeżdża kilkakrotnie biała furgonetka, którą strażacy wożą worki z piaskiem dla rodzin, które nie mogą same po nie przyjechać. „Teraz to pół biedy. Tragedia to będzie dopiero wtedy, jak to wszystko wyschnie. Capiło będzie w całym Tarnobrzegu” – słyszę uwagę starszego pana stojącego na wale.
Nazajutrz również pojawiam się na ul. Dzikowskiej tuż po szkole. Nastroje są już znacznie bardziej minorowe. W powietrzu wyczuwa się ogólne przygnębienie. Ludzie mówią wokół o nadchodzącej drugiej fali. W tym czasie w Sielcu, Zakrzowie i Wielowsi bez zmian. W niektórych miejscach woda przykryła tam piętrowe domy. W Koćmierzowie Wisła wdziera się nieustannie w głąb lądu. Cofka z Zakrzowa zaczyna zbliżać się do Dzikowa. Narasta panika. Strażacy mają już dziś znacznie więcej roboty. Coraz częstsze są też wizyty wywrotek. Natomiast na ul. Słomki kwitnie „turystyka powodziowa”. Z tym, że teraz jest jednak więcej osób, które przyjeżdżają zabezpieczyć swój dobytek, zabrać rodziców, wziąć trochę worków z piaskiem. Do dowódcy „posterunku” podjeżdżają co chwilę samochody. Kierowcy pytają o aktualną sytuację, a strzelcy niezmiennie informują, że wały w tym rejonie nie puszczą, i że w Sielcu i Wielowsi woda stoi, a ku nam zbliża się woda z Zakrzowa. Pojawiają się też pierwsze pogłoski o szabrownikach, lecz większość z nich jest chyba wyssana z palca (policja nie otrzymała do dziś oficjalnych doniesień w tej sprawie).
Ludzie z ul. Dzikowskiej nie siedzą wbrew pozorom z opuszczonymi głowami. Tu prawie każde podwórko jest już zalane, a ludzie zachowują się tak, jakby nie zauważali nadciągającej wody. Starsza pani nieopodal spokojnie karmi gęsi i kaczki. Na jej posesji wyleguje się wielki rottweiler. Cztery domy dalej dwie kobiety siedzą na schodkach, rozmawiają i popijają piwko. Żona któregoś ze strażaków właśnie niesie parujący garnek z zupą dla grupy „ogniomistrzów”. „Koperkowa” - zachwala.
W nocy z czwartku na piątek woda gwałtownie podnosi się. Zaglądam po szkole na ulice: Polną, Czereśniową, Jabłoniową i Dzikowską. Woda już po piersi. Tam, gdzie poprzedniego dnia było miejsce ogólnego „pikniku”, tafla wody sięga już do pasa. Zalana jest też remiza i przystanek MKS w jej pobliżu. Wczoraj w tym samym miejscu wywrotki zrzuciły górę piachu. Dziś jej czubek ledwie widać znad lustra wody. Brudna, śmierdząca, wiślana woda podnosi się nadal. W ciągu godziny jej poziom wzrasta o jakieś 5 cm. Teraz po piach ludzie przyjeżdżają w pobliże ulicy Żabiej, bo na samej ulicy również stoi woda. Lecz nie ma ich już tylu, co pierwszego dnia, w środę. Kto miał sobie zabezpieczyć dobytek, zrobił to wcześniej, a u kogo woda na podwórku stoi już od dawna, ten nie ma co zabezpieczać.
Udało mi się znaleźć wodery i wraz z kolegą strzelcem ruszamy w stronę wału. Rozlewisko sięga już do sklepu. Zimna woda przyjemnie chłodzi nogi przez warstwę gumy. Brodząc docieramy do przystanku MKS. Naprzeciwko niego znajduje się posesja, przez którą woda wdzierała się tutaj od strony Zakrzowa. Tam nurt był naprawdę szybki. Siadamy na ławce, która zanurzona jest już w wodzie. Rozglądamy się wokół. Rozlewisko sięga z tej strony aż do wału, na którym stoi paru strażaków i gapiów obserwując poziom Wisły.
Samotny mężczyzna wchodzi na ulicę Żabią brodząc w wodzie. Wychodzi po drugiej stronie rozlewiska. Patrzy na zalane podwórka, obejścia, sady i po chwili wraca. Na jego twarzy maluje się zrezygnowanie i bezsilność. Oczy bez wyrazu nieprzytomnie omiatają strażaków, strzelców, mnie… Takich ludzi, którzy stracili wszystko jest tu wielu. Przyjeżdżają na rowerach, w brudnych gumiakach lub woderach, stają sobie z boku, nie odzywając się do nikogo, tylko… patrzą, oglądają, nie dowierzają. Facet z ulicy Żabiej po którejś z kolei wycieczce na drugi brzeg przynosi pod pachą zmokłego kundla. Pies szybko odnajduje się w nowym środowisku. Biega z miejsca w miejsce, obwąchuje strażaków, bawi się z młodszymi strzelcami, ale co chwilę tęsknie spogląda na drugi brzeg rozlewiska. On też stracił wiele… Nurt przepływającej wody jest nadal dość silny, a piesek nie wygląda raczej na wybornego pływaka, dlatego decyduje się zostać z nami.
Znajomy strzelec informuje mnie o alarmie w oddziale. Sprawa mocno przesadzona.
Niedziela, 6 czerwca, woda opada. Praktycznie wszystkie ulice na Dzikowie są już przejezdne. Z jednego z podwórek woda jednak dalej płynie strumieniem w poprzek drogi i rozlewa się na pola obok przystanku MKS przy remizie. Sytuacja wydaje się być już w miarę stabilna. Rozpoczyna się wielkie sprzątanie. Domy, piwnice, stodoły pełne są śmierdzącego szlamu o przeróżnej konsystencji. Na ulicy Polnej bród, smród… ale bez ubóstwa. Tam zamieszkuje przecież tarnobrzeska śmietanka towarzyska. Aż żal serce ściska na widok nowo wybudowanych (lub budowanych jeszcze) willi, które świecą pustkami, a starannie utrzymane przez ich właścicieli ogrody przypominają obraz nędzy i rozpaczy. Komary nie dają mi spokoju, a powietrze wypełnia cała gama aromatów rozkładających się zwierząt polnych porwanych przez żywioł, butwiejącego drewna i gnijącej roślinności. Skutki powodzi w jej demotywującej działalności dorównują jej samej.
Grafika: Rafał Nieckarz - Tygodnik Nadwiślański
Komentarze [3]
2010-06-17 12:20
O la la jaki wysmakowany tekst. Naprawdę świetnie oddałeś klimat tego dramatu ludzi.
2010-06-16 21:17
Bardzo mi się podobają epizody w czasie traktowania o sytuacji.
2010-06-16 17:16
Świetnie napisane – brawo Fenrir!
- 1