Pasta de tomate in lata
Tytuł tej jeżącej łzy w nosie opowieści jest - co chyba widać - po hiszpańsku, choć z pominięciem zasad gramatyki tegoż języka. Zapytacie: dlaczego? Bo taka teraz moda. Języki obce są na topie i nawet jeśli ich nie znasz, to i tak powinieneś ich używać, bo twoje refleksje życiowe - przepisane z Internetu - będą wtedy zdecydowanie bogatsze. Tymczasem zapraszam Was na pewną wycieczkę.
Poniedziałek. Paradoks wstał o godzinie trzynastej rano, albowiem obudził go nieoczekiwanie dźwięk przeraźliwego bulgotania wewnątrz jamy brzusznej. Jako że uczucie przetykania rur kanalizacyjnych translatowane na obszar jego wnętrzności było wprost nieznośne, postanowił zjeść śniadanie. Nie było to jednak takie proste, gdyż stwierdził, że najpierw musi wziąć prysznic.
Pięć minut później...
Paradoks wyszedł spod prysznica nieco rozeźlony, gdyż puścił sobie zimną wodę. Po prostu nie chciało mu się przesunąć dźwigni w lewo, ku obszarowi zamieszkanemu przez przyjemną, czerwoną barwę. Skutki nie dały na siebie długo czekać. Trzęsąc się z zimna - niczym dziecko w zamrażalniku - podreptał w stronę kuchni, gdzie czekało na niego kolejne rozczarowanie: w lodówce nie było absolutnie nic oprócz śniegu. Lodówka była bowiem starego typu, a na dodatek z powodu wrodzonego lenistwa naszego bohatera była również od bardzo dawna nierozmrażana. Chcąc choć na chwilę zabić to dręczące go nieznośne uczucie głodu, zjadł dwie garście śniegu wygrzebane z lodówki. Śnieg był niestety nieposolony, dlatego Paradoks wcisnął w swe usta połowę tubki pasty do zębów, która miała przyjemny, miętowy smak i przyjemnie szczypała w gardło. Podbudowany chwilowym zwycięstwem nad głodem postanowił wybrać się na zakupy do popularnego brytyjskiego hipermarketu, którego nazwa ani nie zaczyna się na K, ani nie kończy na D. W pośpiechu ubrał się i podążył w kierunku przystanku trolejbusowego. Po drodze kupił gazetę, aby poczytać internet i nie nudzić się w relatywnie długiej podróży. Niestety, nieszczęścia chodzą parami, jak mawia porzekadło. Gdy dotarł na miejsce, zobaczył odjeżdżający już trolejbus linii 23. - To nawet dobrze się składa – pomyślał Paradoks patrząc wymownie w dół.
Faktycznie, było dobrze. W pogoni za lepszej jakości życiem chłopak zapomniał założyć butów i na przystanek udał się w skarpetach. Wrócił więc do mieszkania, aby naprawić swój błąd. Piętnaście minut później, podczas których Paradoks zastanawiał się, czy nie ubrać czasem dwóch par (tak na wszelki wypadek), znów pojawił się na tym samym przystanku. Oprócz niego stało tam jeszcze kilka osób, które pozwolę sobie pominąć, gdyż ich uwagę przyciągnął chłopiec, który niósł rower z przebitą dętką. Nastolatek był wyraźnie niespełna rozumu. Na ten widok Paradoks uśmiechnął się nieznacznie. - Jak Pan tak może? Jest Pan chamem! - zakrzyknęła kobieta około lat trzydziestu, stojąca około 2,76m dalej - No zamknij mordę - wycedziła przez zęby do swojego synka, który zaczął prosić ją o lizaka. Dokładnie 28 sekund później trolejbus zajechał na przystanek z gracją znanej polskiej piosenkarki sceny dinozaurów w sylwestrową noc - znaczy budził uśmiech zażenowania, ale przynajmniej był. Paradoks wszedł do środka i zajął zaszczytne miejsce na jednym z tylnych siedzeń. Rozłożył gazetę i zaczął czytać artykuł, którego autor użalał się na globalną rozpustą i upadkiem obyczajów w krajach Europy Zachodniej. Ze zdjęcia na stronie obok uśmiechał się do niego szef jakiejś lewicowej organizacji antyglobalistów, który w koszulce marki Adidas stał na czele marszu mas robotniczych. Tak, to był młody inteligent z wielkiego miasta, odcięty od tego całego zaściankowego katolandu. Nagle zadzwonił telefon. Poszukiwania spaliły na panewce, doszedł więc do wniosku, że widocznie zostawił go w domu. Trolejbus zajechał właśnie na przystanek przy hipermarkecie. Kiedy wysiadł, zobaczył komiczną scenę: obok przystanku stał chłopak w koszulce z zielonym kołem i jakimiś literami, który słuchał bardzo zasadniczej muzyki ze swojego telefonu, pod wiatą stała zaś grupka innych chłopców w dziwnych fryzurach i niebezpiecznie wąskich spodniach, a na ławeczce siedział starszy pan, który podśmiewał się z nich wszystkich i zastanawiał się zapewne, co ci gówniarze mogą wiedzieć o życiu?
