Maraton „Hobbita” Petera Jacksona
Bardzo żałowałem, że nie obejrzałem na czas „Pustkowia Smauga”, na tyle wcześnie, żeby móc o tym napisać, podobnie jak o „Niezwykłej podróży”. Na szczęście nadarzyła się świetna okazja, żeby nie tylko nadrobić braki, ale również odświeżyć sobie pierwszą część i obejrzeć przedpremierowy pokaz „Bitwy pięciu armii”. I to wszystko podczas jednej nocy w kinie! Obiecałem sobie, że jeżeli tytułowa bitwa nie będzie bardziej widowiskowa, podniosła i zapierająca dech w piersiach od tej na polach Pelennoru, to nie napiszę o tym filmie dobrej recenzji. I po części jestem faktycznie zawiedziony najnowszą ekranizacją „Hobbita”.
Słowem wstępu uprzedzę, że przesiedziałem w kinie calutką noc, oglądając wszystkie 3 części jedna po drugiej, dlatego artykuł ten będzie się odnosił do całości, a nie do poszczególnych filmów. Moją opinię o pierwszej części można poznać, cofając się kilka artykułów, bo nie omieszkałem – jako bardzo zafascynowany fan Śródziemia – opisać przeżyć, których doznałem podczas seansu. W tym momencie mogę potwierdzić wszystkie moje słowa. A jako że mogę je zestawić z dwoma następnymi częściami, to pokuszę się o uzupełnienie. Thorin, mimo że fizycznie nie wyglądał jak krasnolud, to świetnie wypadł w roli Króla spod Góry, zaślepionego, a wręcz chorego. Jego obłęd, lekceważenie towarzyszy i pogwałcenie własnego honoru, zostało przestawione aż nadto wyraźnie, łącznie z jego nagła przemianą na dobre. Widać było jednak, że jest to wielce charyzmatyczny arystokrata, świetny wojownik i towarzysz broni, a honor dla niego to nie tylko ortograficzna zagwozdka. Podobnie potwierdzę swoje zdanie o Radagaście. Pewnie nie każdy wie, ale około 2000 lat przed opisanymi wydarzeniami Valarowie (bogowie) zesłali na ziemię Istarich, mędrców, nam znanych jako czarodziejów. Mieli oni wspierać walkę elfów i ludzi w walce z Sauronem. Było ich pięciu i byli Majarami, czyli pomniejszymi bogami, istotami bardzo potężnymi, każdy z nich był równy z Sauronem! Natomiast w filmie Radagast Bury został przedstawiony jako pomylony wioskowy dureń, któremu wydaje się, że może rozmawiać ze zwierzętami.
Świetnie natomiast została przedstawiona Galadriela. Scena, w której Gandalf od dawna jest przetrzymywany w Dol Guldur, a Biała Rada rusza mu na ratunek, nawet teraz przyprawia mnie o dreszcze. (Wiem, że nie istnieje takie słowo, ale każdy kto siedzi trochę w RPG musi przyznać, że niektóre rzeczy są po prostu EPICKIE i nie ma do tego określenia ekwiwalentu, a ta scena po prostu taka była). Tu może też zarzucę ciekawostką, ponieważ według mnie rola i ważność Pani Galadrieli została bardzo mocno zaniżona. W czasach opisanych w książce „Hobbit” jest ona jedną z potężniejszych istot w Śródziemiu. Nie dość, że posiada jeden z trzech pierścieni, które przypadły elfom (dwa pozostałe posiadali Gandalf oraz niewspomniany w żadnym filmie Cirdan z Szarej Przystani), to urodziła się w Pierwszej Erze (więc ma na karku tysiące lat!), wywodzi się bezpośrednio z rodu Feanora (jedna z najważniejszych postaci w całym Śródziemiu, jeszcze przez zatopieniem Beleriandu – wielkiej krainy na zachód od Shire’u), to jest jeszcze teściową Elronda! Na szczęście można poznać jej potęgę, gdy chroni Gandalfa przed Sauronem, przemienia się i wypędza go z Dol Guldur, na nieszczęście do Mordoru, gdzie sprowadza na tę krainę należne złe imię. W ogóle jestem bardzo pozytywnie zaskoczony motywem, w którym jest wytłumaczona cała idea Oka Saurona. Jak wiadomo nie odzyskał on swojej cielesnej postaci po klęsce na stokach Orodruiny, Góry Przeznaczenia. Był cieniem, zjawą, a Peter Jackson umieścił go pod postacią źrenicy Oka. Bardzo sprytne.
