Przekleństwo pochodzenia
Chociaż cykl przygód Harry'ego Pottera zakończyły w roku 2007 „Insygnia Śmierci”, to było dla mnie oczywiste, że J.K. Rowling ulegnie kiedyś prośbom fanów tej serii i pokusi się o napisanie kontynuacji losów jej bohaterów. Co prawda trzeba było na to czekać aż dziewięć lat, ale w końcu doczekaliśmy się sztuki teatralnej, którą pisarka stworzyła we współpracy z Johnym Tifanny'm i Jackiem Thorne'm. Nosi ona tytuł „Harry Potter i przeklęte dziecko”, a jej akcja rozgrywa się 20 lat po wydarzeniach z ostatniej części serii.
Miłośnikom cyklu trudno na początku przywyknąć do tego, że zamiast prozy, przychodzi im teraz czytać sztukę, niemniej jednak spotkanie z bohaterami po takiej długiej przerwie jest jak powrót do przyjaciół. Akcja sztuki rozpoczyna się w tym samym miejscu, w którym Rowling zostawiła nas w epilogu części siódmej. Dorosły już Harry (obecnie przepracowany urzędnik Ministerstwa Magii, mąż i ojciec trójki dzieci) żegna się na peronie dziewięć i trzy czwarte ze swoimi pociechami, które udają się do Hogwartu. Harry uspokaja syna Albusa, gdyż ten boi się, że może trafić do Slytherinu. Kolejne sceny zmieniają się dynamicznie. Przeskakujemy o kilka lat do przodu. Harry Potter i jego dorastający syn tracą ze sobą dobre relacje i odsuwają się od siebie. Harry czuje oczywiście, że powinien ratować jakoś tę ich więź, ale jako sierota nie ma pojęcia, jak to zrobić. Albus cierpi zaś, ponieważ żyje w cieniu owianego legendą ojca, mierząc się z rodzinnym dziedzictwem, podczas gdy on sam jest przeciętnym czarodziejem, niewyróżniającym się żadnymi specjalnymi talentami czy zdolnościami.
W tym samym mniej więcej czasie pracownicy Ministerstwo Magii, kierowanego przez Hermionę Granger, odnajdują przedmiot zwany zmieniaczem czasu. Ten różni się jednak od innych tego typu – pozwala cofnąć czas, ale nie o kilka godzin, lecz o kilka lat. Na scenę wkracza wtedy niejaki Amos Driggory, który prosi Harryego, aby ten użył tego magicznego przedmiotu i uratował jego syna, Cedrica, który zginął przed lat w turnieju trójmagicznym. Potter zdecydowanie odmawia, ale jego zbuntowany syn Albus zgadza się mu pomóc. Wspiera go w tym Scorpius, syn Dracona Malfoya, który jest jego najlepszym i jednocześnie jedynym przyjacielem. Obaj wykradają Hermionie zmieniacz czasu i przenoszą się w czasie do roku 1994. Oczywiście nawet drobna zmiana minionych wydarzeń musi mieć wpływ na przyszłość. Albus i Scorpius przekonują się o tym bardzo szybko. Harry zaczyna odczuwać pieczenie blizny na swoim czole. Obawia się najgorszego. Czyżby Voldemort miał powrócić? …
Fabuła bardziej przypomina mi fanfiction, pisane przez nastolatki, niż scenariusz sztuki. Dialogi są proste, banalne i trochę infantylne, a didaskalia słabo rozbudowana. Co prawda można się doszukać emocji, ale jeśli nawet, to takich bardzo wyblakłych. Brakuje scenerii, brakuje tej fantazji, klimatu... wszystko jest jakieś takie bez wyrazu. Brakuje także opisów, których w powieści było aż nadto i czytało się je z wypiekami na twarzy. Mimo wszystkich tych braków pochłonęłam książkę z ogromną przyjemnością. Spodobał mi się pomysł alternatywnych rzeczywistości, czyli „co by było gdyby”. Poznajemy więc zarówno świat, w którym wszystko skończyło się dobrze, choć Hermiona i Ron nie są razem, jak i świat, w którym wygrał Voldemort. Szkoda tylko, że sceny te trwają krótko i nie jesteśmy w stanie dokładnie przyjrzeć się przedstawionym światom. Bardzo spodobał mi się za to wątek przyjaźni Albusa i Scorpiusa. Nie zwracali uwagi na to, że ich ojcowie nienawidzili się w przeszłości. Obaj byli poniekąd w podobnej sytuacji (odrzuceni przez znajomych ze szkoły), co poskutkowało najprawdopodobniej nawiązaniem tak przyjaznych relacji. Od pierwszego z nich oczekiwano, że będzie taki jak ojciec, a o tym drugi krążyły plotki, że jest synem Voldemorta, przez co wielu wytykało go palcami i wyśmiewało. Obaj mieli też fatalne relacje ze swoimi ojcami.
Nie podobał mi się natomiast motyw Delphi. Ciężko mówić o tej postaci, by nie zaspoilerować czytelnikowi zakończenia książki, jednak to jest właśnie to, o czym pisałam wcześniej – poziom internetowych fanfiction. O ile sam pomysł był dobry, to sposób w jaki wcielono go w życie już nie. Myślę, że gdyby to była jednak powieść i gdyby napisała ją tylko Rowling, to motyw ten byłby o wiele lepiej rozwinięty. Jestem przekonana, że w książce znów pojawiłyby się opisy i cała ta magiczna otoczka, która sprawiła, że tak wielu ludzi dało się wciągnąć w ten niezwykły świat i zaprzyjaźniło się z jego bohaterami. I choć nie jest to na pewno ósmy tom serii przygód Harryego Pottera, to jednak jest to jakaś forma kontynuacji tej historii, co dla miłośników tego magicznego świata ma ogromne znaczenie. Gdybym miała ocenić ją w skali od 1 do 10, dałabym jej jakieś 7,5. Ma potencjał, ale zabrakło jej tego czegoś, co miały powieści. Czytałam plotki, że Rowling ponoć rozważa powrót do kontynuowania serii. Chciałabym bardzo, ale jeśli już, to niech opowiadają one jednak losy kolejnego pokolenia czarodziejów. Starszemu dajmy już spokój.
Grafika własna:
Komentarze [2]
2016-12-10 21:07
Świetna recenzja, od jakiegoś czasu zastanawiałem, się czy ktoś napisze na lesserze cokolwiek o “Przeklętym Dziecku”.
Po tym, jak streściłaś fabułę, naszła mnie autentyczna ochota przeczytania tej książki. Szacuneczek
2016-12-09 17:48
Artykuł w porządku. Serdecznie pozdrawiam.
- 1