Lekka płyta na ciężkie czasy?
10 lutego 2017 roku światło dzienne ujrzała najnowsza płyta zespołu happysad „Ciało Obce”. Wielu na nią czekało i to od dawna. Od premiery minął już miesiąc, ale ja z recenzją wstrzymywałem się aż do tej chwili, bo potrzebowałem czasu, aby ją poczuć i zrozumieć. Spędziłem z nią już naprawdę wiele godzin, ale ciągle mam wrażenie, że to za mało.
Happysad to zespół uwielbiający zmiany. Na każdej ich płycie słychać coś nowego. Każda ma nieco inny styl. Wyraźnie widać, jak zespół dojrzewa, podobnie zresztą jak i jego fani. Dlatego chyba nie tylko ja dziś uważam, że ta produkcja to ważny krok naprzód w ich karierze. „Ciało obce” zaskoczyło fanów zarówno muzycznie jak i lirycznie. Muzycznie brzmieniem basu, bardzo rytmiczną perkusją, a w aranżacjach sporą ilością melodyjnych partii syntezatorów i lekko przesterowanych gitar. A czym zaskoczyło w warstwie tekstowej? Przede wszystkim tym, że Kuba przestał opowiadać historie o pierwszych miłościach i rozczarowaniach. Na tej płycie w ogóle nie ma historii. Nie ma też tekstowej spójności. Jest pewien chaos, choć mam wrażenie, że zamierzony i doskonale przez Kubę kontrolowany.
Happysad to niecodzienna kapela. Już na początku ich kariery przyczepili się do nich młodzi, gniewni krytycy muzyczni, którzy naśmiewali się z ich „ogniskowego” stylu. Tak też ich zaszufladkowali i potem oceniali przez całe lata. W zasadzie skrytykowali wszystkie ich albumy, ale szczególnie ostro 4 ostatnie („Nieprzygoda”, „Mów mi dobrze”, „Ciepło/Zimno” i „Jakby nie było jutra”). Pisali o nich jak o zespole niszowym, choć przeczyły temu fakty, rosnąca z każdym rokiem liczba fanów, wyprzedane koncerty i ilość sprzedanych płyt. Zespół na szczęście niewiele sobie robił z tych krytycznych ocen, a znajdując wsparcie w fanach, realizował przez ponad 16 lat własną muzyczną wizję. Dziś happysad ma już ugruntowaną pozycję na polskim rynku muzycznym i rzesze oddanych fanów, którym zaproponował ostatnio swoje najnowsze dzieło zatytułowane „Ciało obce”.
Jak jest ta płyta? Inna, ale wciągajaca. Na swój sposób przewidywalna, ale i zaskakująca. Poza tym bardzo refleksyjna i pełna osobistych tekstów. Słuchając przez kilka sekund dowolnej piosenki Presleya, natychmiast rozpoznajemy tego artystę. Tak samo jest z Metallicą czy The Beatles. O happysad nie da się już tego powiedzieć. Na ich płytach klimat ciągle się zmienia, choć wnikliwi słuchacze na pewno potrafią odnaleźć jakieś odniesienia do ich wcześniejszych produkcji. To był jeden z powodów mojej zwłoki w napisaniu recenzji. Jak widzicie potrzebowałem ponad 20 dni. Codziennie odsłuchiwałem tę płytę przynajmniej raz, by zrozumieć, czym jest i co może dla mnie znaczyć. Mówi się powszechnie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tak samo jest z tą płytą. Im dłużej jej słuchałem, tym bardziej się w nią zatapiałem. Chciałem więcej i więcej, a każde kolejne odtworzenie zachęcało mnie do dokonania jeszcze głębszej analizy tego materiału.