Chciałbym wspomnieć jeszcze o jednej postaci. Nie miałem wcześniej okazji, żeby poznać Beorna… i w zasadzie nie wiem jak go opisać. Nie bardzo wyróżniał się tak w książce jak i w filmie. Był bardzo ciekawą postacią epizodyczną, chociaż mógł zostać przedstawiony w o wiele ciekawszy sposób. Był ostatnim potomkiem Edainów z Beleriandu, co też czyni go wręcz starożytnym. Na dodatek jego moc zmieniania postaci mogła nasunąć Jacksonowi pomysł poświęcenie mu więcej uwagi, zwłaszcza, że zabił Bolga i wyniósł ciało Thorina z pola bitwy (fakt z książki). Tego po prostu mi zabrakło.
Teraz zajmę się „Pustkowiem Smauga”, którego nie miałem wcześniej przyjemności obejrzeć. To była część, do której mogę przyczepić się najmniej. Oczywiście były pewne smaczki, na widok których wypadał mi długopis z ręki, takich jak scena, w której krasnoludy w niezatapialnych beczkach zabijały dziesiątki orków wraz ze skaczącymi po łodygach elfami. Początkowo nawet mi się podobała, ale potem została rozwleczona w czasie, a widownia wręcz się z tego śmiała. Nie wiedziałem czy oglądam epicki świat Tolkiena czy „13 krasnoludków: historia prawdziwa” (podobnie jak sprzątanie naczyń w norce Bilba w pierwszej części). I coś czego wytrzymać i przemilczeć nie zdołam! Rozumiem, że Tauriel jest naprawdę pierwszorzędną elką-laską i sam bym się jej nie oparł, a Kili też jest niezwykle przystojnym, młodym krasnoludem, ale jak ktoś o zdrowych zmysłach mógł w ogóle zasugerować związek pomiędzy tą dwójką?! W całej historii Śródziemia, która liczy sobie około dziesięć tysięcy lat, naliczyłem ze 3 mezalianse, który były bezprecedensowe, a mimo to były one wyłącznie elficko-ludzkie! Nikt nigdy nie pomyślałby, że krasnolud i elfka mogli się w sobie zakochać! Może to pięknie wyglądało, gdy piękne istoty tworzą coś pięknego, ale mnie – jako fanaTolkiena, który wie to i owo o jego świecie – to po prostu oburza!
W tej części mieliśmy też w końcu możliwość poznać Smauga Potężnego. Szczerze napiszę, że dawno nie widziałem tak wspaniałego smoka! Może trochę nie pasowała mi jego elokwencja, ale po dłuższej chwili namysłu przypomniałem sobie Glaurunga (pierwszego ze smoków), gdy ten mamił i oczarowywał praludzi, i wtedy zwróciłem honor reżyserowi. Smaug bardzo lubił słuchać komplementów, co skwapliwie wykorzystywał Bilbo, niewątpliwie ratując mu tym życie. Natomiast pierwsze sceny „Bitwy pięciu armii”, gdy rzeczony jaszczur równał Dal z ziemią były niesamowite. Fale ognia, wydobywające się z wnętrza potężnego cielska smoka, aż parzyły przez ekran. Tutaj naprawdę byłem pod wrażeniem. Scena jego śmierci również zwala z nóg. Niestety, z innego powodu. Sala kinowa pękała ze śmiechu, gdy Bard używał złamanego łuku i metrowej stalowej strzały opartej na ramieniu syna, żeby zestrzelić rzygającą ogniem bestię, trafiając w odsłonięty kawałek ciała wielkości paczuszki z lembasem. Pisząc już o Bardzie, warto się przyjrzeć jak dużo uwagi zostało poświęcona mieszkańcom Dali. Bardzo szczegółowo został poruszony wątek włodarzy miasta, jego polityki oraz codziennego życia. Niemal zapomniałem, że akcja dzieje się w wyimaginowanym świecie z magią, elfami i krasnoludami. Na dodatek w kilku migawkach wyhaczyłem kilku Murzynów i Azjatów! Czyżby wymogi jakiegoś lewicowego cenzora? Czy społeczeństwo Dali też musiało być multikulturowe?
