Najlepszy film 2019 roku
Tegoroczna gala rozdania Oscarów była dla nas, Polaków, dość szczególnym wydarzeniem, gdyż nominację do zdobycia tej prestiżowej nagrody i to w trzech kategoriach, zdobyła "Zimna wojna". Niestety, kolejnemu filmowi Pawła Pawlikowskiego nie udało się powtórzyć sukcesu "Idy", która w 2015 roku zdobyła Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Główną nagrodę zgarnął bowiem tego roku film Petera Farelly "Green Book", ale czy na nią zasłużył?
,,Green Book” to klasyczny film drogi, komedia i dramat w jednym. Fabuła jest dość prosta, ale na tym polega jej urok. To historia życia rozgadanego, nadekspresyjnego i rozczulającego, pochodzącego z Włoch, a mieszkającego na Bronxie i pracującego w klubie Copacabana jako ochroniarz Tony’ego Vallelonga, który dzień w dzień walczy o swą egzystencję, pokonując przeszkody przy pomocy pięści i ulicznego sprytu oraz bogatego muzyka, wybitnego pianisty jazzowego, kruchego emocjonalnie i schowanego w sobie introwertyka, otoczonego tłumem adoratorów Dona Shirley’a. Człowieka samotnego i człowieka otoczonego wielką, kochającą rodziną. Bohaterów różni także kolor skóry, co - jak się okazuje - ma tu kluczowe znaczenie. Krótko mówiąc jest to historia o dwóch dojrzałych, wywodzących się z bardzo odległych i obcych sobie klasowo światów mężczyznach, między którymi pojawiają się zalążki zażyłej znajomości, co od razu nasuwa e skojarzenie z filmem Oliviera Nakache i Erica Toledano „Nietykalni” z 2011 roku.
Akcja filmu osadzona jest w latach 60. XX wieku, czyli w czasach szalejącego rasizmu. Ten niełatwy temat reżyser bardzo zgrabnie wplata w swój obraz, a film zyskuje dzięki temu w oczach widza, bo ten z kolei przekonuje się, że Farelly nie chce go tylko bawić, ale próbuje mu też coś ważnego powiedzieć, zachęcając go do przemyśleń.
Tony’emu udaje się przez przypadek znaleźć pracę w charakterze szofera i ochroniarza Dona Shirley’a i wkrótce obaj nasi bohaterowie wyruszają w trasę koncertową po Południu Stanów Zjednoczonych, czyli kolebce rasizmu. W ciągu ośmiu tygodni wspólnej podróży mierzą się nie tylko z różnicami własnych charakterów i środowisk, z jakich pochodzą, ale też z głęboko zakorzenionymi w społeczeństwie uprzedzeniami. Ta ich podróż pełna jest łez ale i sytuacji zabawnych. Panowie zabierają oczywiście za sobą tytułową książkę, która jest poradnikiem dla wędrujących po tym obszarze Afroamerykanów, z którego można się m.in. dowiedzieć, gdzie spać i stołować się, aby uniknąć nieprzyjemnych incydentów (inaczej mówiąc, gdzie tolerowana jest obecność czarnoskórych). Nie łudźcie się jednak, że przewodnik ten uchroni naszych bohaterów przed czyhającymi na nich na każdym kroku kłopotami. Skrzyżowanie tak różnych osobowości i reprezentowanych przez nie światów, podkreślających ich odmienność, musi prowadzić do wielu zabawnych i wzruszających sytuacji. Reżyserzy bardzo rzadko podejmują temat prawdziwej przyjaźni. Ten film nadrabia te braki, a jego reżyser próbuje pokazać, jak silną więzią może być prawdziwa męska przyjaźń, oparta na zrozumieniu i wzajemnej życzliwości. Przyjaźni, która wydaje się niemożliwa.
W głównych rolach Farelly obsadził tu Viggo Mortensen’a ("Władca pierścieni", "Capitan Fantastic") oraz Mahershala Ali’ego ("Ciekawy przypadek Benjamina", "Igrzyska Śmierci"). Wybór świetny, ponieważ między aktorami przez cały film jest jakaś niesamowita chemia, a ich dialogi są zdecydowanie siłą napędową tego obrazu. Motyw podróży to w tym przypadku nie mniej przemyślany zabieg. Daje postaciom okazję, by przewartościować dotychczasowe życie, zrewidować swe poglądy i nawiązać wartościowe relacje. Widz ma szansę obserwować rozwój tych relacji, wczuć się w ich życie i razem z nimi przeżywać te ich "przygody". Mamy też szansę obserwować narodziny przyjaźni w czystej postaci i to z pozoru niemożliwej. No bo jak tak serdeczne relacje mogą połączyć biednego i bogatego, pracodawcę i pracownika? Największym smaczkiem tego filmu jest jednak to, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Syn Vallelonga (Nick), zainspirowany niezwykłymi opowieściami ojca, napisał najpierw książkę, na bazie której powstał właśnie ten film. Podejrzewam, że właśnie to jeden z istotniejszych czynników, który wpłynął na to, że historia Tony’ego i Dona znalazła tak wielu odbiorców.
Wielkim zaskoczeniem, nie tylko dla mnie, jest jednak to, że reżyserię filmu zaproponowano Peterowi Farelly, który znany był do tej pory m.in. z takich filmów jak "Głupi i głupszy", czy "Legalna blondynka", a więc komedii niezbyt wysokich lotów. Peter pokazał jednak, że wie o co w kinie chodzi. Stworzył film inteligentny, bezpretensjonalny, szczery i wzruszający, nie stroniąc przy tym od poruszenia niewygodnych do dziś dla wielu Amerykanów tematów.
Sądzę, że "Green Book" zasłużył na Oscara. To jeden z najciekawszych obrazów tego roku. Film emanuje pozytywną atmosferą, która sprawia, że bardzo szybko pochłania widzów bez reszty. Nie sposób też nie zapałać tu sympatią do duetu Mortensen-Ali, który dwoi się i troi, żeby zadowolić nawet największych malkontentów. Na dobrą sprawę fabuła nie zaskakuje, bo od początku tej ich podróży dobrze wiemy, dokąd zmierzają i jak się to skończy, ale ich droga budzi znacznie więcej emocji niż cel. Mnie film Petera Farelly ujął inteligentnym poczuciem humorem i naturalnością, dlatego przypuszczam, że i wam może się spodobać.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?