Młody, zabłąkany, popełniający błędy…
Patrząc na tegoroczne premiery, nie powinniśmy narzekać na brak płodności raperów na polskiej scenie. Pezet, Diox czy Peja, to grupa raperów, w której ktoś taki jak Gruby Mielzky musi rozpychać się łokciami. Wspominając premierę projektu Donatana, nie trudno domyślić się, że Mielzky miał ze swoim krążkiem jeszcze trudniejsze zadanie. Czy podołał oczekiwaniom fanów i ma szansę przebić się z płytą „Silny jak nigdy, wku*wiony jak zwykle”?
Mielzky to młody „kocur” polskiej sceny. Do tej pory jego najbardziej rozpoznawalnym projektem było wspólne zwieńczenie wieloletniej pracy składu Ortega Cartel. „Lavoholics” dało młodemu raperowi możliwość szerszego zaistnienia, obok takich twórców jak: Patr00, Piter Pits, Spinache, Procente, Reno czy Frank Nino. Ta międzykontynentalna kolaboracja (z Polakami mieszkającymi w kanadyjskim Montrealu) była owocem wcześniejszej współpracy wszystkich raperów na pierwszych płytach Ortegi. To właśnie tam poznałem Mielona.
Na początku lipca Szpadyzor Records poinformowało, że do poznańskiego labelu dołącza Mielzky. W studiach PDG przez ostatnie miesiące wrzała praca. Za muzyczną część produkcji odpowiedzialni zostali chłopcy z The Returners. Dobrze znani na scenie poprzez współtworzenie krążków wraz z takimi postaciami jak: Eldo, Diox, Hades i El Da Sensei.
Sama płyta była mocno lansowana, zgodnie z ostatnimi trendami reklamowania krążków. Mielzky zaczął mianowicie tworzyć program o swoich poczynaniach o nazwie „My nam is Mielsky”. W każdym odcinku pokazywał progres nad produkcją. W końcu pojawił się pierwszy klip. Mniej więcej od tego momentu wiedziałem, że czeka nas ciekawa i godna uwagi rzecz. Później było równie dobrze. Pojawiły się preordery i kolejne klipy. W końcu nadszedł czas premiery. 12 października został udostępniony w sieci darmowy odsłuch krążka. Nie mogłem się powstrzymać i od razu sprawdziłem nową płytę, z którą wiązałem spore oczekiwania i nadzieje. Tracklista ukazuje nam szesnaście utworów. Jak to w hip-hopie bywa, nie zabrało soczystych kolaboracji. Mielzky do swojej produkcji zaprosił m. in. takich raperów jak: DonGuralEsko, Diox, RakRaczej, Jinx czy Bonson. Pierwsza rzecz, która wpada w ucho to bity. The Returners po raz kolejny rozpieściło niemałe grono słuchaczy. Nie wiem, co stanowi siłę tego duetu, ale podkłady zwyczajnie miażdżą. Po raz kolejny słucham całego krążka i nadal nie mogę wyłonić najlepszego i najsłabszego bitu. Wszystkie są na bardzo wysokim poziomie i chyba śmiało można powiedzieć, że królują w swojej kategorii. The Returners ma to do siebie, że niczym Patr00 z Ortega Cartel sięga po różne gatunki muzyczne, które mają dobre sample i spokojne brzmienie. Choćby nawet dlatego w utworze „Milczenie”, gdzie gościnnie wystąpił Gural z PDG, użyto sampli z jednej z piosenek Haliny Frąckowiak. Nie jest to zaskakujące, patrząc choćby nawet na bity stworzone przez The Returners pod płytę „Zapiski z 1001 nocy”, nagraną w 2010 roku wraz z Eldo. Muzyczna odsłona tego projektu na pewno zasługuje na pochwałę.
Wsłuchując się dobrze w całą płytę można od razu wyciągnąć sens i przesłanie przemycone przez kilkanaście dobrych „szesnastek”. Mielzky to młody człowiek, który nie raz zagubił się na drogach swojego życia. Dobrze zna realia sceny i w sposób ironiczny daje rap z przesłaniem. Wiele osób zauważyło w całej płycie deko monotematyczności. Może jest to prawda, bo niektóre wątki dość często przewijają się przez całą produkcję. Na sporą uwagę zasługuje utwór „X”, który jest „małym dekalogiem” autora. Do tego jego bit jest zwyczajnie miażdżący. Po pierwszych odsłuchach do ucha wpadł mi także kawałek „Kocham”, gdzie gościnnie wystąpił RakRaczej. Znów na magicznym podkładzie, znów z melancholijną nutką, która przenosi nas gdzieś daleko, gdzieś gdzie jest spokojnie i dobrze. Nie mniej ciekawą produkcją jest utwór „HIP-HOP”. Jest to bez wątpienia ukłon w stronę fanów Oregi (do których się zaliczam), którzy słyszą pierwsze wersy każdej zwrotki z utworu „Rap”, czyli gościnnego występu Mielona na płycie „Lavorama”. Poziom gości jest niemały. Pozytywnie zaskoczył mnie nawet Bonson, którego nie jest fanem. Gural pokazał klasę i klasyczne poleciał na świetnym bicie. Jinx też dał radę. Nie wiem dlaczego, ale kawałek „Gra zmienia w bestie” (z gościnnym udziałem Dioxa z HiFi Bandy) nie powalił mnie na kolana.
Reasumując. Płyta „Silny jak nigdy, wku*wiony jak zwykle” to moim zdaniem jedna z najlepszych płyt, jakie pojawiły się ostatnimi czasy. Nie chodzi o to, czy się ona ozłoci, czy przebije superprodukcje i czy przyćmi nowy projekt Donatana. Znając życie, pewnie nie. Jednak jest to dość klasyczny oddech polskiego rapu po „nowym” Pezecie, a przed „zjawiskowym” Donatanem. Gdybym miał wystawić temu krążkowi szkolną ocenę, dałbym solidne 5. Zdarzająca się monotematyczność jest jedynym minusem, ale i tak małym w porównaniu do wielkich plusów. Mielzky wykonał kawał dobrej roboty. Nie zachęcam Was do kupna w ciemno fizycznego nośnika, ale śmiało polecam odsłuch pierwszego legalnego projektu, którego autorem jest Gruby Mielzky!
Grafika:
Komentarze [2]
2012-10-20 11:18
Fajne opowiadanie o płycie, ale to jest bardziej felieton jak mój, tylko że w drugą stronę. Cztery.
2012-10-20 09:19
Mielzky mistrz. recenzja słaba. bardzo slaba.
- 1