Nie milcz tym tonem!
Niejeden z was miał na pewno w życiu nie raz tak, że nie potrafił wyartykułować własnych myśli. Nasz mózg działa co prawda bardzo szybo, ale mimo to nie zawsze potrafimy tak ad hoc wyrazić własnych przemyśleń czy emocji słowami. Jednak nie wszyscy ludzie mają z tym aż taki problem. Ostatnio mogłyśmy się o tym osobiście przekonać podczas spotkania autorskiego z sandomierską poetką, Olą Malarz, która – jak powiedziała - "kocha słowa, bo to one stanowią każdy początek”. Jeśli chcecie dowiedzieć się, co sprawiło, że pani Ola zaczęła pisać poezję i dlaczego to robi oraz poznać jej rady dla początkujących, to zapraszamy do lektury naszego wywiadu.
Rita: Kiedy tak na dobrą sprawę zaczęła się pani przygoda z literaturą i poezją?
Ola Malarz: Wychowałam się w domu, w którym się czytało. Czytali moi rodzice, moja babcia, ciotki. Należałam do tych szczęśliwych dzieci, które miały wieczorny rytuał: albo mama, albo tato otwierali książkę i czytali baśnie, bajki na dobranoc. Sama nauczyłam się czytać bardzo wcześnie i spędzałam mnóstwo czasu w domowej bibliotece, która stała się moim ulubionym pokojem. Mieliśmy tysiące książek, więc po prostu wyrosłam w kulturze czytania. Odkąd pamiętam, ciągnęło mnie na drugą stronę książki, czyli ciekawiło mnie, jak to jest być pisarzem, czy też poetą. Pierwszy swój wiersz raczej powiedziałam, niż napisałam. Miałam wtedy około pięciu lat i zainspirowała mnie jesienna krzątanina wokół domu: palenie ogniska i pieczenie ziemniaków. Wiersz był o wietrze i dymie. Pamiętam, że moja mama bardzo później żałowała, że go wtedy nie zapisała. Już w szkole podstawowej miałam takie swoje zeszyty, w których pisałam wiersze i opowiadania. Tak jest i do teraz, tylko zmieniło się oczywiście moje postrzeganie świata i tematyka moich utworów. Oprócz wierszy, które planuję umieścić w dwóch tomikach, są też opowiadania, które, myślę, że niebawem oprawię w formę książkową. Przez pewien czas pracowałam również jako dziennikarka, więc ze słowem miałam do czynienia na różnych płaszczyznach.
Lucy: Który ze swoich wierszy uważa pani za najlepszy? Czy ma Pani w swoim dorobku taki tekst, z którym utożsamia się pani najbardziej?
O.M: Bardzo lubię swoje wiersze, powstają przecież pod wpływem emocji, które odczuwam, a te bardzo szanuję. Cały czas bardzo dbam o swój komfort emocjonalny, ale by dotrzeć do tego poziomu, musiałam wiele w sobie przepracować. Dzisiaj się z tego ogromnego wysiłku bardzo cieszę. Kiedy patrzę na swoje wiersze wstecz, widzę, jak bardzo się sama zmieniłam. Niektóre swoje wcześniejsze utwory czasem poprawiam, robię im delikatną korektę, wiedząc, że dopóki nie znajdą się w książce, mogę je jeszcze trochę dopracować. Tu przypomina mi się pewna anegdota. Niestety nie pamiętam już, który to był poeta, ale powiedział kiedyś, że nad jednym wierszem pracował ponad dwadzieścia lat. Co ciekawe, wiersz ten liczył trzy wersy. Ale świetnie rozumiem taką postawę, choć i we mnie wzbudza uśmiech. Na pewno bardziej jestem związana ze swoimi ostatnimi wierszami, gdyż są po prostu dojrzalsze, a większość z nich jest bardzo osobista. Inaczej jest w przypadku opowiadań, które po prostu wymyślam i wtedy naprawdę przenoszę się w inne światy. Uwielbiam wprost tę literacką możliwość kreacji bohaterów. Jeszcze inaczej jest w przypadku moich krótkich tekstów, które prezentuję obecnie na wystawie „te(k)stuję słowa” w Iluzjon Art Cafe przy Sandomierskim Centrum Kultury oraz na swoim facebookowym profilu. Ta krótka forma to po prostu otaczający mnie świat, przefiltrowany przez moje emocje i zamiłowanie do związków frazeologicznych. To zabawa słowem, przemyślenia, obserwacje. I echo mojego filologicznego wykształcenia.
R: Kto lub co inspiruje panią najbardziej?
O.M: Najbardziej muzyka. Słucham w zasadzie trzech gatunków: muzyki klasycznej, jazzu i heavy metalu. I jestem dość wybredna w tej dziedzinie. Inspirują mnie też ludzie, a jestem wnikliwym obserwatorem. Uwielbiam życie miasta. Wielkie miasta są dla mnie źródłem miliona inspiracji. No i podróże, uwielbiam zwiedzać, poznawać nowe miejsca.
