Nowa zimna wojna mocarstw?
Już od jakiegoś czasu obserwujemy narastanie konfliktu na linii USA-Rosja. Ostre wymiany zdań, pyskówki, groźby wykorzystania nowych rodzajów broni, to podstawa doniesień medialnych w ostatnich miesiącach. Jednak na początku tego roku zrobiło się wyjątkowo gorąco za sprawą Syrii, a dokładniej mówiąc za sprawą ataku bronią chemiczną wojsk reżimu Baszara al-Asada na Dumę. Stany Zjednoczone zdecydowały się od razu wysłać do Syrii swoje okręty wojenne, zapowiadając bezkompromisowy atak na oddziały reżimu, ale rząd rosyjski, protektor tegoż reżimu, zapowiedział w odwecie zestrzelenie każdego pocisku wystrzelonego w stronę swojego sojusznika. Świat stanął u wrót kolejnego globalnego konfliktu.
Przeprowadzony w kwietniu bieżącego roku przez reżim Baszara al-Asada atak bronią chemiczną na Dumę, miasto leżące w pobliżu Damaszku, w którym zginęło 40 osób a 70 zostało ciężko rannych, przelał czarę goryczy, tym bardziej, że nie był to pierwszy taki zbrodniczy czyn tego przywódcy. Donald Trump natychmiast oskarżył syryjski reżim o zbrodnię ludobójstwa, a Rosję i Iran o wspieranie operacji wojskowych al-Asada przeciw rebeliantom. Rosjanie twierdzili stanowczo, że nie ma żadnych dowodów na użycie broni chemicznej w tym ataku, ale Rada Bezpieczeństwa ONZ wezwała mimo tych rosyjskich deklaracji do przeprowadzenia niezależnego śledztwa. Służby wywiadowcze europejskich krajów raportowały jednak, że atak na Dumę z wysokim stopniem prawdopodobieństwa został przeprowadzony przez reżim syryjski, na co wskazywały ich zdaniem określone dowody. Francuskie służby zwróciły również uwagę na to, że tuż po ataku do szpitali masowo zaczęli ściągać pacjenci z objawami charakterystycznymi dla ataku bronią chemiczną, środkami duszącymi i fosforoorganicznymi lub kwasami cyjanowodorowymi. Wojna informacyjna, a w zasadzie dezinformacyjna, trwała kilka dni, a starcia wojsk amerykańskich i rosyjskich w Syrii nie można było wykluczyć.
Rok wcześniej w podobnych okolicznościach armia USA ostrzelała w rewanżu pociskami manewrującymi syryjską bazę lotniczą Szajrat. W kolejnych miesiącach Rosja dozbroiła jednak syryjską armię w nowoczesne systemy ochrony powietrznej i teraz zapowiadała, że zestrzeli każdy amerykański pocisk, który zostanie wymierzony w sojusznika. Amerykański prezydent, Donald Trump, natychmiast zareagował na taką wypowiedź i choć jeszcze kilka dni wcześniej chciał „wynieść się z Syrii”, to teraz stwierdził, że nie pozostawi zbrodni bez odpowiedzi, po czym w swoim stylu napisał na Twitterze komentarz: "Rosja zapewnia, że zestrzeli każdy pocisk wystrzelony w kierunku Syrii. Przygotuj się Rosjo, bo one nadejdą, będą ładne, nowe i inteligentne! Nie powinnaś być partnerką zwierzęcia zabijającego gazem, które zabija swoich rodaków i znajduje w tym przyjemność!” Dalej tweetował m. in. i o tym, że z przykrością odnotowuje znaczące ochłodzenie stosunków z Rosją w ostatnim okresie, które są obecnie gorsze niż podczas Zimnej Wojny. Amerykański rzecznik Białego Domu, Sarah Sanders, tonowała te nastroje, mówiąc, że decyzja o ostrzelaniu w ramach rewanżu określonych obiektów wojskowych w Syrii jeszcze nie zapadła. Nie wykluczała jednak i innych wariantów reakcji USA na ten bestialski atak chemiczny. Czynnikiem studzącym działania USA musiała być również reakcja Rosji. Rosyjski MSZ przestrzegał, że atak na syryjski reżim spotka się z "najpoważniejszymi konsekwencjami". Co to mogło znaczy?
