Odrealniony i bez klimatu
Wielkimi krokami zbliża się magiczny czas Świąt Bożego Narodzenia. Wraz z nim docierają do nas promocje w marketach, reklamy Coca-Coli z ogromną ilością światełek i rzecz oczywista - kolejna część "Listów do M". Drugi film z serii nie przypadł mi ani trochę do gustu, dlatego też nie sądziłam, że skuszę się na obejrzenie kolejnego, ale stało się i nieoczekiwanie wylądowałam pewnego dnia w chłodnej sali kinowej, by obejrzeć "Listy do M. 3".
Pierwsza część "Listów do M." to lekkie i inteligentne kino. Świąteczna komedia romantyczna, jakiej w tamtym okresie na polskim rynku bardzo brakowało. Niezwykle błyskotliwa i przyjemna w odbierze, a przy tym po brzegi wypełniona świątecznym klimatem. Dwójka to już niestety typowy produkt polskiego kina komercyjnego. Melodramat, w którym bliżej do płaczu, niż do śmiechu, z dziesiątkami wątków, w których można się pogubić. Ale najgorsze jest to, że w tej części zabrakło ku mojemu rozczarowaniu radosnego, świątecznego klimatu, tak mocno odczuwalnego w pierwszej części. A część trzecia…?
Trzecią część tej romantycznej komedii wyreżyserował Tomasz Konecki (za część pierwszą odpowiadał Mitja Okorn, a za drugą Maciej Dejczer), a głównym scenarzystą - podobnie jak w poprzednich częściach - był Marcin Baczyński. O tym, czy był to strzał w dziesiątkę, opowiem za chwilę. Do obejrzenia tego filmu zachęciły mnie również nazwiska aktorów, którzy znaleźli się w obsadzie. Na ekranie możemy bowiem ujrzeć: Tomasza Karolaka, Piotra Adamczyka, Agnieszkę Dygant, Izabelę Kunę, Andrzeja Grabowskiego, Borysa Szyca i wielu innych wybitnych polskich aktorów. Myślę, że to właśnie dzięki ich brawurowym kreacjom owe "Listy do M. 3" obejrzało w pierwszych dwóch tygodniach ponad 2 miliony widzów. I choć nie jest to produkcja najwyższych lotów, a większość użytkowników portalu Filmweb określa ją wręcz jako słabą, a co najwyżej przeciętną, to sprawiedliwie trzeba przyznać, że sukces pod względem oglądalności odniosła.
Film opowiada historie kilku osób, które przeplatają się w ten magiczny, świąteczny czas. Bohaterowie zakochują się w sobie, wybaczają sobie błędy, zaczynają rozumieć, że rodzina jest wartością najwyższą i otwierają się na niespodzianki, które zsyła im los. Każdy watek jest w miarę rozwinięty, choć niektóre, zostały potraktowane moim zdaniem po macoszemu.
Poznajemy więc losy dziennikarki radiowej, która od ładnych paru lat szuka - z nie najlepszym zresztą skutkiem - swojej "drugiej połówki", opowiadając o tym bardzo często w swoich podcastach. Audycji tej słucha regularnie pewien policjant, któremu brakuje jednak odwagi, aby wyjawić kobiecie swoje uczucie. No, ale od czego mamy magiczny czas świąt. Kolejnego bohatera poznaliśmy już w poprzedniej części. To Wojciech, któremu zmarła żona i teraz stał się gburem. Widzimy, jak bardzo się zmienił osobowościowo. Po stracie żony ma żal do całego świata i jest niemiły dla ludzi, w tym i dla swojej gospodyni. Tu sytuację prostuje urocza, mała dziewczynka (córka wspomnianej kobiety), która podstępem uświadamia mężczyźnie, jak niestosowne jest jego zachowanie. W kolejnej opowieści pojawia się kobieta, która tkwi w nieszczęśliwym związku. Mąż ją zdradza, a ona sama nie może decydować o żadnym aspekcie swojego życia. Pewnego grudniowego dnia spotyka jednak chłopaka, który zaangażowany jest w akcję pomocową dla schroniska dla zwierząt. Pod jego wpływem kobieta spełnia swoje marzenie i adoptuje psa. Mężczyzna pokazuje jej również, że zasługuje na to, by być kochana. W kolejnym wątku również widzimy bohaterów, których znamy dobrze z poprzednich części tej serii. Związek Szczepana i Kariny od początku był trudny i burzliwy. Przeszli już naprawdę wiele, w międzyczasie zostali dziadkami, a teraz przychodzi im stanąć przed wyzwaniem, jakiego się nie spodziewali. W ostatnim wątku również spotykamy znane nam postaci. Mel zaczyna wreszcie zajmować się swoim synem. Chłopiec dowiaduje się, że jego dziadek dawno temu stracił kontakt z rodziną i postanawia go odnaleźć. Czy dzięki sprytowi i magii świąt uda mu się doprowadzić swój plan do szczęśliwego końca?
Oczywiście obejrzałam również wcześniejsze części tej serii, więc mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać i powiem wam, że ta część niczym mnie nie zaskoczyła. Dostałam po prostu to, czego oczekiwałam, choć nie do końca. Na pewno jest to film, który świetnie nadaje się do oglądania w świąteczny wieczór w rodzinnym gronie. Budowaniu świątecznej atmosfery sprzyja także ścieżka dźwiękowa. Muzyka jest romantyczna i przyjemna dla ucha. Fabuła jest banalna i przewidywalna, dialogi nie rzucają na kolana, ale film jest mimo to przyjemny i można dzięki niemu poczuć ciepło na sercu Żarty, jak przystało na komedię, zazwyczaj zabawne, choć niektóre delikatnie mówiąc wtórne. W tego typu produkcji nie mogło oczywiście zabraknąć ról dziecięcych, a do tego jeden z wątków kręcił się nawet wokół kundelka, co zdecydowanie ociepla opowiadane historie. Motyw miłości, która zawsze przezwycięża zło, wyczuwalny jest na każdym kroku, a często powtarzane przez filmowe postaci zdanie, że „w święta nawet cuda się zdarzają" pozwala nam w to uwierzyć.
Czy chciałabym obejrzeć ten film po raz drugi? Raczej nie, ale nie jest to powód, by oceniać go źle. Moim zdaniem "Listy do M. 3" są bowiem zdecydowanie lepsze od części drugiej, co jest warte zauważenia. Magia świąt działa cuda, więc może i w tym wypadku zadziała i kiedyś uda się twórcom pobić część pierwszą.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?