L: A kto jest dla pani największym wsparciem?
O.M: Najbliższa rodzina i dwie przyjaciółki. Jestem hermetyczna, jeśli chodzi o tak ważne relacje. I zawsze stawiam na jakość a nie na ilość.
R: Czy pisanie recenzji sprawia pani podobną radość, jak tworzenia własnych tekstów?
O.M: To zupełnie inne kwestie. Współpraca ze stroną booknieci.pl i prowadzenie fanpage „nie mówimy tego, co czujemy. nie czujemy tego, co mówimy” to po części i moja praca, ale oparta na pasji, jaką jest czytanie książek, rozmowy z ich autorami, obcowanie z literackim światem i kontakty z wydawnictwami. Ta pasja ma w pewnym sensie wymiar obowiązku i ogromnej odpowiedzialności, ale sprawia mi ogromną radość. Dlatego jestem dumna z kierunku studiów, jaki kiedyś wybrałam, czyli filologię polską. To był właściwy, przemyślany krok, a w jego stawianiu kierowałam się też sercem i intuicją. Pisanie zaś swoich utworów, to świat bardzo intymny, artystyczny. To moja osobista przestrzeń, którą pokazuję światu. I zawsze cieszy mnie odbiorca. Każdy, kto znajduje czas, by poznać moje słowa.
L: Jakie emocje towarzyszyły pani podczas tego wernisażu?
O.M: Szczęście i radość. Oraz poczucie spełnienia. Pewność, że znajduję się we właściwym miejscu. I wdzięczność, że przyszło aż tylu gości.
R: Rozumiem, że ma pani swoje ulubione książki, czy też wiersze. Może nam pani zdradzić, po jakich autorów sięga pani najchętniej?
O.M: Do najbardziej ulubionych zaliczam książki Jonathana Carrolla, a przeczytałam je wszystkie. „Krainę Chichów” osiem razy, „Całując ul” trzy razy, więc z tymi jestem zżyta najmocniej. Ukochaną książką jest „Regulamin tłoczni win” Johna Irvinga. Wysmakowana proza, piękny styl, niebanalne kreacje bohaterów i wciągająca narracja. Zachwyciłam się też „Równaniem miłości” Simony Sparaco, „Sztuką Słyszenia Bicia Serca” Jan-Philippa Sendkera, książkami Erica-Emmanuela Schmitta. Uwielbiam też książki, które mają historyczne tło, więc całe serie C.W. Gortnera. Z polskich pisarzy wielbię i znam osobiście Piotra Adamczyka. Poezja zawsze była mi bliska, Maria Jasnorzewska-Pawlikowska, Ewa Lipska, Rafał Wojaczek, Edward Stachura, Halina Poświatowska, Agnieszka Osiecka. Ze współczesnych poetek zaczytuję się w Aleksandrze Steć i Kai Kowalewskiej, które poznałam osobiście dzięki współpracy ze stroną booknieci.pl. To bardzo wrażliwe i przesympatyczne dziewczyny. Ostatnio czytam Michaela Foudeta, ale w oryginale na stronach internetowych jemu poświęconych. W Polsce nie ma jego książek, a ten styl poezji mnie pociągał od zawsze, więc teraz czekam, aż znajomy przywiezie mi jego tomiki z Anglii.
L: A jakich rad udzieliłaby pani początkującym poetom lub pisarzom?
O.M: Sama wiele razy zadawałam to pytanie każdemu pisarzowi, czy poecie, z którym przygotowywałam wywiad na stronę. I myślę, że podpisuję się pod słowami Jonathana Carrolla, Piotra Adamczyka i Aleksandry Steć: trzeba dużo czytać. Mnóstwo czytać, aby wiedzieć, czy to, co chce się napisać, już gdzieś nie powstało. Być pracowitym, doskonalić swój warsztat. Od siebie dodam, że trzeba wierzyć w siebie, być ciekawym świata i mieć odwagę, by być trochę zwariowanym. I pamiętać o pokorze, to jeden z najlepszych nauczycieli wzajemnego szacunku.
R i L: Dziękujemy bardzo za wywiad i życzymy dalszych sukcesów.
O.M: Ja również dziękuję i pozdrawiam czytelników waszej gazety.
Grafika:
Komentarze [2]
2018-10-31 20:48
A gdzie ty znalazłeś w tym wywiadzie informację o tym, że Ola maluje obrazy?
2018-10-31 00:21
No spoko wywiad, tylko to ona w końcu wiersze pisze czy obrazy maluje? Bo tu niby coś o wierszach piszecie a potem znowu że to malarz. To jak to w końcu jest? Nabijacie się z prostego czytelnika?!
- 1