Meeting
Otworzył oczy.
Zajęło mu to pewną chwilę, jakby mózg musiał z pełną świadomością i rozmysłem wysłać sygnał do powiek, by raczyły się uchylić.
Popatrzył na sufit, potem na wezgłowie łóżka.
Wysoka postać w czarnym płaszczu, dzierżąca lśniącą kosę patrzyła prosto na niego.
To znaczy chyba patrzyła, bo oczy, jeżeli istniały, były skryte w absolutnej czerni kaptura.
Serce w nim zamarło. Ale to już jakiś czas temu.
- Czyli lekarz miał rację.
Pięćdziesięcioletni mężczyzna o imponującym brzuchu, z resztkami płowych włosów na głowie, westchnął potężnie (choć właściwie nie miał po co) i usiadł na łóżku.
- Nawet nie bolało. To chyba dobrze, co? Zawsze trochę się bałem, że na chwilę przed będę się zwijał w konwulsjach i takie tam. A poszło całkiem gładko. No, powiesz coś, czy będziesz tak stać jak wół przy granicy?
Śmierć lekko zatkało. Nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Zwykle na jego widok ludzie uciekali z krzykiem, ewentualnie padali na kolana i klepali zdrowaśki.
- Ekhem. Przybyłem, by zabrać twą duszę. A także przypomnieć ci o grzechach przez ciebie uczynionych. Nie traktuj tego osobiście, to po prostu moja praca - odezwał się głosem przypominającym skrzypienie starej cmentarnej bramy.
- Chyba trochę się spóźniłeś.
- Miałem robotę na mieście.
Mężczyzna pokiwał w zamyśleniu głową.
- Wiesz, co do tych grzechów... możesz sobie właściwie odpuścić. Pamiętam wszystko. I wiesz co? Jakoś nie płonę ze wstydu.
- Nie?
- No nie. Żyłem, jak chciałem. Fakt, trochę brudu za paznokciami mam. Ale, z drugiej strony, to było całkiem dobre pięćdziesiąt lat. Nawet ciekawe, patrząc z obecnej perspektywy. Ale po pewnym czasie męczące. Śmierci nie opuszczało zdziwienie.
- Czyli nie okazujesz skruchy?
Mężczyzna siedział, uśmiechając się, co wymagało pewnego wysiłku w postaci zmuszenia martwych mięśni twarzy do współpracy.
- Nigdy nie byłem specjalnie wierzący, więc spowiedź, żal za grzechy i obietnica poprawy mnie nie dotyczyły. Albo tak mi się wydawało. W każdym razie, nie jestem skruszony. To była cholernie dobra podróż, a co wypiłem, wypaliłem, kogo obraziłem, to już moja sprawa.
Śmierć czuł się coraz bardziej niepewnie. Gdyby miał pory na skórze, ba, gdyby miał skórę, pewnie zacząłby się pocić.
- Och. To może chociaż żal ci tego, co zostawiasz tutaj?
Mężczyzna popatrzył na śpiącą spokojnie żonę. Przez dłuższą chwilę.
- Trafiłeś - powiedział dużo ciszej.
Wpatrywał się w kobietę jeszcze przez moment. W końcu otrząsnął się i popatrzył na Śmierć spod opadających bezwiednie powiek.
- No, komu w drogę, temu kosa w plecy. Czyń swą powinność.
Śmierć wyprostował się. Ścisnął mocniej broń. Podniósł wysoko i precyzyjnie ciął mężczyznę w środek klatki piersiowej.
Aż do tego momentu mężczyzna patrzył wprost w czerń Śmierciowego kaptura. Potem spokojnie osunął się na poduszki, a jego dusza, w postaci jasnoniebieskiego płomyczka, leniwie wypełzła przez nos. Był definitywnie martwy.
Śmierć zebrał duszę do starożytnej urny, którą zawsze nosił przy sobie. W jej środku spokojnie dryfowało sobie jeszcze trochę duchowej substancji. Zamknął wieczko i ruszył w stronę drzwi, co najlepiej obrazowało fakt, że ciągle był w szoku. Wiadomo, Śmierć nie potrzebuje drzwi ani nawet ścian, przez które może przenikać. Śmierć po prostu zdarza się. Popatrzył ostatni raz na mężczyznę. Podrapał się paliczkami w czaszkę. Dziwne, pomyślał.
A potem ruszył przydarzyć się następnym klientom.
Grafika:
Komentarze [1]
2012-11-21 01:17
Oszzz… Marycha, lubię to! :D
- 1