I wreszcie bitwa pięciu armii. Spodziewałem się panoramy z Dal, Erebor, Celduiną i trzema frontami pomiędzy orkami i wargami, elfami i drużyną Thorina oraz odsieczą z Żelaznych Wzgórz. Peter Jackson nie zrobił mi dobrze i musiałem obejść się smakiem. I rzeczywiście ta bitwa nie była tak wspaniała jak obrona Minas Tirith, przez co jestem mocno zawiedziony. Zacznę od dobrych stron. Naprawdę nie mogłem opanować dreszczy, gdy zobaczyłem armię krasnoludów z Żelaznych Wzgórz. Obraz wojowników zakutych od stóp do głów w stal, uzbrojonych w potężne miecze i topory, był i tym razem epicki. Ich zmiana szyku, waleczność, wręcz zatwardziałość i widoczna nienawiść do orków naprawdę zachęcają do obejrzenia tego filmu. Wszystko, dosłownie wszyściutko zniweczył obraz Daina Żelaznej Stopy, który dosiadał… świni. Wtedy mina mi zrzedła. Zaraz powrócę do tego wątku, ale dokończę te lepsze strony. Przełomową chwilą była również do samego końca niewiadoma pomoc elfów w całej bitwie i ich wyskoczenie znad szeregów krasnoludów. Miałem mieszane uczucia co do króla Thranduila dosiadającego łosia, ale udobruchał mnie widok samotnej szarży, gdy jego wierzchowiec roztrącał dziesiątki orków na boki. Moim zdaniem te dwie sceny zachowują równowagę z resztą dziecinnych, wręcz niesmacznych zabiegów graficznych i ujęć. Na przykład wspomniany przeze mnie krasnoludzki król z armią, pojawiający się w przełomowej chwili na świni; czterech z drużyny Thorina (przypadkowo w celu zabicia Azoga ruszyła ta czwórka, która miała nie przeżyć bitwy), którzy dosiadali bojowych koziorożców (sic!); trolle: jeden z klinem na głowie, który wpieprzył się w mur i go rozwalił i drugi z protezami nóg i rąk w postaci maczug; niepotrzebny, ale do przełknięcia z racji potrzeby zapchania filmu wątek podążającej za krasnoludami zakochanej elfki i Legolasa (który wyglądał na równego wiekiem ojcu) i ich podróży do Gundabaru; Bolga, który wyglądał jak Robocop i Azoga przebijającego spod lodu stopę Thorina. Komiczne były też robakołaki, które wydrążyły tunele do otoczenia armii aliantów.
Gdy zobaczyłem to wszystko, byłem troszkę załamany, nie wiedziałem czy się śmiać się, czy płakać. Oczywiście jestem zadowolony z seansu, nie żałuję wydanych pieniędzy i polecam ten film, bo naprawdę warto zobaczyć go dla krasnoludzkiej lub elfickiej armii. Żadna z części nie dłuży się w mocno przeszkadzający sposób. Dodanie niektórych wątków może mierzić, a nawet czasem rozśmieszyć. W nielicznych scenach naprawdę brakowało tylko fanfarów oraz hymnu i flagi USA. Na końcu i tak wszystko ratują orły, ale nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto do dziś ma dreszcze, gdy słyszy muzykę Howarda Shore’a, nie zobaczył „Bitwy pięciu armii”.
Fenrir
Grafika:
Komentarze [5]
2015-01-06 00:20
ha, też byłam na maratonie i nie ważne, że była jakaś 4 rano gdy puścili ostatnią część i tak bez tego bym przysypiała; rozciągnięcie kilkunastu kartek na 2-godzinny film to jednak moim zdaniem przesada, poza tym za dużo wątków, których w ogóle nie było w książce
2014-12-30 01:21
Wąs jeszcze nie urósł?
2014-12-29 23:17
fenrir
2014-12-28 02:29
Jeden z gorszych tekstów, Tomek…
2014-12-28 01:32
Słabe jak filmy.
- 1