Świadek koronny XX wieku
Nie wyglądał na poetę, jeśli już, to raczej na urzędnika. Swoimi utworami nie zachęcał do budowania barykad. Nie moralizował i nie pocieszał. Uważał jedynie, że świat, w jakim przyszło nam żyć, jest okrutny i coraz bardziej pogrąża się w tandecie i bezmyślności.
24 kwietnia zmarł Tadeusz Różewicz, jeden z największych polskich poetów, prozaików i dramaturgów minionego stulecia. Twórca teatru absurdu. Poeta, o którym niektórzy mówili, że jest kimś na miarę Mickiewicza naszych czasów. Odszedł tak, jak żył, cicho, skromnie, bez medialnego szumu. Uroczystości pogrzebowe poprzedziło odczytanie jego ostatniej woli, w której napisał tak:
„Jest moim pragnieniem, aby urna z moimi prochami został pogrzebana na cmentarzu ewangelicko-augsburskich przy kościele Wang w Karpaczu Górnym. Proszę też miejscowego pastora, aby wspólnie z księdzem kościoła rzymsko-katolickiego, którego jestem członkiem przez chrzest święty i bierzmowanie odmówił odpowiednie modlitwy. Pragnę być pochowany w ziemi, która stała się bliska mojemu sercu tak jak ziemia, gdzie się urodziłem. Może przyczyni się to dobrego współżycia tych dwóch rozdzielonych wyznań i zbliży do siebie kultury i narody, które żyły i żyją na tych ziemiach. Może spełni się marzenie poety, który przepowiedział, że wszyscy ludzie będą braćmi. Amen.”. Tak właśnie w swojej ostatniej woli napisał ten, który przez całe dorosłe życie deklarował się jako człowiek niewierzący.
Żył długo, prawie 93 lata. Tworzył prawie 60 lat. Jego pierwsze utwory pełne były ekspresji, dramatyzmu, a niekiedy nihilizmu. Był jednym z pierwszych poetów, którzy zareagowali na okrucieństwa wojny nie tylko treścią poezji, ale i zmianą jej formy. Uważał bowiem, że po tak bestialskiej wojnie niemożliwe jest uprawianie poezji takiej jak dawniej. Z czasem jego spojrzenie na rzeczywistość zmieniało się, a jego utwory stawały się coraz to bardziej gorzkie i sarkastyczne. Nie był poetą w rozumieniu romantycznym. Ba, wieszczył nawet koniec poezji, bo jego zdaniem, świat, w którym żył, nie był jej wart, skoro podstawowym tworzywem dla artystów stały się resztki wygrzebywane ze śmietnika popkultury. Mówiono i pisano o nim różnie. Wielu go ceniło i szanowało, ale byli i tacy, którzy z różnych, tylko sobie znanych powodów, traktowali go jak wroga. Zarzucano mu różne rzeczy, np. wzorowanie się na poezji zachodniej i fascynację paryską awangardą (Beckett, Ionesco). Myślę, że akurat te zarzuty były uzasadnione, ale pewne jest także to, że człowiek ten umiał zadawać niezwykle ważne pytania i umiał na nie odpowiadać oraz to, że był wyrazicielem niepokojów swojego pokolenia, któremu bliski był koszmar wojny.
Nie miał łatwego życia. Popełnił też trochę błędów, które środowisko literackie wypominało mu przez lata i nigdy mu ich nie wybaczyło (np. flirtu z władzą komunistyczną i podpisania listu pisarzy polskich, protestujących przeciwko tzw. „listowi 34”). To prawda, że apolityczny nie był, ale starał się być jak najdalej od polityki, bo podstawą jego twórczości była przecież krytyka systemu. Był samokrytyczny, pogodny i ciekaw życia. Cenił rodzinę, miłość, przyjaźń i zawsze w rozmowach z dziennikarzami, które odbywał bardzo niechętnie i bardzo sporadycznie, podkreślał, jak ważne jest poszanowanie godności innego człowieka. Kochał życie ponad wszystko. W jednym z ostatnich wywiadów, który udzielił Ewie Likowskiej z Newsweeka, powiedział, że „lepiej być żywym chrząszczem niż wypchanym orłem”. Jako człowiek bardzo wrażliwy był też bardzo mocno wyczulony na opinię czytelników i krytyków. Bardzo przeżywał te krytyczne, twierdząc nie bez racji, że sam najlepiej potrafi ocenić, czy dany utwór mu się udał czy też nie.
Dlaczego postanowiłem napisać o Różewiczu właśnie dziś? Bo moim zdaniem jakoś szybko i bez głębszej refleksji przeszliśmy nad śmiercią tego nietuzinkowego twórcy do porządku dziennego. Twórcy, o którym pisano tuż po śmierci, że świat stracił w jego osobie jednego ze swoich największych poetów. Jakoś niewielu z nas ta wiadomość poruszyła. Nie oczekiwałem naturalnie ogłoszenia żałoby narodowej ani też tego, że któryś z polityków zaproponuje podczas sejmowej debaty pochowanie Różewicza w bardziej zacnym miejscu niż cmentarz w Karpaczu, ale z pewnością liczyłem na to, że śmierć ta w jakiś sposób poruszy środowisko polskich intelektualistów, literatów i czytelników. Owszem, news o jego śmierci pojawił się bardzo szybko na wszystkich polskich portalach opiniotwórczych, ale jakoś nie zainteresował zbyt wielu ludzi, bo bardzo szybko zaczął przesuwać się na kolejne, coraz bardziej odległe pozycje. Niby nic dziwnego, gdy żyje się w tak dynamicznych czasach, ale przecież są wydarzenia ważne i te nieco niższej rangi. Tymczasem bardzo mało istotne wydarzenia kulturalne zepchnęły jeszcze tego samego dnia tę informację z pierwszego miejsca. Chichot losu. I wtedy przypomniałem sobie, że Różewicz napisał kiedyś wiersz „Na odejście poety i pociągu osobowego”, w którym dał nam już do zrozumienia, że we współczesnym świecie wydarzenia tego pokroju są dla przeciętnego człowieka równie istotne. Mimo to trudno mi jakoś pogodzić się z faktem, że pożegnaliśmy go jakoś tak byle jak, zupełnie niewspółmiernie do tego, ile zawdzięcza mu nasza kultura.
Benjamin
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?