Ona ma gorącą dupę
Rok 1917. Marcel Duchamp - światowej sławy artysta - wywrotowiec, prezentując publiczności porcelanowy pisuar, zaczyna dopiero swą przygodę ze sztuką i choć wiek dwudziesty nie osiągnął jeszcze nawet pełnoletniości, to on już wie, jak będzie wyglądał w dorosłym życiu. Ale panie Marcelu, czy aby w pańskiej „Fontannie” nie utopił pan nadziei na to, że sztuka znajdzie jeszcze miejsce dla siebie w kolejnych dekadach?
Nie, bez obaw. Nie zamierzam bynajmniej zajmować się tutaj podziałem artyzmu na ten bardziej i mniej finezyjny. Nie planuję także zabierać głosu w polemice spod znaku „gdzie jest granica pomiędzy sztuką, a jedynie jej marnym odbiciem?”. Jako wielbiciel malarstwa Mondriana i wielkoformatowych prac Roya Lichtensteina nie obligowałbym się nawet do poznania uczestników takowej dyskusji. Czym więc mam zamiar zanudzać Was przez kilka kolejnych minut? O przyszłości tego, czego sztuką nie chcą nazywać coraz większe grupy współczesnych odbiorców.
Śledząc, nawet pobieżnie, to, co dzieje się w dzisiejszym artystycznym półświatku, zauważamy, że sztuka zaczyna (jeżeli już tego nie zrobiła) zataczać ogromne koło. Jest niczym historia, która pomimo tego, że z czystej przezorności wpajana jest w nasze i tak przepełnione wiadomościami głowy, nader często się powtarza i to bez znaczenia czy tego chcemy, czy nie. Zresztą ma z nią bardzo wiele wspólnego. W końcu to dzieje ludzkości wpływały poniekąd na to, co dziać się miało za chwilę w nieograniczonym świecie sztuki. To przepełniony walkami i cierpieniem początek dwudziestego wieku stał się przecież zaczątkiem najważniejszego chyba od czasów prehistorii przełomu, którego potomkami stały się niemal wszystkie obecnie panujące nam kierunki sztuki. Współcześni odbiorcy sztuki, wpływający na siebie nawzajem jak nigdy dotąd i znudzeni wszystkim, czym można było się tylko znudzić, wyraźnie zaczynają zwracać uwagę na artystyczną awangardę. Wąsy Mona Lisie dorysował przecież już wiek temu nieśmiertelny Duchamp, opatrując swe dzieło enigmatycznym hasłem L.H.O.O.Q, które czytane jednak wystarczająco szybko w języku francuskim oznaczać miało „Ona ma gorącą dupę”. Suknię z mięsa – tak, Gaga znowu staje się jedynie echem przeszłości! – uszyła prawie ćwierć wieku temu kanadyjska artystka Jana Sterbak. Koncert w słonych wodach Morza Bałtyckiego dał zaś Tadeusz Kantor, zapadając w pamięć setkom przechadzających się po gorących piaskach polskiego morza plażowiczów.
Drogą powolnej dedukcji dochodzimy zatem do wniosku, że w czasach pokoju, kiedy artyści nie muszą stać po stronie jednej z barykad, gdy nie muszą walczyć z propagandą bądź wręcz przeciwnie - niestrudzenie stać na jej straży, tworzona przez nich sztuka powinna zmuszać do refleksji, prowokować, niekiedy obrażać i obnażać ludzkie przywary. Ale w jaki sposób zaskoczyć, pobudzić do dyskusji, jeżeli wszystko, czym można było zaskoczyć, zostało już „wyeksploatowane”? Nagością? Nie, z nią do czynienia mamy przecież codziennie. Wystarczy jedynie dostęp do Internetu czy kilka „podstawowych” kanałów telewizyjnych. Nagłówki internetowych portali kipią aż nadmiarem informacji o tym, kto dziś pokazał biust, a kto „przypadkiem” został przyłapany na plaży nudystów. Więc może istnieje jeszcze ktoś, kogo można byłoby zmieszać z błotem? Tutaj również pomyślne wypełnienie zadania wiązałoby się niemal z cudem. Więc może… pustka? Pustka byłaby najlepszym rozwiązaniem. Choć spoglądając na sprawę obiektywnie pustka w sztuce znalazła już swoje miejsce. „Biały kwadrat na białym tle” Malewicza czy „Paryskie powietrze” wymienianego tutaj już po raz trzeci Duchampa (cóż za fenomen, prawda?), chociaż jeszcze nie dosłownie, to w bardzo dobitny sposób ukazują to, czego tak naprawdę nie da się pokazać.
Może powinniśmy powrócić więc do prehistorii? Zataczając pełny okrąg, brnąć przez sztukę od początku w zmienionych warunkach? A może na przekór - próbować jeszcze coś zmienić? Szerzej zainteresować się trzecim wymiarem? Światem wirtualnym? Badając dogłębniej ludzką psychikę, środkami artystycznego wyrazu bezbłędnie prowokować wybrane zachowania odbiorcy? Nikt ponownie nie odkryje przecież właściwości koła, nie nauczy nas oddania perspektywy, ani tym bardziej umiejętności zastosowania światłocienia na powierzchni zagruntowanego płótna malarskiego…
Sztuka stała się chyba ofiarą swoistej recesji spowodowanej jej własnym rozwojem. To, co kiedyś raz po razie stawało się ogniem zapalnym, dzisiaj nie robi na nas już żadnego wrażenia. Czy nadeszły zatem czasy, gdy ponownie pozostanie jej tylko odwzorowanie tego, co rzeczywiste? Czy znowu będzie starała się zaskoczyć nas rozmiarem, zamiast tym, do czego rozmiar ma być jedynie dodatkiem? I nareszcie: czy pozostawiając przy prawie bytu w dzisiejszej rzeczywistości ma szansę na istnienie w niej, jako coś więcej niż tylko kilka ruchów pędzla na płótnie oprawionym w ramy?
Grafika:
Komentarze [4]
2011-10-31 15:05
Myślę, że nie tylko sztuka w pojęciu malarstwo, o którym tu piszesz dziś zatacza koło. Chyba zawsze tak było, czyż nie? Dziś także poezja (oraz literatura ogółem) by uzyskać miano cenionej i wartej uwagi musi, jak już napisałeś: “zmuszać do refleksji, prowokować, niekiedy obrażać i obnażać ludzkie przywary”. Niestety, trzeba się lekko natrudzić, żeby stworzyć coś na prawdę dobrego.:)
A tekst świetny, chociaż trudny w przekazie.
2011-10-30 19:00
Tekst zadaje mnóstwo pytań, na które nie odpowiada. To spory błąd. A poza tym mnie nie rusza.
2011-10-30 13:17
jak Ty świetnie operujesz słowami, uwielbiam czytać Twoje teksty :)
- 1