Igraszki ze śmiercią
Wielu ludzi uwielbia spędzać wolny czas na leniuchowaniu. Są jednak i tacy, dla których życie to wyzwanie, a niski poziom adrenaliny we krwi to wegetacja. Ludzie ci uprawiają często sporty ekstremalne, a wśród nich cieszący się od kilku lat coraz większą popularnością na świecie slackline (w dosłownym tłumaczeniu „luźna taśma”), który jedni uważają za dyscypliną sportową, podczas gdy inni za formę sztuki. Tych nieco mniej zorientowanych informuję, że slackline to chodzenie po rozciągliwej taśmie o szerokości 25-50 mm, rozpiętej między dwoma punktami, ale także wykonywanie efektownych akrobacji i widowiskowych sztuczek, które budzą duże zainteresowanie postronnych obserwatorów i szacunek dla ich wykonawców.
Slackline często bywa mylony ze spacerowaniem po linie, choć szybko można się przekonać, że to dwie zupełnie różne dyscypliny. Już na pierwszy rzut oka widać, ze w slackline chodzi się po szerokiej taśmie, której parametry są ściśle ustalone. Tradycyjna lina, po której chodzą cyrkowi akrobaci, jest dużo węższa i bardziej napięta, co automatycznie skutkuje znacznie mniejszymi wychyleniami w pionie i w poziomie.
Początki Slackline sięgają lat 80. XX wieku, a jego kolebką są Stany Zjednoczone. Za twórców tej dyscypliny uważa się Adama Grosowsky’ego i Jeffa Ellingtona, którzy najpierw chodzili z nudów po łańcuchach okalających parking samochodowy base camp u stóp El Capitan, potem zamienili je na liny wspinaczkowe, a w końcu na elastyczne taśmy. W naszym kraju pierwsze międzynarodowe zawody „Slackline Master 2006” rozegrano w Sokolnikach koło Jeleniej Góry, a ich konsekwencją było błyskawiczne pojawienie się w internecie wielu stron i forów traktujących o tej dyscyplinie w języku polskim. Rok później odbyły się kolejne zawody "Slackline Polish Open 2007" w warszawskim "Blue City", na których stawili się już czołowi slackerzy z wielu krajów, a Damian Cooksey ustanowił na Polach Mokotowskich pierwszy poważny rekord świata w longlinie (123,5 metra).
Slackline ma naturalnie kilka odmian. Jedną z nich jest Trickline, czyli zwykłe chodzenie po taśmie o długości od kilku do kilkunastu metrów, zawieszonej na wysokości kilkudziesięciu centymetrów. To najbardziej rozpowszechniona forma Slacklin’u, gdyż nie wymaga od zawodników używania profesjonalnego sprzętu zabezpieczającego, a niebezpieczeństwo odniesienia groźnego urazu też nie jest tu zbyt wysokie. Poza tym pozwala na wykonywanie różnorodnych ewolucji akrobatycznych na różnych poziomach trudności, dzięki czemu jest niezwykle efektowna i chętnie oglądana. Kolejna odmiana Slacklin’u nosi nazwę Longline. Charakteryzuję ją znacznie dłuższa taśma niż w Trickline (nawet do 150 metrów), która zawieszona jest już zwykle znacznie powyżej jednego metra. Obecny rekord Polski w długości dystansu pokonanego w tej odmianie należy do Rafała Kubiaka i wynosi 410 metrów. Najbardziej ekstremalną i mrożącą krew w żyłach odmianą Slacklin’u jest Highline. W tej odmianie taśma umieszczona jest na wysokości nawet kilkudziesięciu metrów, a od uprawiających ją slackerów wymaga się sporych umiejętności alpinistycznych. Highlinerzy używają bowiem do asekuracji lin zabezpieczających i uprzęży wspinaczkowych, choć niektórzy z nich preferują podobno tzw. przejścia Free Solo, czyli bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. To chyba najbardziej widowiskowa odmiana tej dyscypliny. Obecny rekord świata w długości dystansu pokonanego w tej odmianie wynosi 1020 metrów i należy do Danny’ego Mensika i Nathana Paulina.
