Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Największy kataklizm w dziejach regionu   

Dodano 2020-06-09, w dziale teksty czytelników - archiwum

W maju minęła 10. rocznica wielkiej powodzi, która nawiedziła nasz region. Woda zalała wówczas obszary tarnobrzeskich osiedli podmiejskich Wielowsi, Sielca i Sobowa, gminy Gorzyce (Trześni, Sokolnik i Zalesia Gorzyckiego) i prawobrzeżny Sandomierz (z wyjątkiem Huty Szkła), zabierając ludziom cały ich dobytek: meble, sprzęty gospodarstwa domowego, dokumenty oraz pamiątki. Ten potworny żywioł pozbawił w jednej chwili tysiące ludzi żyjących w widłach Wisły i Sanu nie tylko dachu nad głową, ale i nadziei.

Wiosenną powódź zwiastowała już zima

/pliki/zdjecia/pow1_1.jpg Powódź zapowiadała już zima, która na przełomie roku 2009/20010 była długa, śnieżna i sroga. Takie zimy zdarzają się rzadko. Jeszcze w lutym leżała w naszym regionie warstwa śniegu o grubości pół metra. W Karpatach grubość ta przekraczała nawet metr. Gdy przyszła wiosna, roztopy mocno nasączyły glebę i napełniły zbiorniki retencyjne, które automatycznie przestały spełniać swą podstawową funkcję. Wiosnę 2010 charakteryzowały nie tylko duże roztopy, ale również obfite opady deszczu. Padało często, nawet dwa, trzy razy w tygodniu. Przyczyną tych opadów były głębokie niże, które nasuwały się nad nasz kraj z południowego zachodu, od strony Morza Śródziemnego, szklakiem Vb według klasyfikacji Wilhelma Jacoba van Bebera. Te intensywne opady trwały aż do połowy maja. Wtedy nastąpiła ich kulminacja, która uformowała na rzekach w południowej części Polski wysokie fale wezbraniowe. Dziś wiemy, że w górnym biegu Wisły uformowała się największa fala od 1811 roku, która mijając Kraków, ocierała się o przęsła mostów. Już wtedy było wiadomo, że płynąc dalej, może być jeszcze wyższa. Woda zabierała wszystko, co napotkała. Część z tych rzeczy zatrzymała się po drodze, tworząc zatory przypominające tamy bobrów, ale sporo z nich dopłynęło aż do Tarnobrzega i Sandomierza. Dlaczego powstawały zatory? Dziś wiemy, że stał za tym błąd ludzki. Gdyby rosnące na międzywale naturalne lasy łęgowe, a także posadzone tam przez ludzi wierzby, były systematycznie wycinane bądź przerzedzane, to śmieci te spłynęłyby w dół rzeki, /pliki/zdjecia/pow2_1.jpg a tak zatrzymywały się na drzewach, spowolniając przepływ wody i niebezpiecznie podnosząc jej poziom. Najgorzej wyglądała chyba sytuacja w okolicach Koćmierzowa, który leży powyżej Sandomierza. Krytyczny moment przypadł na dzień 9 maja, gdy poziom wody w Wiśle zrównał się z koroną wału. Mieszkańcy całą noc drżeli w obawie o bezpieczeństwo, przeczuwając, że może wydarzyć się najgorsze. Strażacy przez całą dobę walczyli, by woda się nie przelała, ale nie za wiele mogli zrobić. W końcu zostali odwołani z wałów, bo miejsce, w którym przebywali, stawało się bardzo niebezpieczne, a w końcu ich bezpieczeństwo było równie ważne. Wały były już mocno nasiąknięte wodą i zaczęły osiadać. Ówczesny burmistrz Sandomierza stwierdził potem, że można ich było jeszcze bronić i być może przyniosłoby to pożądany skutek, ale dziś można już o tym tylko dywagować. Tuż po odwołaniu strażaków woda zaczęła przelewać się przez prawobrzeżny wał w Koćmierzowie. Stało się to dokładnie o godz. 6:10. Woda, przełamując słabość namokniętego wału zrobiła w nim wyrwę i zaczęła płynąć wartką strugą w dół tworząc sobie nowe koryto. Wyrwa gwałtownie się poszerzała, gdyż woda płynęła przez nią z ogromną prędkością (różnica poziomów wynosiła około 5m), a ostatecznie osiągnęła szarość około 8 metrów. Wodowskaz w Sandomierzu wskazywał w tym momencie prawie 8,5 metra, ale po przerwaniu wału poziom wody zaczął gwałtownie opadać.

