Mieszanka horroru, humoru i absurdu
Kilka dni temu obejrzałem wreszcie „Demona”, polski thriller w reżyserii Marcina Wrony, absolwenta filmoznawstwa UJ w Krakowie, reżyserii na Wydziale Radia i Telewizji UŚ w Katowicach oraz Binger Film Institute w Amsterdamie. Film ten miał premierę we wrześniu ubiegłego roku i był niestety ostatnim w dorobku tego bardzo obiecującego reżysera (w tym samym miesiącu popełnił samobójstwo w wieku 42 lat).
Mimo stosunkowo młodego wieku Marcin Wrona cieszył się uznaniem w świecie filmu i teatru, a jego produkcje dostrzegano na prestiżowych polskich i zagranicznych festiwalach. Już pierwszy film tego reżysera, „Człowiek magnes”, zwyciężył na Tribeca Film Festiwal, organizowanym w Nowym Jorku przez Roberta De Niro i Martina Scorsese. Kolejny jego film, „Telefono”, docenił sam Pedro Almodovar, dołączając go do swojej hiszpańskiej kolekcji DVD. „Moja krew”, trzeci film Wrony, zdobył z kolei Nagrodę Dziennikarzy oraz Nagrodę za Scenariusz na Festiwalu Debiutów Młodzi i Film w Koszalinie, a czwarty, „Chrzest”, Srebrne Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni oraz Grand Prix na festiwalach filmowych w Mons (Belgia), w Pradze (Czechy) i w Krakowie (OFF Plus Camera).
Wróćmy jednak do wymienionego na początku filmu, który - jak wspomniałem - był również ostatnim w dorobku tego reżysera. Obraz ten zaskoczył mnie pozytywnie, gdyż jak wszyscy wiemy horror nie jest i nigdy nie był mocną stroną polskiego kina. Polscy reżyserzy nie radzili sobie jakoś do tej pory z budowaniem specyficznego klimatu, operatorzy z osobliwymi ujęciami, a scenarzysci z nakręcającymi akcję dialogami. Do tego wszystkiego dokładali się jeszcze często scenografowie, których pomysły raziły przypadkowością i infantylnością. W tym filmie jest jednak inaczej. Tu sceny cieszą oko, a każda z nich jest jak obraz malowany świetnie dobranymi barwami. To samo można powiedzieć również o scenografii. Odnosi się wrażenie, że żaden jej element nie jest przypadkowy.
Film zaczyna się jak na prawdziwy horror przystało. Peter (Itaya Tirana), główny bohater filmu, nazywany przez przyjaciół Pytonem, podpływa do brzegu łódką, a jakaś kobieta (w sukni ślubnej) brodzi po pas w wodzie i wyje jak opętana. Peter to Brytyjczyk, który przyjechał do Polski, by wziąć ślub z Żanetą (Agnieszka Żulewska). Jej ojciec (Andrzej Grabowski), polski przedsiębiorca, przekazuje młodej parze w prezencie ślubnym stary dom na prowincji, gdzie ma się także odbyć wesele. Po dotarciu na miejsce para młoda i goście rozmawiają, głównie o tym, czego by tam nie zrobili. Ich rozmowy jako żywo przypominają te z podobnych amerykańskich produkcji, czyli są równie bez sensu. Ale to i tak lepsze, niż opowiadanie fabuły przez aktorów, co zdarzało się niekiedy we wcześniejszych polskich filmach tego gatunku. Może i nie ma w tej kwestii nawiązania do topowych produkcji tego gatunku, ale w polskiej kinematografii to i tak zdecydowany krok naprzód. Wrócmy jednak do filmu. Ktoś rzuca pomysł, że przydałby się basen przy domu. Wkrótce przed domem pojawia się koparka i robotnicy zaczynają przygotowywać teren. Pech chce, że pewnego dnia, gdy na placu budowy basemu nie ma już nikogo, Piotr wpada na pomysł, by pobawić się koparką i wykopuje ludzkie szczątki. Jego ciało opanowuje wówczas dybuk, czyli żydowski upiór (dusza, która nie zaznała spokoju). Ten wchodzi w jego ciało i zmienia mu życie w piekło. A tu czas na wesele. Zaproszeni na ceremonię goście, na czele z bratem Żanety – Jasnym (Tomasz Schuchardt) dostrzegają, że z panem młodym zaczyna dziać się coś niepokojącego. Do akcji wkraczają nauczyciel historii i stary Żyd (za ich sprawą poznajemy historię tego miejsca), którzy próbują pomóc Peterowi, podczas gdy ten zaczyna staczać się w otchłań szaleństwa…
Na uznanie zasługuje fakt, że polskiemu reżyserowi udało się wreszcie zrealizować horror i to naprawdę rasowy. Potrafił zbudować napięcie, nakręcić spiralę paranoi i przeprowadzić Petera na naszych oczach przez kolejne stadia szaleństwa. Powszechnie uważa się, że Polacy nie garną się do kręcenia filmów tego gatunku, bo po prostu nie potrafią tego robić i trudno się z tą opinią nie zgodzić. „Demon” jest tu jednak wyjątkiem. Może i nie jest to przykład mistrzostwa gatunku, ale film trzyma naprawdę przyzwoity światowy poziom. Co prawda umiejętność budowania specyficznego dla tego gatunku klimatu na kolana jeszcze nie powala, ale za to zakończenie jest odważne i bardzo oryginalne. Gdyby więc jakiś fan thrillerów zapytał mnie, jaki polski horror warto obejrzeć, to poleciłbym mu właśnie ten, bo to film, który nie tylko bawi i straszy, ale też przypomina, że grzechy są dziedziczne, a los ma długą pamięć.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?