Elektroniczny morderca
Włochy, rok 1981. Młody amerykański reżyser, James Cameron, przyjeżdża do Rzymu, by – wbrew woli producenta, Ovidio G. Assonitisa – samodzielnie zmontować swój pierwszy film pełnometrażowy: „Piranie II”. Dokonuje tego w samotności, włamując się nocami do montażowni. Gdy praca jest już na ukończeniu, zostaje przyłapany i wyrzucony na bruk, zaś Assonitis przerabia obraz zgodnie ze swoim zamysłem. Cameron błąka się po mieście - bez pieniędzy i znajomości języka – by wreszcie, w stanie wyczerpania fizycznego i psychicznego, trafić do szpitala. W gorączkowych majakach ukazuje mu się podobno metalowy szkielet robota wyłaniający się ze ściany ognia. Po trzech latach ów robot stanie się sławny na całym świecie jako Terminator, model T-800.
„Elektroniczny morderca” (tak brzmiał pierwotny polski tytuł) opowiada historię młodej kobiety, Sarah Connor, którą zabić ma przysłany z roku 2029 tytułowy robot, by zapobiec narodzinom nie poczętego jeszcze nawet syna, Johna. W przyszłości stanie on na czele sił oporu przeciwko zbuntowanym maszynom, próbującym w krwawy sposób ujarzmić swoich stwórców. Dla jej ochrony przybywa komandos Kyle Reese, przyjaciel dorosłego już Johna.
Przedstawiona w „Terminatorze” wizja apokaliptycznej przyszłości, świetnie wkomponowała się w ówczesną sytuację polityczną – był rok 1984, nieustanny wyścig zbrojeń i głoszona przez Ronalda Reagana bezpardonowa walka z sowieckim Imperium Zła wciąż groziły wojną atomową. Chociaż roboty z dzieła Camerona nie kierowały się zasadami marksizmu - leninizmu, to dla przeciętnego widza w USA stanowiły metaforę komunistów, podobnie jak to było z kosmitami i olbrzymimi maszkarami w tanim kinie SF z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Być może antyrosyjskie przesłanie nie było w pełni zamierzone, tylko wynikło przypadkowo wobec takich, a nie innych czasów, bowiem „Terminator” to przede wszystkim ostrzeżenie przed nadmierną wiarą w technologię, która może wcale nie mieć takiego zbawczego wpływu na społeczeństwo, jak to przewidują i od dawna przewidywali niektórzy futurolodzy. Dziś taki pesymistyczny scenariusz przyszłości nie jest niczym oryginalnym i stanowi temat licznych filmów, ale jeszcze kilkanaście lat temu nie był popularny. Zarówno w kolorowych, optymistycznych „Gwiezdnych Wojnach”, jak i w mrocznym „Obcym”, technika była sprzymierzeńcem człowieka w walce ze złem (chyba, że jej wytwory znalazły się w niewłaściwych rękach). Obraz Jamesa Cameron zmienił ten stan rzeczy, stawiając naprzeciwko ludzi mechaniczną istotę, która była w pośredni sposób ich własnym dziełem.
Abstrahując od wszelkich morałów, „Terminator” jest przykładem dosyć ambitnego i dopracowanego kina rozrywkowego. Bohaterzy – przynajmniej ci z gatunku homo sapiens - nie zachowują się tu niczym komiksowi herosi, prąc do przodu z bojową pieśnią na ustach i wielką giwerą w dłoni. Mamy posępny, mroczny klimat oraz uczucie strachu i osaczenia, pogłębiające się z każdą kolejną konfrontacją pomiędzy uciekinierami i ścigającym. Ponurą atmosferę współtworzy muzyka Brada Fidela wraz ze słynnym motywem przewodnim, a także scenografia nocnego miasta, które – choć pełne ludzi – nie może zapewnić schronienia.
Wielkim atutem filmu jest stojący wówczas u progu kariery Arnold Schwarzenegger. Austriacki kulturysta, przeciętnie utalentowany aktorsko (ale zupełnie tego świadomy, co mu się chwali), znany dotychczas głównie jako małomówny Conan Barbarzyńca, po raz kolejny trafił na rolę wręcz dla niego stworzoną. T-800, w jego sugestywnym wykonaniu, przeraża i fascynuje zarazem. Oszczędne ruchy i mimika oraz takie szczegóły jak płynna zmiana magazynków, bez chociażby rzucenia okiem na broń, znakomicie podkreślają nadludzki charakter tej postaci. Trudno uwierzyć, iż zgodnie z pierwotnym zamysłem reżysera robot pod względem wyglądu miał się niczym nie wyróżniać, a do tej roli planowano niepozornego Lance’a Henriksena.
Warto zauważyć, że thriller ten wyprodukowano za śmiesznie małe jak na amerykańskie warunki pieniądze – 6,4 mln dolarów. Z tego powodu sięgnięto po wiele wychodzących z użycia technik (np. tylną projekcję), a niektóre ze scen kręcono przy udziale zaledwie kilku niezbędnych ludzi, w chałupniczych wprost warunkach. Wpływy z kin nie dorównywały wprawdzie ówczesnej amerykańskiej czołówce, ale i tak dwunastokrotnie przekroczyły budżet.