"Ciało obce" przykuwa uwagę słuchacza już od pierwszych dźwięków i jest nafaszerowane emocjami. Na krążku znajdziemy jedenaście utworów. Pierwszym jest ociekający sarkazmem „-1”. Utwór nagrany późną nocą na dyktafon przy ognisku w Kawkowie. Tekst może i trochę banalny, ale przyjemnie się go słucha. Chłopcy zastosowali tu ciekawy zabieg. Ostatnie zdanie wraz z kilkoma nutami zostało przerzucone do „Dłoni”, następnego utworu. Ten z kolei jest bardzo dynamiczny i radosny, podbity przesterowaną gitarą, czyli kompletnie nie w stylu happysadu. Spotkałem się z komentarzami, że zespół brzmi tutaj bardziej jak „Organek”. Ja tak jednak nie uważam. Spróbujcie dać temu numerowi szansę. „Nie umiem kłamać” znajduje się pod numerem 3. Tekst mówi co prawda o tym, jak niecnie świat może nas potraktować, ale ja mimo wszystko dostrzegam tu jakiś optymizm, bo przecież zawsze potrafimy się w tym świecie odnaleźć. Warto zauważyć, że gitary świetnie dopełniają tu przekaz. Pod numerem czwartym jest „Medelin”. To jeden z moich ulubionych kawałków. Zaczyna się od rytmicznej melodii, a potem… potem, to można się już tylko zakochać w niezwykłym wokalu Kuby Kawalca. Sporo tu zabawy na linii gitary-elektronika. Mnie urzekło przejście melodyczne między ostatnimi 3 wersami a resztą utworu. „Czwarty dzień” opowiada o utraconej miłości, niezwykłej sile wspomnień oraz o towarzyszących takim wydarzeniom uczuciach. To superrockowy i rozbujany po beatlesowsku kawałek, choć jak widać ze smutnym przekazem. Najbardziej chwytają tu chyba za serce słowa „Miłość, a co to takiego. Zapomniałem…”. Najostrzej i najciężej wybrzmiewa jednak „Dług”. Tu nie ma już mowy o młodzieńczym zakochaniu, lecz o przeczuciu grzechu, winie i samoobronie przed zdradą, która może doprowadzić do jeszcze większych zbrodni. „Dług” melodyjnie rozwija się do refrenu (powolny rytm, przesterowany bas i przetworzone gitary), w którym następuje jakby wielki wybuch i zwrot akcji. Na swoim oficjalnym profilu w serwisie Youtube happysad udostępnił nieco wcześniej 4 kawałki z tej płyty. Jednym z nich był XXM. Mój zdecydowany faworyt. Jeśli ktoś się jeszcze zastanawia, czy tę płytę kupić, to ten numer powinien rozwiać jego wątpliwości. Genialna robota chłopaków, dlatego uważam, że to idealny moment, by ich wymienić. Kuba Kawalec na wokalu i gitarze, Łukasz Cegliński na gitarze elektrycznej (warto zwrócić uwagę na tego muzyka), Artur Telka na basie, Maciej Ramisz na klawiszach i Jacek Dubiński na „garach”. Utwór jest jak narkotyk i naprawdę trudno się od niego oderwać. Tytułowe „Ciało obce” znalazło miejsce na płycie pod numerem ósmym. Tekst dobitny, bardzo mocny, prowokujący do refleksji. O stronie muzycznej mogę powiedzieć tylko tyle - idealna. „Idę” to według mnie najsłabszy utwór na płycie. Tekst jakoś do mnie jakoś nie przemawia, a zmiany linii melodycznej trochę irytują. Pozostałe utwory „Heroina” i „Nadzy na mróz” znajdziemy na płycie pod numerami 10 i 11. Są to bez wątpienia spokojniejsze i bardziej harmonijne piosenki, choć „Heroina” kipi emocjami – wyrażanymi zarówno tekstem (opowiada historię załamania) jak i wyrazistą improwizacją saksofonową. „Nadzy na mróz” to świetne zakończenie płyty, w którym muzycy uświadamiają nam, że przyszłość tak naprawdę zależy jedynie od nas samych.
Wobec tej płyty nie można przejść obojętnie. Trzeba ją kupić i słuchać tak długo, i tak często, jak tylko jest to możliwe. W obecnych czasach brakuje delikatności i empatii, brakuje takiego szczerego zainteresowania uczuciami innych ludzi. „Ciało obce” to pozycja, która nie tylko będzie nam o tym przypominała, ale i umili nam czas genialną muzyką i znakomitymi tekstami Kuby Kawalca, który zdecydowanie nie jest już „pluszowym misiem" z ich dawnego przeboju, ale odważnie wchodzi w rewiry okupowane dotąd przez Marię Peszek.
Grafika: własna, oraz
Komentarze [1]
2017-03-08 23:14
Ten album to kolejne pitu pitu nastolatek jarających się łatwymi melodiami traktującymi w większości jak zwykle o tym samym, przetrawionym setki razy tematem miłości w różnym wydaniu. Teksty opowiadają o tym samym co kiedyś, tylko ubranym w ładniejsze słowa. Elektronika pojawiająca się gdzieniegdzie w polskiej muzyce i to w bardzo podobnym wydaniu jest już od dawna, wystarczy choćby posłuchać Myslovitz. Jak zwykle jestem zażenowany tym jak taki beznadziejny zespół polegający na banalnych tekstach, które są śpiewane przez bardzo przeciętnego wokalistę (żeby nie powiedzieć słabego) mógł odnieść taki sukces.
- 1