Filiżanka – cz. 1
Jane spokojnie weszła do windy. Wcisnęła piętnastkę - piętro, na którym znajdował się gabinet doktora Brownes. „Jak dobrze, że w windach są lustra” - pomyślała i wyjęła z eleganckiej torebki paletkę cieni do oczu. Palcem lekko poprawiła oczy. Wyglądała dobrze. Ale tak się nie czuła…
Na 4 piętrze wszedł do windy przystojny mężczyzna po czterdziestce. Kobieta od razu skalkulowała w myślach stan jego konta. Niezły… - padło ciche stwierdzenie. Przyglądnęła się towarzyszowi podróży i zalotnie upuściła paletkę. Wiedziała, że ten chwyt zadziała. Zawsze działał. Mężczyzna podniósł przedmiot, a ona kusząco pochyliła się w jego stronę. Zamarł. Jane tryumfowała w myślach - „chyba się jeszcze nie starzeje” - pomyślała. Doktor podał jej upuszczoną rzecz. Podziękowała promiennym uśmiechem. Minęli 14 piętro. Rozległ się znajomy dźwięk i drzwi się otworzyły. Gdy wychodziła z windy, niby to przypadkiem otarła się o jego ciało. Doskonale wiedziała, co robi. Wiedziała też, że gdyby została troszkę dłużej w windzie, to on zaproponowałby spotkanie (nie bez powodu już w liceum miała ksywę „flirciara”). Brownes zmieszał się. Jane odwróciła się jeszcze na obcasie i cichutko powiedziała „przepraszam”. Usta miała otwarte. Uwodzicielsko przygryzła wargę i ruszyła w stronę gabinetu. Mężczyzna stał jeszcze przez chwilę jak oniemiały. Od razu poprawił się jej humor. Była dobra. Mijała po drodze tabliczki z numerami. Zatrzymała się na chwilkę i otworzyła torebkę. Wyciągnęła wizytówkę - Jack Brownes, specjalista psychoanalityk, pokój 27. Popatrzyła na najbliższe drzwi - 24. Poszła dalej. W pustym korytarzu słychać było tylko stukot jej obcasów i cichy szum klimatyzacji. No i jest 27. Rozglądnęła się czy nikt jej nie śledzi, po czym cichutko zapukała. Usłyszała sympatyczny głos „proszę”. Otworzyła drzwi i weszła.
- Witam panią. Czy była pani umówiona?
- Dzień dobry. Oczywiście, że tak. Jestem Jane Roustin.
- Ach tak… Już sprawdzam - doktor Brownes wpisał dane kobiety do komputera. – Tak, jest pani na wykazie. Czym mogę służyć? Proszę, niech Pani sobie wygodnie usiądzie. Może kawy, herbaty?
- Dziękuję. Poproszę kawę. Jeśli można, naturalnie. – Jane usiadła wygodnie i uśmiechnęła się przyjaźnie. Ponoć uśmiech jest tajną bronią kobiet. Ale nie tej kobiety.
- Ależ oczywiście. Proszę - podał jej białą filiżankę, taką samą, którą Jane spotykała u większości psychoanalityków. „Pewnie mają na nie zniżki” - pomyślała. – Tak, więc, w czym mogę pomóc?
- Chciałam porozmawiać o pewnej sprawie, która nie daje mi spokoju. Nie potrafię o tym zapomnieć…
- Czyżby? Proszę się rozluźnić. Uważam, że razem znajdziemy rozwiązanie. On również wziął do ręki filiżankę i uśmiechem zachęcił kobietę do rozmowy.
- Też tak sądzę - uśmiechnęła się nieco podejrzliwie. – Słyszałam, że jest Pan najlepszy. Z pewnością Pan mi pomoże.
- Naprawdę mi miło. Ale teraz zamieniam się w słuch.
- Tak więc…
* * *
- W ogóle nie rozumiem, co to ma znaczyć! Żarty sobie stroicie? No to macie naprawdę świetne poczucie humoru! Pogratulować! – Wiliam już nie mógł wytrzymać z dzieciakami. Uważał, że to bardzo denerwujące zajmować się gromadką rozpieszczonych latorośli. Ale obiecał siostrze. Chwila oddechu. Musi wytrzymać. Przecież dwójka dzieci nie może wyprowadzić go z równowagi.
- No dobrze… Obiecacie mi, że będziecie już grzeczni? Zrobimy tak, jeśli już nie będziecie psocić, to nie powiem waszej mamie, że rozbiliście jej porcelanowy dzbanek. Umowa stoi? – dzieci posłusznie przytaknęły główkami i poszły smętnie do swoich pokoi. „Jest ok…” - pomyślał Wili i poszedł do kuchni zaparzyć sobie kawy. Grunt to się nie denerwować. W pewnej zadzwonił telefon. Rozległa się idiotyczna melodyjka „Waltzing Matilda”.
- Słucham?
- Pan Wiliam Brownes? Mówi funkcjonariusz stołecznej komendy policji. Jest pewna sprawa, o której chciałbym z Panem porozmawiać.
- Tak?
- Czy jest Pan aktualnie w domu? To nie jest sprawa na telefon. Jest Pan w niebezpieczeństwie.
- Jak to? Nie rozumiem, o co chodzi i co pan w ogóle wygaduje? Może mi Pan teraz pokrótce wyjaśnić?
- Pański ojciec nie żyje. Dziś został zamordowany w swoim gabinecie. Jakichkolwiek śladów brak.
CDN.
Komentarze [4]
2008-10-12 10:53
Hurra! Jest pierwszy trup!
Zauważyłem jednak pewną nieporadność stylistyczno-gramatyczną. Forma dokonana czasownika “rozglądać się” i innych z tej rodziny moim zdaniem lepiej brzmi “rozejrzeć się”, a nie “rozglądnąć się”, chociaż według mojej aktualnej wiedzy nie jest to błąd.
2008-10-12 09:08
a mnie sie podoba i czekam na czesc kolejna ktora mam nadzieje bedzie juz niebawem :))
2008-10-12 09:06
A tą morderczynią będzie Jane, która coś tam coś tam. Będzie z niej silna i bezwzględna cizia. Te opowiadanie mi przypomina tanią wersję, wzorowaną na jakimś porządnym story z Lessera <tylko nie pamiętam autora>. Jak na razie, bez oceny. PS. Nigdy więcej Mody na sukces!
- 1