Dziś „Terminator” to klasyka (nie tylko kinomani znają słynne powiedzenie ”I’ll be back”), a jego sukces przypieczętowało ogromne powodzenie kontynuacji. Dzięki temu Schwarzenegger w krótkim czasie zdołał przebić się do pierwszej ligi gwiazd Hollywood, zaś reżyserki geniusz Camerona mógł realizować się w coraz lepszej sytuacji finansowej, by wreszcie dać światu swoje najbardziej spektakularne dzieło, które przyniosło prawie dwa miliardy dolarów zysku – „Titanica”.
Grafika:
Komentarze [8]
2007-12-05 15:27
@Radzio:
Owszem masz rację. Ale pisałem o tym (w pewnym sensie) :)Ehhh… a ASIMO dalej przewraca się na schodach :/
2007-12-04 22:53
@Artex: hehe technologie do takiej zmiany kształtu pewnie już istnieją w głowach naukowców w teorii, ale obecna technika na to nie pozwala, ale to tylko kwestia czasu…
2007-12-04 17:11
@Radzio:
Pożyjemy – zobaczymy :D
2007-12-04 17:06
@Artex:
“Według mnie raczej nikomu nie uda się skonstruować maszyny, która przybierałaby różne formy, potrafiłaby przyjąć wygląd ostatnio dotkniętego przedmiotu czy też przelewałaby się (jak ciecz) – co sugerują niektórzy współcześni konstruktorzy robotów.”Imo wszystko jest możliwe. Wystarczy pomyśleć w nanoskali i miliardy/biliony nanorobocików mogłoby przyjąć dowolny kształt. Więc jak ludzkość osiągnie poziom pozwalający na wykorzystanie nanorobotów takie cudo będzie możliwe (wtedy w sumie wszystko będzie :D)
“Mimo wszystko robot i tak nigdy nie zastąpi człowieka.” – no nasze pokolenie może niestety tego dożyć ;]
2007-12-04 16:55
Co do filmu to model “T-1000” (z drugiej części) był o wiele lepszy (moje zdanie) niż “zawieszający” się “T-800” z części pierwszej i “TX” z części trzeciej. W końcu tak jak pisał farel “endoszkielet z plazmą” o wiele ciekawiej się prezentuje i lepiej może pracować z niskim ryzykiem uszkodzenia czy nawet samozniszczenia.
Według mnie raczej nikomu nie uda się skonstruować maszyny, która przybierałaby różne formy, potrafiłaby przyjąć wygląd ostatnio dotkniętego przedmiotu czy też przelewałaby się (jak ciecz) – co sugerują niektórzy współcześni konstruktorzy robotów. Może i nie byłoby to takie głupie gdyby nie fakt, że istnieje możliwość zbuntowania się – a ciężko by było zneutralizować takie coś. W końcu wszystkim steruje komputer, który nie zawsze jest doskonały. A sami z doświadczenia wiemy, że czasami nawet domowy PC potrafi zepsuć humor:D Obecnie to chyba robot ASIMO jest najlepszym modelem maszyny mogącą w prosty sposób “porozumiewać” się z człowiekiem. Potrafi naśladować ludzkie ruchy, biegać (ok 5km/h – zawsze coś:D), czy przenosić jakiś towar. Stworzony po to aby pomagać lub towarzyszyć ludziom. I może właśnie dla tego dano mu tylko 130 cm wysokości (max 150cm) aby w razie awarii układu sterowania można było łatwo sobie z nim poradzić. A nigdy nic nie wiadomo.
W każdym bądź razie póki żyję wolę mieć świadomość, że nie powstaną takie cuda techniki. A potem – niech się dzieje co chce…:DMimo wszystko robot i tak nigdy nie zastąpi człowieka.
Nooo i to by było na tyle. Film stary ale ujdzie. Recenzja nowa i… też ujdzie:D.
P.S.: Skoro masz jakieś znajomości z UFO to mógłbyś coś kiedyś rzucić na łamach Lessera :D.
2007-12-04 15:19
mnie się tekst podoba, przyznam, że zachęciłeś mnie do obejrzenia tego filmu, wcześniej jakoś go unikałam, a teraz nawet z ciekawości go zobaczę.
recenzja, którą miło się czyta. :)
pozdrawiam.
2007-12-04 10:55
No.
2007-12-03 22:23
Od UFO do robotów – szybki jesteś :D Brakło mi tu tylko Robocop i Ja robot. A za nim beda roboty takiej klasy jak cos w stylu “T-800” czy “T-1000” (endoszkielet z plazmą) A potem TX to jeszcze upłynie sporo czasu.
A ASIMO firmy Honda jest o wiele bardziej “sympatyczny”.
- 1