Film nie tylko dla wielbicieli kotów
18 grudnia 2019 roku miała miejsce światowa premiera filmu Toma Hoopera „Koty”. Film jest adaptacją stworzonego na początku lat 80. musicalu Andrew Lloyda Webbera pod tym samym tytułem. Nie trzeba być fanem musicali, by wiedzieć, że spektakl ten otrzymał masę nagród, był wielkim sukcesem komercyjnym i pobił w tamtych latach rekord nieprzerwanego czasu wystawiania spektaklu zarówno na West Endzie jak i na Broadwayu. Z filmem Hoppera rzecz ma się jednak inaczej. Powiedzieć, że w recenzjach go zmiażdżono, to jakby nic nie powiedzieć. Najlepiej obrazują to oceny i opinie zamieszczone przez krytyków i miłośników filmów na portalach i w serwisach filmowych. Na portalu Filmweb średnia ocena krytyków wynosi 3,1 a użytkowników 4,2, natomiast w znanym serwisie internetowym Rotten Tomatoes film zgromadził zaledwie 19% pozytywnych opinii krytyków i 53 % pozytywnych opinii widzów. Nie chcę i ja dokopywać reżyserowi, dlatego postanowiłam ocenić ekranizację tego musicalu z 1998 roku, który zmienił oblicze nowoczesnego musicalu.
Światowa premiera tego filmu miała miejsce dużo wcześniej, bo 5 października 1998 roku. Reżyserem był David Mallet. Film w reżyserii Malleta zebrał całkiem niezłe recenzje, choć nie aż tak dobre jak spektakl. Krytycy również nie ocenili go zbyt wysoko (na Filmwebie ma średnią ocenę 7,9, a na Rotten Tomatoes zebrał zaledwie jeden procent więcej pozytywnych opinii od wersji z 2019). Za to widzowie ocenili ten film o wiele lepiej (80% pozytywnych opinii na Rotten Tomatoes). Ja również bardzo polubiłam tę wersję, chociaż przyznaję, że odkryłam ją dopiero wtedy, gdy przeczytałam kilka recenzji filmu z 2019 roku.
Postanowiłam go obejrzeć i z miejsca się w nim zakochałam. Film ten nagrywano na deskach teatru muzycznego, dzięki czemu ma on w sobie to nieuchwytne coś, czego zabrakło filmowi Hoopera. Po pierwsze w obsadzie widzimy głównie specjalistów tego gatunku, czyli aktorów musicalowych i tancerzy. Ci pokazują, że doskonale znają swoje rzemiosło i świetnie wiedzą, jak poruszać się w bardzo ograniczonej przestrzeni i ekspresyjnie reagować ciałem, mimiką i gestykulacją w określonych sytuacjach. Poza tym fantastycznie śpiewają, a ich energetyczne układy taneczne wciągają w ten niezwykły świat i nie pozwalają ani na chwilę oderwać od nich oczu.
Może to dziwne, że już wyraziłam swój zachwyt na tym filmem, a nie wspomniałam jeszcze ani słowem o fabule. Cytuję więc za Filmwebem: „Rzecz dzieje się na londyńskim śmietniku, gdzie raz do roku przy pełni księżyca spotykają się koty”. Brzmi zwyczajnie, ale to dopiero początek tej historii, gdyż z czasem dowiadujemy się, że w stadzie tych zwierzaków jest też wódz, który musi wybrać jednego, aby ten otrzymał nowe życie w niebiańskim świecie, czyli dostał szansę na lepsze życie. Koty oczywiście popisują się przed sobą i swoim wodzem, bo każdemu zależy na wygranej. Robią to oczywiście za pomocą piosenek i tańca.
Teksty piosenek nie tylko przedstawiają poszczególne koty, ale opowiadają także o zasadach i normach, które obowiązują w tym ich świecie. Na przykład już na początku dowiadujemy się, że każdy kot ma trzy imiona (pierwsze, nadane przez człowieka, drugie niepowtarzalne, które może posiadać tylko jeden kot i trzecie, którego nigdy nikomu nie mogą zdradzić). Koty mają też swoje prawa. Tylko jeden z nich im nie podlega (Macavitie), gdyż złamał ludzkie prawa (nie pytajcie o szczegóły).
Piosenki pełnią w tym filmie niezwykle ważną rolę. I nie myślę tu o sposobie ich ekspozycji, a o tym, że to jest w końcu musical, czyli piosenki i cała choreografia to najważniejsza część takiego widowiska. Piosenka „Memory”, śpiewana przez Elaine Paige, jest chyba najbardziej znanym i rozpoznawalnym utworem z tego filmu. Każdy, kto go oglądał, musi mieć w głowie choćby jej początek: „Memory turn your face to the moonlight” (możecie mi wierzyć lub nie, ale gdy piszę te słowa, to sama je sobie nucę). Oczywiście to nie jedyna piosenka, które może zapaść wam w pamięć. W zasadzie wszystkich utworów słucha się z ogromną przyjemnością, rozkoszując się przy okazji brawurowymi i dynamicznymi układami tanecznymi.
Zastanawiałam się również, skąd wzięły się takie a nie inne „stroje” w filmie z 2019 roku. To wydaje mi się istotne w kontekście tego filmu z 1998 roku. Musical Webbera ma już sporo lat, a tamten film nagrywano na deskach teatru, przez co aktorzy nosili dość osobliwe stroje, które widzowie jednak w pełni zaakceptowali. Może niektóre z nich wydają się nam obecnie nieco przesadzone, ale klimat teatru sprawia, że wtedy nie rozpraszały one widzów, a wręcz przeciwnie. Widzowie z fascynacją im się przyglądali, porównując ubiór jednego kota do drugiego i wyłapując niuanse w ich wyglądzie. W spektaklu występuje postać „bad boya”, który ma luźno założony na biodrach pasek z kryształkami. Gdy tańczy i opowiada o sobie, porusza nim lekko dwuznacznie. Stara kotka, o której piosenkę śpiewają inne koty mówiąc jak jest jej ciężko, ma z kolei postrzępiony płaszcz i zaniedbane włosy. Naprawdę wszystko idealnie tu do siebie pasuje pasuje i doskonale oddaje charakter każdego kociego bohatera. Postaci kotów jest tu całkiem sporo, wiele z nich jest bardzo specyficznych, ale na pewno każdą z nich da się je polubić.
Polecam wam ten film. Naprawdę warto go obejrzeć, by samemu doznać tej iluzji bycia na energetycznym spektaklu musicalowym. Przyjemnie jest popatrzeć na fantastyczne układy taneczne i posłuchać aktorów śpiewających przepiękne piosenki. Nawet jeżeli obejrzeliście już film z 2019 roku i obawiacie się, że może to być jakaś powtórka, to zapewniam was, że film z roku 1998, zapewnia inne i o wiele lepsze doznania.
Grafika:
Komentarze [3]
2021-06-19 07:56
Teraz koniecznie muszę obejrzeć
2021-06-18 22:27
Świetne.
2021-06-17 17:01
Zgadzam się, film z 1998 jest o wiele lepszy od tego z 2019. Świetna recenzja :)
- 1