W 2012 roku dwaj highlinerzy (Alessandro d’Emilia i Armin Holzer) postanowili podzielić się z innymi highlinerami pięknem pewnego bardzo urokliwego miejsca w Dolomitach nad jeziorem Lago di Landro i zorganizowali tam festiwal pod nazwą Highline Meeting Monte Piana. Jak się z pewnością domyślacie, to propozycja dla profesjonalnych entuzjastów tej dyscypliny z całego świata. Miejsce, w którym odbywa się ten festiwal nie zostało wybrane przypadkowo. Oprócz niewątpliwych walorów krajobrazowych, ma ono także znaczenie historyczne. To tam podczas I wojny światowej zginęło 18 000 żołnierzy. "Sto lat temu zimy charakteryzowały się w tym miejscu bombami, granatami i bólem. Naszym pomysłem było ponowne doświadczenie Monte Piana w przyjaźni i pokoju ze sobą, w połączeniu z serdecznymi uczuciami w ciągu dnia i uśpieniem w noc przy magicznej ciszy" - takimi słowami opisali pierwszą edycję tegoż festiwalu jego pomysłodawcy.
Większość czasu uczestnicy tego festiwalu spędzają na taśmach, rozpiętych nad przepaścią między dwoma szczytami Dolomitów. Odpoczywają tam w kolorowych hamakach i piją kawę z przyjaciółmi. Nie brakuje również fantastycznych, akrobatycznych występów na tle bardzo malowniczych krajobrazów. Impreza ta posiada jednak także wszystkie klasyczne elementy festiwalu, można tu bowiem wziąć także udział m.in. w spotkaniach kulinarnych czy warsztatach jogi.
Uważam, iż jest to jedno z najbardziej fascynujących, ale i niebezpiecznych wydarzeń. Jego uczestnicy balansują na krawędzi, grając ze śmiercią w kotka i myszkę. Warto też zwrócić uwagę, iż wartości i zasady są tu wspólne zarówno dla uczestników jak i organizatorów, stawiających na niezwiązany z duchem rywalizacji szacunek dla drugiego człowieka, środowiska oraz utrwalenie w świadomości każdego uczestnika historycznego znaczenia tego miejsca.
W 2014 roku pojawiło się tam aż dziesięcioro Polaków. Dziś twierdzą oni, że mimo trudnych, górskich warunków pozostało ono w pamięci każdego z nich jako coś niezwykle bajecznego. Uczestniczka tego spotkania, Basia Sobańska, zrelacjonowała to tak: „Festiwal był bardzo dobrze zorganizowany, mimo że cały base camp mieścił się na górze Monte Piana. Nie brakowało nam wody ani jedzenia. Każdy otrzymał swój mały pakiet startowy, w skład którego wchodziła koszulka, kubeł, sztućce turystyczne, opaska i.. bilet do Spa. A propos Spa! Genialny pomysł. Myślę, że wszyscy skorzystali. My mieliśmy okazję pojechać tam tuż po zakończeniu naszej wizyty na Monte Piana. Dobrze było się wygrzać, wymoczyć i to jeszcze w tak luksusowych warunkach! Atmosfera genialna, wspólny namiot pozwolił na wieczorne jam session, koncerty, konkursy i był też idealnym miejscem na przeczekanie deszczu. Oprócz krótkich taśm zrobiłam 35 metrową taśmę FM. Uważam, że była to druga po 70 metrach najładniejsza taśma. Bardzo wyeksponowana. Spędziliśmy też trochę czasu na spacelinie. Pierwszy raz siedziałam jednak na siatce, do której dochodziło się hajkiem, coś niesamowitego! Wiele zabawy, wygłupów, czad! Na pewno chcę wrócić tu za rok.. choćby dla samej atmosfery.”
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?