O wojnie słów kilka
Wojna. Za każdym razem, gdy słyszę to słowo, swoisty dreszcz przebiega mi przez plecy. Chyba nie jestem w tym odosobniony i większość z nas odczuwa to podobnie. Gdy ktoś zaczyna mówić o „wojnie” prawie natychmiast przed oczyma pojawiają się nam nie tylko widoki rytmicznie maszerujących żołnierzy, skąpane we krwi pola bitew i szeregi równo ustawionych, przykrytych flagami trumien, ale i zagłodzonych, wynędzniałych cywilów bez dachu nad głową. Wojna nie omija bowiem nikogo. Jeśli spodziewacie się, że od urodzenia jestem zdeklarowanym pacyfistą i zamierzam teraz zdecydowanie potępić wszelakie działania militarne, to się mylicie. Mnie wojna fascynuje.
Już malutkie dzieci, które bawią się w piaskownicy w „wojnę” i ustawiają tam swoje małe armie plastikowych wojaków, wiedzą, że celem wojny jest unicestwienie wroga. Starsze dzieci też lubią bawić się w wojnę, ale często wybierają inny wariant. One nie chcą już być dumnymi generałami, zarządzającymi armiami, a zdecydowanie bardziej dzielnymi żołnierzami, którzy to za pomocą kijów lub plastikowych karabinów imitujących prawdziwą broń, dążą do osiągnięcia tego samego celu.
Ja nigdy nie widziałem siebie na pierwszej linii frontu, z karabinem w dłoni, zabijającego w bezpośredniej walce wroga w imię obrony ojczyzny lub Boga. Nie. Ja od zawsze chciałem być dowódcą, który gdzieś ze wzgórza obserwuje pole walki i wydaje rozsądne rozkazy swoim podkomendnym. Mnie znacznie bardziej od bezpośredniego starcia z przeciwnikiem fascynował sam przebieg wojen, umiejętność koordynowania działań różnych rodzajów sił zbrojnych i wojsk zmierzająca do osiągnięcia określonych celów operacyjnych, czy też związków taktycznych, oddziałów i pododdziałów w celu efektywnego wykorzystania ich możliwości bojowych. Od dziecka interesowały mnie również postaci wybitnych dowódców, strategów wojskowych i ich drogi do sukcesu, czyli mówiąc inaczej sztuka wojenna w rozumieniu klasycznym i jej najwybitniejsi przedstawiciele. Z przykrością konstatuję dziś, że rozwój technologii tę sztukę wojenną zabił. W zamierzchłych czasach jednym z najistotniejszych czynników ewentualnej przyszłej wygranej był dobór dogodnego terenu. Sun Zi, uznawany za pierwszą osobę rozróżniającą strategię i taktykę prowadzenia wojny, autor składającej się z 13 rozdziałów i napisanej w VI w p.n.e. „Sztuki Wojny” (polecam na długie zimowe wieczory), sporą część swojej książki poświęcił wyjaśnieniu znaczenia wyboru odpowiedniego i korzystnego dla naszych działań terenu. A czy dziś wybór terenu działań ma jeszcze jakiekolwiek znaczenia? Chyba raczej nie. W większość współczesnych wojen rozpoznaniem zajmują się drony, a same akcje militarne ograniczają się do wykorzystania samolotów bezzałogowych (niekiedy z ładunkami wybuchowymi), wspartych misjami oddziałów komandosów. W takich bitwach (o ile możemy tu jeszcze używać takiego określenia) ginie z reguły zaledwie kilku wyszkolonych żołnierzy. Oczywiście wiem, że życie każdego człowieka jest bezcenne, ale jak porównać takie działania z tymi dawnymi bitwami, w których ginęły setki tysięcy żołnierzy (np. 100 lat temu w bitwie pod Sommą zginęło ponad milion żołnierzy)?
Współczesne armie straciły także swój urok. Nie zobaczymy już raczej w akcji wspaniałych szarż kawaleryjskich, czy heroicznych szturmów na rubieże bronione przez wroga. Dzisiejsze pole walki wygląda inaczej. Co prawda nie jesteśmy jeszcze w stanie wystawić armii żołnierzy robotów jak w popularnych filmach science-ficton, ale podejrzewam, że to melodia nie tak znów odległej przyszłości. A wojsko mamy szansę obserwować dziś jedynie podczas uroczystych parad.
Jak zauważyliście, skupiłem się w swoim tekście bardziej na wojsku, niż na samej wojnie – jej destrukcyjnej sile, pozostawiającej niezatarty ślad w umyśle każdego, kto ją przeżył. No, ale taki jest przecież ten nasz świat. Może nie tyle wojna co walka jest immanentną częścią naszej jaźni, która bywa niekiedy bardzo mroczna. Podobnie jak nasi przodkowie odczuwamy potrzebę dominowania nad innymi, a wojna jest wszak tylko narzędziem do zrealizowania tego celu. Ludzie toczyli między sobą wojny od zarania dziejów. A to walczyli o ogień, a to znów o lepsze ziemie, niekiedy kierowali się zaś zemstą bądź przyświecającymi im ideałami. My po prostu mamy w pakiecie potrzebę dominowania i rywalizowania ze sobą, co w wielu przypadkach skutkuje potrzebą wyeliminowania bądź całkowitego unicestwienia innych. Ba, zauważyliście może, że każdy kolejny wynalazek, który z założenia miał nam ułatwić życie, przekształcaliśmy najpierw w coś, co miało raczej to życie innym odebrać? Najlepszym przykładem może być ujarzmienie energii atomowej. Zanim zbudowaliśmy pierwsze elektrownie atomowe, które miały być źródłem taniej energii, stworzyliśmy bombę atomową, której niszczycielską siłę bardzo szybko sprawdziliśmy w praktyce. Wojna, co by nie mówić, przyspiesza zdecydowanie rozwój cywilizacyjny, bo prędzej czy później większość wojskowych wynalazków zaczyna być wykorzystywana w życiu ludności cywilnej. Jak to więc jest z tymi wojnami? Czy są one z natury rzeczy złe, czy też może to my, ludzie, takimi je czynimy?
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?