Wróćmy jednak do naszego bohatera. Otóż Paradoks wszedł do jaskini drapieżnego kapitalizmu i począł marzyć o jogurcie waniliowym z keczupem. Było to dziwne zestawienie smaków, co jest zapewne wynikiem tego, że mężczyźni są z natury pozbawieni zaszczytu menstruacji. Cóż to jednak za przeszkoda w XXI wieku, w którym to kultura, a nie biologia decyduje o płci. Menstruacja dla mas pracujących, a co! I to nie jest tak, że Paradoks był bezrobotny z wyboru. Nie miał pracy, bo po prostu w życiu się mu nie ułożyło. Skończmy jednak te niepotrzebne dywagacje. Sokrates widzi, jak robimy z logiki pannę lekkich obyczajów, a Wy jesteście już zapewne mocno zniecierpliwieni. Na ironię zakrawa fakt, że nasz bohater kupił ten jogurt i keczup. Dołożył do tego makaron, kilogram soli, butelkę wina i paczkę prezerwatyw, tylko po to, by sprowokować starszą panią z kolejki. Ta zastanawiała się jednak teraz, po co mu wszystkie te pozostałe rzeczy. Odpowiedź była oczywista - do jedzenia. Paradoks nie omieszkał przekazać tego kasjerce, która nie mogła mu się odgryźć, albowiem nasz bohater zagroził jej wezwaniem kierownika zmiany. Znał bowiem swoje prawa i czuł się z tą wiedzą nad wyraz pewnie. Po krótkiej wymianie zdań wyszedł z marketu i odpiął rower ze stojaka znajdującego się nieopodal. Zapytacie: dlaczego? Otóż trzeba Wam wiedzieć, że zapomniał go zabrać cztery dni wcześniej. Teraz czuł się szczęśliwy, bo mógł zaoszczędzić na bilecie.
Godzinę później miotał wściekle najprzeróżniejsze przekleństwa i wulgaryzmy, ponieważ chciał skosztować zupy pomidorowej, ale nie miał koncentratu. Uspokoił się nieco dopiero po zjedzeniu makaronu z jogurtem. Sól zostawił na później, a prezerwatywy tym razem jakoś mu nie smakowały.
W godzinach 17-20 spożywał w zaciszu swojego mieszkania wino. Po godzinie dwudziestej, gdy oglądał w popularnej stacji telewizyjnej ulubiony serial obyczajowy, zadzwonił dzwonek u drzwi.
- Dzień dobry - powiedziała sąsiadka, która przybyła przed wrota mieszkania z tortem kawowym w dłoniach.
- Spróbuje Pan mojego domowego wypieku? - zapytała z uśmiechem.
- Nie sądzę - odparł Paradoks beznamiętnie. - Nie lubię tortu kawowego.
- A jadł Pan kiedyś taki tort? - spytała z nutą pogardy w głosie.
- A jadła Pani kiedyś kał? - zamknął dyskusję nasz bohater. Okazało się, że nie tylko dyskusję, bo drzwi też zamknął. Był tak zmęczony tym nudnym dniem, że niemal od razu, dokładnie mówiąc po czterech godzinach liczenia owiec za pomocą liczb zespolonych, zasnął. A śniły mu się kobiety z pralkami zamiast głów.
El Luca
Komentarze [6]
2014-01-11 09:59
Po wklepaniu tytułu w wyszukiwarkę, tekst pojawia się jako druga propozycja.
Winszuję.
2014-01-10 18:35
Luca za wysoko się oceniasz :)
JEDYNECZKA.
2014-01-10 15:52
Delight, nawet nie wiesz, jak bym teraz po sobie pojechał, gdy czytam moje wypociny :) Aha, nie wiem, czy wiesz, ale nie musisz być kucharzem, żeby mówić, że coś Ci nie smakuje.
PS. Tekst pozbawiony fabuły, dałem sobie za to 3 :(
2014-01-10 15:40
Luźny tekst z dystansem do świata, chociaż ja sam twierdzę, że jest nie najwyższych lotów :)
2014-01-09 19:24
Przyzwyczaiłam się do tego, że gdy widząc teksty dziennikarzy Lessera, to od razu patrzę co masz do powiedzenia na ich temat. Zabawne jeździć po kimś jak po szmacie, a samemu pisząc totalne g… Jeśli ten tekst miał rozbawić, to raczej tego nie zrobił. Jedyne wrażenie po przeczytaniu tego tekstu mam jedno… Może lepiej nie pisząc nic nie mając się czym pochwalić?
2014-01-09 18:42
Luca… Ciężkie Twe życie w tej Gdyni…
Ale mnie jakoś tak ten tekst rozbawił ;d może dlatego, ze jestem w stanie wyobrazić sobie Ciebie, przeżuwającego nieposoloną prezerwatywę? :D
- 1