Komentatorzy, szczególnie w rosyjskich mediach, nie wykluczali próby użycia broni atomowej. Czemu zawdzięczamy tę napiętą atmosferę dyplomatyczną między oboma światowymi mocarstwami? Powodów jest zapewne wiele, ale ja podejrzewam, że u podstaw obecnego konfliktu leży wycofanie się Rosji w październiku ubiegłego roku z umowy z 2000 roku na zniszczenie ponad 30 ton plutonu, który wykorzystywano do celów wojskowych, w tym do produkcji broni atomowej. Rosja zerwała tę umowę jednostronnie z powodu, jak napisano: „…nieprzyjaznych działań Waszyngtonu wobec Federacji Rosyjskiej”, o czym poinformował w swoim wystąpieniu minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow, dodając jeszcze, że „mówienie do Rosji z pozycji siły, językiem sankcji i ultimatów nie da żadnego efektu”. Moskwa zarzuciła ponadto Amerykanom, że choć to oni zainicjowali podpisanie tej umowy, to sami się do niej nie stosowali, gdyż niszczyli pluton w taki sposób, że powstałe w wyniku tych działań „odpady” może było nadal wykorzystać do celów militarnych. Rzecznik Białego Domu odpowiedziała, że w podpisanej umowie nie określono przecież sposobu pozbywania się promieniotwórczego pierwiastka. I tak impas trwał w najlepsze.
Sytuacja stawała się coraz bardzo napięta. Co prawda Syria nie była i nie jest najważniejszym miejscem, w którym ścierają się strategiczne interesy Rosji i Stanów Zjednoczonych, ale w wypadku dalszej eskalacji tego konfliktu, mógł się on wymknąć spod kontroli i rozlać na inne punkty globu. Gdyby groźby składane w mediach przez Władimira Putina i Donalda Trumpa zostały choć w części zrealizowane, świat stanąłby na granicy wojny.
A było już blisko. U wybrzeży Syrii pojawił się amerykański niszczyciel USS "Donald Cook", uzbrojony w pociski manewrujące Tomahawk. Udała się tam również uderzeniowa grupa US Navy na lotniskowcu USS "Harry S. Truman". Na szczęście operacja wojskowa, którą w odpowiedzi na użycie broni chemicznej w Dumie przeprowadziły ostatecznie Stany Zjednoczone wraz ze swoimi sojusznikami, została dokonana bardzo ostrożnie i była jednorazowa, a Rosja zareagowała na nią w sposób niezwykle powściągliwy, biorąc pod uwagę jej wcześniejsze zapowiedzi zestrzelenia amerykańskich pocisków i jednostek, z których będą one wystrzeliwane. Moskwa określiła co prawda ten atak jako akt agresji przeciwko suwerennemu państwu i wezwała Radę Bezpieczeństwa ONZ do potępienia Stanów Zjednoczonych, ale ograniczyła się tylko do ostrych słów. Co więcej, tuż po ataku rosyjskie ministerstwo obrony wydało oświadczenie, że żadne rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej, znajdujące się w Syrii, nie były celem amerykańskiego ataku, a nawet podkreśliło, że do zestrzelenia amerykańskich pocisków Syryjczycy używali wyłącznie własnego sprzętu. Oznaczało to, że Rosja nie uznaje mimo wszystko tej amerykańskiej operacji za przekroczenie czerwonej linii, co wymagałoby zbrojnej reakcji z jej strony. Ba, Rosjanie poinformowali nawet światowe media, że zostali uprzedzeni o celach operacji, by mogli zminimalizować ryzyko ofiar wśród swoich wojskowych oraz cywilów i faktycznie się to udało. Wygląda więc na to, że obie strony, choć w obronie swoich interesów są w każdej chwili gotowe do militarnej konfrontacji, to tak naprawdę wcale jej nie chcą.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?