Opowieść o człowieku, któremu się chciało
Mniej więcej pół roku temu odbyła się w Birmingham kolejna konferencja płaskoziemców. Konferencja jak na płaskoziemców przystało miała na celu prezentację i upowszechnienie nowych dowodów i obserwacji, które potwierdzają stawianą przez nich od wielu lat tezę, że nasza matka Ziemia nie jest kulą tylko płaskim okręgiem otoczonym ogromnymi, nieprzeniknionymi ścianami lodu. Fakt, dziwaczny to nieco pomysł, ale czy taki znów szalony? A widzieliście kiedyś Ziemię z kosmosu na własne oczy, czy też tak jak ja opieracie swoją wiedzę w tym temacie jedynie na świadectwach opracowanych i pokazanych nam przez innych ludzi, w tym głównie przez naukowców z NASA? Moim celem nie jest jednak opowiadanie się po którejkolwiek ze stron i roztrząsanie, kto ma w tej sprawie rację. Co innego zaprzątnęło bowiem moją uwagę.
W trakcie tej konferencji jeden z prelegentów wygłosił referat, którego tematem było możliwe geograficzne oszustwo. Postawił oto tezę, według której Australia tak naprawdę nie istnieje. Kontynent ten jest rzekomo wygenerowany komputerowo, a udaje go jakieś inne miejsce na świecie, przy pomocy aktorów zatrudnionych przez NASA. Ta niezwykła mistyfikacja ma podobno na celu - oczywiście według wspomnianego członka stowarzyszenia - ukrycie przez rząd brytyjski faktu ludobójstwa na własnych więźniach, wysłanych onegdaj z tego kraju statkami do Australii, które po drodze, gdzieś na bezkresnym ocenie, zatopiono. Muszę przyznać, że dla mnie była to wiadomość nie tyle zaskakująca, co smutna, bo od zawsze marzyłem, by zwiedzić leżącą nieopodal Australii Nową Zelandię. Ale co tam ja, wyobrażacie sobie, jak wiadomość ta mogłaby zaskoczyć i zszokować odkrywcę tego lądu Jamesa Cooka?
Ten urodzony w1728 roku angielski gentleman miał ogromy wpływ na rozwój geografii oraz kartografii. Jak wiadomo odbył trzy wyprawy dookoła świata, stworzył mapy, które zmieniły postrzeganie zarysów lądów w różnych częściach kuli ziemskiej, ale w historii zasłynął chyba najbardziej z odkrycia Australii.
Cook zrobił najpierw karierę w żegludze handlowej, ale w pewnym momencie życia opuścił jej szeregi bez żalu, by znów zostać prostym marynarzem w marynarce wojennej. Tam został przydzielony na statek HMS „Eagel”, a już po roku służby otrzymał szlify oficerskie. Stało się to podobno za sprawą jego niezwykłego talentu kartograficznego. W czasie siedmioletniej wojny Cook opracował bardzo dokładną mapę wybrzeża Nowej Funlandii i wejścia do zatoki św. Wawrzyńca, co przyczyniło się walnie do zdobycia przez Anglików Quebecu. Jego talent kartograficzny postanowiła wykorzystać brytyjska admiralicja i Royal Society, wysyłając go na wyprawy odkrywcze.
Pierwsza wyprawa rozpoczęła się w roku 1766. Na początku HMS „Endeavour”, którym w tamtym okresie dowodził, popłynął na południowy Pacyfik, gdzie James Cook wraz z grupą naukowców prowadził obserwację przejścia Wenus przez tarczę słoneczną. Druga część misji miała według planów polegać na poszukiwaniu nowego kontynentu, który miał znajdować się gdzieś na południowym Pacyfiku. Cook nie wierzył jednak za bardzo w istnienia tego lądu, tym bardziej, że według podań miał on być dużo większy, niż okazał się później naprawdę. Ale udało się. James dotarł najpierw do wybrzeży Nowej Zelandii, a następnie Tasmanii i Australii. Warto dodać, że według obecnego stanu wiedzy był on drugim Europejczykiem, który dotarł w tamto miejsce, gdyż pierwszym był rzekomo niejaki Abel Tasman, ale jego odkrycie zostało zbagatelizowane.
Druga wyprawa miała w zasadzie na celu poszerzenie wiedzy zdobytej podczas pierwszej podróży. W jej trakcie Cook odkrył jednak Nową Kaledonię, archipelag Fidżi, wyspy w Polinezji, Georgię Południową i Sandwich Południowy. Podczas trzeciej wyprawy najpierw opłynął Przylądek Dobrej Nadziei, przepłynął Cieśninę Beringa, a następnie chciał odnaleźć przejście morskie z Oceanu Spokojnego na Ocean Atlantycki drogą północną. Płynął wzdłuż północnej granicy Ameryki Północnej, aż do wybrzeży Alaski, ale ta wyprawa zakończyła się niepowodzeniem ze względu na bardzo trudne warunki pogodowe. Przebycie tzw. Przejścia Północno-Zachodniego pomiędzy oceanami okazało się być ponad siły osiemnastowiecznych drewnianych statków, korzystających wyłącznie z siły wiatru, choć europejscy geografowie upierali się, że lód w rejonach arktycznych nie będzie stanowił większej przeszkody w letniej porze. Cook musiał jednak zrezygnować i zawrócić na Hawaje. W zatoce Kealakekua, kilku Hawajczyków ukradło mu jednak jedną z łodzi okrętowych. Zazwyczaj w takich sytuacjach postępowano w ten sposób, że porywano kilku tubylców jako zakładników aż do zwrotu skradzionych rzeczy. Wtedy zrobiono podobnie, ale na zakładnika wzięto prawdopodobnie przez pomyłkę króla Hawajów Kalaniopuu, co doprowadziło do okrutnej bitwy, w trakcie której Cook został zatłuczony na śmierć przez tubylców pałkami (według legendy został potem nawet zjedzony przez tubylców).
Jego jedenaście lat żeglowania po Pacyfiku to ogromny wkład w poznanie naszego globu i w rozwój kartografii. Niektóre z opracowanych przez niego map są tak dokładne, że używano ich jeszcze do niedawna. Myślę, że warto pamiętać o tym niezwykłym człowieku, który miał duży wkład w rozwój nauki. Był ambitnym, ciekawym świata młodym człowiekiem, który nie bał się marzyć i te swoje marzenia realizować, dzięki czemu udało mu się przejść do historii.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?