Ma być epicko i wzruszająco
Każde pokolenie ma swój własny czas, śpiewał przed laty zespół „Kombi”. Nadszedł więc i czas dokończenia najbardziej chyba popularnej na świecie sagi filmowej „Gwiezdne Wojny”, kultowej dla co najmniej dwóch pokoleń. Finał sagi zobaczymy już wkrótce i w polskich kinach pod nieco zaskakującym tytułem „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie”. Kosmiczna saga, którą rozpoczęto w 1977 roku, ma się zakończyć w roku 2019. Znam fanów, którzy wierni są tej serii od samego początku, choć dziś liczą już sobie sporo wiosen, ale wiem także, że nie brakuje jej fanów i w znacznie młodszych grupach wiekowych. Premiera filmu, która ma być zwieńczeniem historii rodu Skywalkerów i podsumować całą sagę już za trzy tygodnie. Wielu fanów serii śledzi więc wszelkie doniesienia prasowe na temat tego wydarzenia na bieżąco. oczekując imponującego widowiska i godnego pożegnania bohaterów. Czy tak faktycznie będzie?
Fani gwiezdnej sagi, uważanej powszechnie za jedną z najważniejszych sag w historii kina, jak zwykle w takich chwilach są podzieleni, ale jestem przekonany, że wszyscy z wypiekami na twarzach czekają na domknięcie tej historii, o czym będą potem dyskutować przez wiele lat. Zdecydowana większość starszych fanów uważa, że najlepsze były pierwsze trzy części sagi, stworzone jeszcze przez Georga Lucasa, które nazywają oryginalnymi, ale tej opinii nie podzielają tak do końca młodsi miłośnicy serii, którzy za najlepsze uważają często dwa ostatnie filmy trzeciej trylogii, w której trudu reżyserii i produkcji podjął się J.J. Abrams (mówiąc precyzyjnie cześć VII wyreżyserował a część VIII wyprodukował). Co by jednak nie mówić, zarówno jedni jak i drudzy nie mogą się już doczekać tego, jak J.J. Abrams (znów jako reżyser i współscenarzysta), wspierany koncepcyjnie przez pomysłodawcę całej sagi Georga Lucasa, zakończy tę historię. Obawy mają jedni i drudzy. Malkontenci, po obejrzeniu dostępnych w sieci zwiastunów, zaczęli dzielić się na forach swoimi opiniami, z których można się dowiedzieć, że finał serii nie będzie niestety wolny od kolejnych wpadek merytorycznych i odgrzewanych pomysłów, a jedyną wartościową rzeczą będą jak zwykle efekty specjalne, na które tradycyjnie nie żałowano kasy. Prawdziwi fani także widzą różne niedoskonałości, ale dla nich przeżycie kolejnych niezwykłych emocji, z ich ukochanymi bohaterami w rolach głównych, wydaje się być ważniejsze. Tak czy inaczej w sieci ewidentnie widać, że fani sagi nakręcają się, nie mogąc się doczekać, co tym razem przygotował dla nich reżyser wraz z całą ekipą i licząc po cichu, że trzecia i ostatnia część najnowszej trylogii spełni ich oczekiwania. Czy faktycznie tak się stanie? Tego oczywiście nie wiem, ale również żyję tą nadzieją.
Reżyserem dziewiątego, ostatniego epizodu jest, jak wspomniałem powyżej, J.J. Abrams, który „Przebudzeniem Mocy” otworzył trzecią trylogię. Tym razem odpowiada jednak również wraz z Chrisem Terrio za scenariusz. Reżyser, co bardzo ucieszyło fanów serii, zaprosił do współpracy w charakterze konsultanta Georga Lucasa (już na etapie tworzenia scenariusza), bo przecież nikt lepiej od niego nie czuje klimatu tej historii i nie zna natury Mocy. Lucas chętnie przyjął ich zaproszenie i nie miał podobno żadnych oporów przed ingerencją tak w scenariusz jak i w sam materiał zdjęciowy. J.J. Abrams przyznał niedawno w jednym z wywiadów, że wkład Lucasa był bezcenny, a bez niego w zwieńczenie tej trylogii byłoby po prostu niemożliwe.
Wszystkie zwiastuny filmowe nie mówią zbyt dużo o tym, czego możemy się spodziewać ani też nie pokazują niczego, czego szczególnie fani by o tym filmie do tej pory nie wiedzieli, ale bezsprzecznie rozbudzają ciekawość i emocje oraz podsycają nieziemsko atmosferę związaną ze zbliżającą się premierą. Nie pokazano w nich jednak żadnej zjawiskowej sceny, żadnego wzruszającego momentu. Nic, co mogłoby jakoś szczególnie przykuć uwagę widza, bo do widowiskowych scen batalistycznych oraz pojedynków głównych bohaterów na miecze świetlne jesteśmy już jakby przyzwyczajeni. Nie przeszkadza to jednak fanom serii wyciągać pewne wnioski, po analizie tychże zwiastunów klatka po klatce. W sumie zwiastuny oceniam raczej tak sobie, ale jestem świadom, że może to być swego rodzaju chwyt marketingowy. Status „Star Wars” jest nieporównywalny do innych popkulturowych marek, a obrazy tego typu nie muszą się przecież specjalnie reklamować, bo zainteresowanie fanów i tak mają w pakiecie Może więc to być świadome działanie, bo brak specjalnego zachęcania to również sposób na przyciągnięcie widzów do kina, choćby dlatego, że ludzie z natury lubią narzekać lub chwalić, a potem przekonywać innych, że mieli rację. Po zastanowieniu doszedłem zatem do wniosku, że z tymi zwiastunami tak naprawdę nie jest chyba aż tak źle, bo w odróżnieniu od tych, poprzedzających poprzednie części, te niczego tak naprawdę nie obiecują. Z punktu widzenia marketingowego taka sytuacja wcale nie jest zła. Jedno jest więc pewne. Nie można odmówić ekipie Disneya umiejętności budowania napięcia i podsycania ciekawości przed premierą, która będzie miała miejsce 19 grudnia 2019 roku.
