Taniec w Dolinie Śmierci
Dolina Śmierci otrzymała swą nazwę w 1849 roku, gdy członkowie wspólnoty mormonów szukali krótszej drogi do złóż cennych kruszców kopalnych pod Sacramento. Chcąc uniknąć mozolnej zimowej przeprawy przez pasmo stromych gór w pobliżu szczytu Mount Whitney, wybrali drogę pozornie łatwiejszą, a już na pewno krótszą i jak przypuszczali bezpieczniejszą przez pustynię. Niestety, decyzja ta kosztowała część z nich życie. Wędrowali przez wiele dni, ale nie udało im się znaleźć wyjścia z doliny. W końcu wysłali dwóch zwiadowców, z nadzieją, ze ci sprowadzą pomoc. Zwiadowcy wrócili dopiero po 25 dniach z ekipą ratunkową. Po ich powrocie, jeden z umierających z wycieńczenia członków grupy, patrząc na otaczające ich pustkowie, wypowiedział znamienne słowa: „Żegnaj Dolino Śmierci…”. Tak narodziła się podobno nazwa tej położonej w południowej części stanu Kalifornia doliny, która jest najgorętszym i jednym z najniżej położonych miejsce na Ziemi (nagrzane, gorące powietrze nie znajduje stąd ujścia i krąży po tej wielkiej depresji niczym w piekarniku).
Dziś to miejsce równie piękne jak niebezpieczne (telefony komórkowe tam nie działają, więc wezwanie pomocy po zboczeniu z głównej trasy przejazdowej może być niemożliwe). Przed kilkoma tysiącami lat ta mająca 225 kilometrów długości i 26 kilometrów szerokości dolina była dnem olbrzymiego jeziora. Z biegiem czasu ruchy tektoniczne obnażały kolejne pokłady formacji skalnych i osadów. Ekstremalne warunki powodowały przemieszczanie się skał i kamieni z pobliskich gór, które powstały w różnych okresach geologicznych, na dno tego wyschniętego jeziora. Okazuje się, że kamienie te, z jakiegoś powodu, nie zaprzestały swojego przemieszczania. Oględziny śladów na spieczonym podłożu przekonują, że te skalne odłamy nie tylko przemieszczają się, ale wykonują nawet jakiś swoisty taniec. Najdłuższe ze zmierzonych, często zygzakowatych śladów mają dziś nawet kilometr długości. Nikt nie był jednak świadkiem tego ruchu kamieni, z których największe ważą ponad 300 kg. Przez lata obserwowano je jedynie sporadycznie i mierzono zostawiane przez nie ślady.
Przez ponad pół wieku bezskutecznie próbowano wyjaśnić tajemnicę tych wędrujących kamieni. Powstało nawet kilka hipotez. Część naukowców sugerowała, że odpowiedzialne za to mogą być: pole magnetyczne Ziemi, podmuchy wiatru lub jakaś bliżej niezbadana moc samych kamieni. Nie brakowało również i takich, którzy dopatrywali się w tym ingerencji kosmitów. Aby móc dokładnie ustalić położenie kamieni i ich ewentualne ruchy, zamierzano zamontować na każdym z nich miniaturowe nadajniki, które rejestrowałyby przez cały czas ich położenie. To miało dać odpowiedź na nurtujące wszystkich pytania. Dlaczego tak się dzieję i jak to możliwe? Do realizacji tego pomysłu jednak nie doszło, gdyż w 1994 roku Dolina Śmierci została przekształcona w park narodowy (Death Valley National Park), a to wykluczyło jakąkolwiek ingerencji człowieka na tym obszarze.
Naukowcy się jednak nie poddali. Niewielki zespół amerykańskich naukowców, kierowany przez Richarda Morrisa, postanowił mimo wszystko coś zrobić i za zgodą określonych władz wznowił działania w Dolinie Śmierci zimą 2011 roku, chcąc ostatecznie wyjaśnić tę zagadkę. Oczywiście zdawali sobie sprawę z trudności tego zadania, gdyż przekazy uzyskane od ludzi mieszkających na tamtym obszarze informowały, że głazy te nie poruszają się codziennie. Ba, niektóre nie ruszają się przez dziesiątki lat. Mimo wszystko mieli nadzieję na szybki przełom w nurtującej ich sprawie. I faktycznie im się poszczęściło. Po jakiś dwóch latach zauważyli, że część Doliny Śmierci, w której zaobserwowano ruchy skał (dokładnie okolica Racetrack Play), przykryta została 7-centymetrową warstwą wody. Wtedy głazy zaczęły zmieniać swoje położenie. Naukowcy zaczęli przypatrywać się temu zjawisku i ostatecznie opublikowali całkiem rozsądne wyjaśnienie tej zagadki.
W opublikowanym raporcie wyjaśnili, że kamienie z Doliny Śmierci poruszają się za sprawa kilku czynników. Podstawowym jest woda. Musi się jej pojawić na dnie doliny tyle, by w czasie zimnej nocy uformował się pływający lód. Ten formujący się na wodzie lód musi być jednak na tyle cienki, by mógł się swobodnie przemieszczać, ale na tyle gruby, by nie łamać się przy każdej styczności z innym obiektem. Pod wpływem intensywnego nasłonecznienia w ciągu dnia, lód pęka, w efekcie czego powstają wielkie kry. Kry te za sprawą wiejącego tam często wiatru przesuwane są po całej dolinie, popychając lub ciągnąc ze sobą kamienie, które przy okazji rzeźbią w dnie doliny charakterystyczne ślady.
Morris nie tylko zaobserwował to zjawisko na własne oczy, ale i nagrał je na video. I całe szczęście, bo chyba zgodzicie się ze mną, że trudno byłoby inaczej uwierzyć w to mało satysfakcjonujące wyjaśnienie. A tak przekonaliśmy się, że do przemieszczania nawet wielkich głazów wystarczy wiatr o sile 4m/s i lód o grubości 5 mm. Z jego opisu wynika, że w takich warunkach kamienie mogą się przemieszczać z prędkością 2-6 m/min., co nie jest jakimś imponującym wyczynem, ale końcowy efekt i tak jest zaskakujący.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?