Nominowana do Emmy opowieść o prawniku
Tym razem chciałbym zwrócić waszą uwagę, drodzy czytelnicy, na serial, do którego sam zabierałem się trochę jak pies do jeża. Po obejrzeniu pierwszego odcinka pomyślałem sobie nawet „eee… nudy”. Jednak te pięć gwiazdek przyznanych temu serialowi przez widzów na Netflixie oraz jakiś nieokreślony wewnętrzny niepokój, zachęciły mnie, by dać mu jeszcze jedną szansę. I tak też się stało. Odpaliłem więc drugi odcinek, trzeci... Wtedy przekonałem się, co przyznaję dziś ze wstydem, że produkcja ta jest po prostu znakomita i wciągnęła mnie do tego stopnia, że obejrzałem całość w 4 dni. O czym mówię? O trzysezonowym (do tej pory) serialu komediowo – kryminalnym „Better call Saul”, znanym powszechnie z tego, że miał najlepsze do tej chwili otwarcie sezonu w historii telewizji kablowych.
Serial jest spin offem, świetnie znanej wszystkim miłośnikom seriali i bardzo dobrze przyjętej przez krytykę sześciosezonowej serii „Breaking bad”. Obie produkcje należy zapisać na konto tej samej osoby, amerykańskiego reżysera, scenarzysta i producenta Vince Gilligana. „Better call Saul” to równie dobrze napisana i zdecydowanie nie mniej pokręcona historia, przedstawiająca na dobrą sprawę te same niezwykle barwne postaci: rezolutnego Saula Goodmana (znanego we wcześniejszej odsłonie jako Jimmy McGill) i stanowczego Mike’a Ehrmantrauta. Saul (rewelacyjnie zagrany przez Boba Odenkirka), to taki prowincjonalny prawnik z ogromnymi ambicjami. W gruncie rzeczy porządny facet, który chciałby zawsze robić wszystko uczciwie, ale za każdym razem, kiedy próbuje działać w taki sposób, życie rzuca mu kłody pod nogi. Wtedy zauważa, że gdy przymyka nieco oko na normy prawne i zasady moralne, stając się takim trochę cwaniakiem i kombinatorem, sprawnie balansującym na granicy prawa i bezprawia, wszystko zaczyna układać się po jego myśli. Nasz bohater walczy więc w każdym odcinku sam ze sobą. Nie może się zdecydować, w którym kierunku powinien pójść. Jeżeli oglądaliście „Breaking bad” to wiecie już, co wtedy wybrał. Ale głównym wątkiem tego serialu jest pokazanie jego wewnętrznej przemiany. Próba pokazanie człowieka, który trudząc się na co dzień walką w imieniu prawa, staje się też z każdym dniem coraz bardziej zdeprawowany, podchodząc zbyt elastycznie do tematyki ludzkiej moralności oraz etyki zawodowej.
Kolejną ważną postacią tej serii jest Mike Ehrmantraut, w którego rolę wcielił się Jonathan Banks. To były policjant po przejściach, który staje się z czasem niezwykle ważną postacią światka przestępczego w Albuquerque w Nowym Meksyku? W odróżnieniu od Saula, Mike poraża swoim kamiennym i znudzonym wyrazem twarzy oraz niestrudzoną stanowczością i postawą twardziela, której nie byłoby w stanie poruszyć chyba nawet trzęsienie ziemi.
Niezwykle przyjemne jest obserwowanie na ekranie sposobu zderzenia ze sobą tych dwóch światów i dwóch odmiennych postaci. Vince Gilligan wyciągnął z tej historii samą esencję i pokazał nam wizję tego świata pełną nietuzinkowych pomysłów. Dlatego nie dziwmy się, że raz jest zabawnie, a innym razem znów dramatycznie.
Bardzo dobrze bawiłem się oglądając pierwsze dwa sezony. Z własnego doświadczenia mogę wam jednak poradzić, abyście nie dali się zwieść pierwszym, zdecydowanie niepowalającym odcinkom „Better call Saul”, bo potem akcja się rozwija, nabiera dynamiki i zaczyna się robić naprawdę bardzo ciekawie. Widz z każdym odcinkiem zaczyna bardziej kibicować jednemu z bohaterów. Ja zostałem zdecydowanie fanem Saula (urzekł mnie pomysłowością i sprytem). Trzeba też przyznać, że jego postać została napisana niesamowicie. Myślę, że każdy widz kibicuje mu i chce, żeby mu się powiodło i to niezależnie od tego, czy akurat działa zgodnie z prawem, czy też je nagina na własne potrzeby. Reżyser dowiódł tym samym, że opowiadanie historii z wiarygodnymi postaciami, która nie kaleczy ludzkiej inteligencji, jest jego mocną stroną. Polecam gorąco ten serial, bo wyróżnia się on zdecydowanie w morzu dramatycznej tandety.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?