Fabuła przez cały czas okryta jest tajemnicą. Wszyscy aktorzy oraz ludzie zatrudnieni przy produkcji zostali zobowiązani odpowiednimi zapisami w umowach (obwarowanych karami finansowymi) do zachowania tajemnicy w tej kwestii do dnia premiery. Dziennikarzom udało się jedynie dowiedzieć, że będzie to jeden z najdłuższych filmów sagi (155 minut). Wiadomo również, że w trakcie kręcenia filmu dokonywano na planie odważnych zmian w scenariuszu, a część scen kręcono nawet w kilku wersjach, by potem, po dyskusji, móc wybrać tę najlepszą i ją włączyć do filmu. Media informują również, że reżyser filmu dokonywał niekiedy cudów, by zamknąć najważniejsze wątki z dwóch wcześniejszych trylogii, pożegnać kilku starszych bohaterów, a także zadowolić fanów tych najnowszych: Finna, Poe Damerona i Rose. Ponoć dowiemy się również, gdzie wylądował wrak II Gwiazdy Śmierci i jaki los spotkał imperatora Palpatine.
Po wielu latach przerwy w rolę Lando Calrissiana wcieli się ponownie Billy Dee Williams, a w roli Wedge'a Antillesa, utalentowanego pilota, który niejedną bitwę z Imperium wygrał, znów zobaczymy Denisa Lawsona, który odtwarzał tę postać po raz ostatni w pierwszej trylogii. Twórcy "Gwiezdnych wojen" zdają sobie naturalnie sprawę, że oprócz dzielnych bohaterów i niezapomnianych szwarccharakterów w obsadzie muszą znaleźć się również postacie, które widzów rozczulą. Widzieliśmy już co najmniej kilka takich właśnie postaci, poczynając od droidów R2-D2 i C-3PO, na BB-8 oraz Porgim kończąc. W tej części pojawi się rzekomo jeszcze jedna taka postać, niejaki Babu Frik, mistrz droidziego rzemiosła (wzmianka o nim pojawiła się w zapowiedziach filmu w ubiegłym tygodniu). Widzimy go w jednym ze zwiastunów, jak przeprogramowuje kultowego droida protokolarnego C -3PO (od tej pory wspomniany droid zostaje pozbawiony tyłu głowy a jego oczy zaczynają świecić złowrogą czerwienią). W jakim celu to robi? Tego na razie nie wiemy, ale już niedługo...
Najtrudniejszym momentem dla reżysera było chyba jednak zakończenie historii księżniczki Lei Organa, którą w poprzednich trylogiach kreowała zmarła dwa lata temu Carrie Fisher, co dla wszystkich fanów było prawdziwym ciosem. Abrams stanął moim zdaniem przed bardzo trudnym zadaniem. Na szczęście dla fanów przy kręceniu „Przebudzenia Mocy” i „Ostatniego Jedi” nakręcono trochę scen z jej udziałem, których wówczas nie wykorzystano (w obu tych filmach trwają one łącznie 8 minut). Materiał ten bardzo przydał się przy realizacji ostatniej części. Todd Fisher, brat Carrie Fisher, powiedział podobno w wywiadzie, że to, co zrobił J.J. Abrams i jego ekipa z postacią graną przez Carrie, to prawdziwa magia. Jego zdaniem, to, co widzowie zobaczą na ekranie, wygląda tak, jakby było od początku zamierzone. Brat Carrie twierdzi również, że Abrams naprawdę bardzo godnie uhonorował zarówno jego siostrę jak i księżniczkę Leję. Jestem przekonany, że z racji zakończenia sagi nie zbraknie również scen wzruszających do głębi, a jeśli zostaną one wsparte niezwykłą, kultową ścieżką dźwiękową Johna Williamsa, to przynajmniej ja będę usatysfakcjonowany.
Mam nadzieję, że tak właśnie będzie, a IX epizod „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” będzie godnym zwieńczenie nie tylko trzeciej trylogii, ale i całej sagi, a odwieczne zmagania Jedi i Sithów zakończą się definitywnym zwycięstwem Rebeliantów, którym chyba nie tylko ja kibicuję. Po cichu liczę także, podobnie jak i wszyscy inni fani, na ekscytującą fabułę, która będzie prawdziwą ucztą.
Czy będzie to koniec „Gwiezdnych Wojen”? Nie mam pojęcia. W sieci pojawiają się różne pogłoski na ten temat. Ja osobiście nie sądzę. Podejrzewam, że co najwyżej możemy liczyć się z pewną przerwą. Już pojawiają się plotki o kolejnej trylogii, którą mają przygotować dla Disneya odpowiedzialni za "Grę o tron" David Benioff i D.B. Weiss, a jej akcja miałaby się rozgrywać wiele lat przed historią o rodzie Skywalkerów (w tzw. Starej Republice) bądź też wiele lat po zakończeniu dotychczasowej sagi. Jedna i druga wersja pozwoliłoby twórcom z Disneya na rozpoczęcie nowych wątków z nową obsadą i kolejnymi bohaterami. Czy tak się stanie? Zobaczymy.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?