Pierwsze dni starcia z wielką wodą

/pliki/zdjecia/pow3_1.jpg Pierwsza fala powodzi była bardzo długa i na podobnym poziomie utrzymywała się od 19 do 23 maja, czyli 4 dni, a jej opadanie było bardzo powolne. Zaczęła opadać szybciej, gdy po 10 dniach lokalne władze podjęły decyzję o przekopaniu wału w najniższym miejscu na osiedlu Nadbrzezie w Sandomierzu, co ułatwiło spływ mas wody z utworzonego tu rozlewiska. Woda stała również na drodze dojazdowej do Tarnobrzega, ale jej głębokość wynosiła tam około 30 centymetrów, co czyniło ją nadal przejezdną. Kiedy wszyscy powoli zaczęli już oddychać z ulgą, myśląc, że żywioł został opanowany, nadeszły druzgocące wieści. Nad Karpaty zawitał kolejny ogromny niż, który przyniósł potężne opady deszczu w tamtym regionie. Na tę wieść zaczęto natychmiast spuszczać wodę z wszystkich przepełnionych po swe brzegi zbiorników retencyjnych, co nie pozostało bez wpływu na poziom wody w Wiśle. Nie patrzono jednak na to, że to utrudni powrót mieszkańcom do domów na zalanych terenach. Druga fala utworzyła się w dorzeczu Dunajca. Co prawda są tam cztery spore zbiorniki retencyjne, ale nie były one w stanie przejąć kolejnej olbrzymiej fali. Ponadto do Dunajca spłynęły z Popradu (największy dopływ, na którym nie ma zbiorników retencyjnych) potężne ilości wody ze Słowacji. Faktem jest, że wydano natychmiast ostrzeżenie o możliwej kolejnej fali powodziowej, ale nie mogło to już uratować sytuacji mieszkańców w naszym regionie.

/pliki/zdjecia/pow4_1.jpg W tym czasie próbowano w naszym regionie umacniać wały na wszystkich rzekach i załatać tę wyrwę w wale na Wiśle. Uszczelniano wał tym, co było dostępne, czyli piaskiem, który pakowano w jutowe worki. Po kilku dniach walki na wałach woda w Wiśle i jej dopływach znów się podniosła, po czym pokonała prowizoryczne zabezpieczenia i po raz drugi wypełniła całe rozlewisko. Ewakuacja ludzi stała się konieczna, gdyż ich życie było mocno zagrożone. Druga fala na szczęścia opadła szybciej niż pierwsza, bo przekop był już gotowy. Problem stanowiły jednak ogromne rozlewiska w miejscach bezodpływowych. W jego rozwiązaniu pomagali lokalnym strażakom ich koledzy z Niemiec, Ukrainy i Czech. Dzięki ich wydajnym pompom udało się osuszyć całe rozlewiska do końca czerwca. Życie zaczęło powoli wracać do normy. Chociaż trudno było mówić o „normie”, mają na myśli powodzian, którym żywioł zabrał prawie wszystko.

Powrót do względnej normalności

Ewakuacja ludzi z zalanych terenów trwała, a okoliczne samorządy zapewniły im na czas powodzi miejsca noclegowe. Niestety, kilka osób starszych, samotnych osób nie doczekało się pomocy i utonęło. Gdy woda zaczęła opadać, ruszyła powszechna pomoc dla powodzian. Pomoc popłynęła ze strony rządu, sejmiku województwa, różnych fundacji oraz zwyczajnych ludzi. /pliki/zdjecia/pow5_1.jpgDzięki niej powodzianie zostali zwolnieni z podatku lub otrzymali wysokie ulgi, a także pomoc materialną i wsparcie finansowe, co stworzyło im szansę na remont lub odbudowanie swoich domów i mieszkań. Warto wspomnieć, że były to niemałe kwoty, które oscylowały w granicach 20 000 – 400 000 złotych na rodzinę. Pomoc napłynęła też z NGO. Wolontariusze zaoferowali powodzianom swoją pomoc przy pracach porządkowych oraz remontach domów, a Caritas ufundował uczącym się dzieciom powodzian kilkuletnie stypendia. Sąsiednie gminy również wykazały się solidarnością, przekazując poszkodowanym w powodzi dary rzeczowe, najczęściej w postaci materiałów budowlanych, sprzętu AGD, wody, żywności oraz środków czystości. Dla powodzian z naszego regionu koncertowali również polscy artyści, którzy w ten sposób zbierali środki finansowe, by przekazać je potem potrzebującym. Jeden z takich koncertów zorganizowano wtedy na Rynku w Sandomierzu, a wzięli w nim udział aktorzy, którzy występują w serialu „Ojciec Mateusz”.

Powódź z roku 2010 zmieniła jednak nie tylko życie wielu rodzin w naszym regionie, ale też i środowisko przyrodnicze. Spora część sadów uległa zniszczeniu (zostały po powodzi wycięte lub zdziczały). Zalane obszary pokrył trzy centymetrowy osad, co podobno użyźniło glebę, /pliki/zdjecia/pow6_0.jpgz czego skorzystali lokalni rolnicy. Tam, gdzie nie podjęto działań rolnych, wyrosły natomiast gęste zarośla wierzbowo-topolowe, które zasiedliły z kolei dzikie zwierzęta.

Po powodzi region powoli zaczął wracać do życia. Powstały nowe drogi, wyremontowano i podwyższono wały, a także wykonano inne zabezpieczenia przeciwpowodziowe. Zaczęto też realizować wycinkę drzew na międzywale, która była jedną z przyczyn tamtej powodzi. Nie wszystkie budynki zostały jednak wyremontowane po powodzi. Część z nich po kilku latach została rozebrana, by nie stwarzać zagrożenia dla ludzi. W ostatecznym rozrachunku tereny popowodziowe odzyskały dawny wygląd.

Powódź w roku 2010 trwała miesiąc, ale wielu mieszkańców naszego regionu zapamięta ją z pewnością do końca życia.

Natalia Jajko

Źródła:

  • Na podstawie wspomnień prof. Roberta Miczko

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.1 /10 wszystkich

Komentarze [0]

Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na żyrafę (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Artemis 27artemis
Hush 15hush
Hikkari 11hikkari

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry