Ramona Rey: wersja trzecia
W czasie, gdy zmieniająca swój wizerunek, coraz bardziej „alternatywna” Lady Gaga podsycała zainteresowanie popowego audytorium rzekomym „albumem dekady”, a przynudzająca Adele, grana była nieustannie w każdej z szanujących się rozgłośni radiowych, gdzieś daleko, w zapomnianym kraju nad Wisłą, otoczony całkowitą ciszą i spokojem letniego poranka, dopieszczał swój projekt jeden z najciekawszych duetów dzisiejszej popowej sceny muzycznej…
Nie, zapewniam, że oczy wcale Was nie zmyliły. Działalność Katarzyny Okońskiej - ukrywającej się pod więcej mówiącym nam pseudonimem Ramony Rey - nadal wpychana jest, zdecydowanie na wyrost, do kosza z etykietą „muzyka popularna”. I to niezmiennie od premiery jej pierwszego albumu, który z fajerwerkami słodkiej Katy Perry i psim zadem Doroty Rabczewskiej miał już wtedy tyle wspólnego, co idol dzisiejszych nastolatek z następcą wokalisty legendarnego Queen.
A wspomniany duet, tworzony przez wymienioną wcześniej wokalistkę oraz producenta muzycznego Igora Czerniawskiego, na co dzień ukrywającego się pod pseudonimem (Tel Arana), nie próżnował bynajmniej od czasów pierwszej płyty. Bo o ile pierwszy długograj, wypełniony był kawałkami z jeszcze nie do końca wyrobionym stylem i bardzo łatwo zauważalnymi błędami, to drugi obcował już niemalże z popową perfekcją.
Ale dopiero trzeci ma ją na wyciągnięcie ręki. Podążając jednak za utartym powiedzeniem, że w każdej beczce miodu jest i łyżka dziegciu, z przykrością stwierdzić muszę, że krążek ów ma jeszcze zbyt mało energii, by poszczycić się dojściem na sam szczyt. A najbardziej przykre jest to, że niedociągnięcia nadal się powtarzają, krzycząc niemalże, by ktoś wreszcie zwrócił wokalistce uwagę, by zaczęła uczyć się na własnych błędach. Bo choć nie znajdziemy tutaj zupełnie niepasujących do koncepcji istnych wyciskaczy łez i animatorów do kopania depresyjnych dołków, takich jak „Zobacz Mnie” i „W Jej Pokoju” (z pierwszego krążka), a niedosyt odczuwany w zbyt małym wykorzystaniu narkotycznego wokalu Ramony w kawałkach z płyty drugiej, zmniejszony został teraz niemalże do zera, to nadal da się odczuć, że Okońską stać na wiele, o wiele więcej.
Przede wszystkim wokalistka w wersji 3.0 zbytnio się powtarza. Szaleńczy śmiech Ramony, choć tak niezwykły i fascynujący, że można by go słuchać w nieskończoność, wykorzystany jest tutaj aż w trzech utowracg, co tak bardzo go upowszechnia, że słysząc go raz trzeci w nucie kończącej longplay, mamy wrażenie, że za chwilę wybuchniemy od środka z całym swym impetem, by występująca właśnie przed polskim konsulem w Moskwie Rey usłyszała nasze wyraźne „nigdy więcej!” i by nareszcie przestała dzielić swe szaleńcze koncepcje na niezliczone ilości części, po to tylko, żeby płyta nie skończyła się kawałkiem, który poprzedza liczba złożona z jednej tylko cyfry, lecz tradycyjnej czternastki, która wypełnia każdy z trzech albumów. Tak samo jest z tekstem, pojedynczymi dźwiękami i całymi fragmentami kompozycji, które - wykorzystywane aż do znudzenia - sugerują nam z czasem brak kreatywności duetu, który liczy chyba na to, że jego słuchacze posiadają pamięć chwilową, krótszą od tej, jaką posiada przeżywająca katusze w podskakującym od mocnych, elektropopowych bitów akwarium, złota rybka.
Ramona wydaje się też nie szanować naszego cennego czasu, racząc nas kawałkami zaginającymi zupełnie czasoprzestrzeń. „Na Moście” – wydaje się być na początku utworem genialnym w swej prostocie. Jednak po ponad dwóch minutach wsłuchiwania się w trzeszczenie zardzewiałych zawiasów, zniechęca zupełnie do ponownego przesłuchania. Natomiast mająca wzmacniać napięcie przerwa w „Wołają Mnie”, będąca kuriozalną kontynuacją „Obietnicy” z drugiej płyty, przeciąga się w nieskończoność. Tak bardzo, że za każdym razem sprawdzam, czy aby na pewno nie zatrzymałem odtwarzania, albo, co gorsza, nie zobaczę na wyświetlaczu logo nadgryzionego jabłka, które sygnalizuje całkowite wyczerpanie baterii w moim starym jak świat odtwarzaczu.
Gdyby jednak album ten składał się tylko z samych błędów i niedociągnięć, recenzowanie go kompletnie mijałoby się z celem, a ja na pewno nie umieściłbym go na szczycie własnej, przepełnionej subiektywizmem listy najlepszych popowych dokonań roku, który rozpoczyna kolejną dekadę. Na plus należy więc oczywiście zapisać progres duetu od wydania poprzedniego albumu, nie wspominając już o kosmicznej odległości, jaką pokonał on w swej muzycznej ewolucji od czasów „Ramony Rey”. Dzieląc album na dwie części, które rozpoczynają krótkie, bardzo chwytliwe openery, duet podzielił go zarazem na dwa zupełnie inne zakątki w świecie swych artystycznych wizji. Pierwsza z nich zdaje się być bliższą przeciętnemu słuchaczowi stykającemu się po raz pierwszy z charakterystyczną manierą, w której utrzymane są longplaye Ramony, druga zaś - bardziej osobista i subtelna – wprowadza nas w ciąg dalszy muzycznych eksperymentów odkrywczej pary polskiego, popowego podwórka, które zainicjowano na poprzednich krążkach.
A eksperymentów jest aż nadto! Hipnotyzujące „Bez Pytań”, utrzymane w koncepcji podobnej nieco do równie genialnego Judasza Gagi (z zaskakującym, niebanalnym mostkiem), staje się idealnym kandydatem na jeden z singli promujących płytę. Kończące pierwszą część dwie ostatnie jej składowe, to najlepsze propozycje, jakie mógłby zaproponować wyrafinowany didżej równie wyrafinowanym słuchaczom, którzy byliby w stanie znieść irytującą wielu narkotyczną, szaleńczą manierę śpiewu Ramony, pełną krzyków, śmiechów i jęków wszelakich. Tak, jak w przypadku „Bez Pytań” najbardziej przyciągają niesztampowe mostki, przypominające małe muzyczne śmietniska, pełne wyrwanych z kontekstu nutowych inspiracji, słów i całych wersetów.
Intro „Ale” nieco tajemnicze, ale zarazem zabawne, doskonale wprowadza do drugiej części albumu, wypełnionej muzycznymi eksperymentami, słownymi fajerwerkami, krzykami i psychodelicznymi śmiechami, jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek w zwariowanej twórczości Ramony. „Selekcjonuj” ze świetną reakcją artystki na otaczające ją dźwięki. „Poza Zasięgiem” przywołujące na myśl swym brzmieniem najbardziej wyszukane udziwnienia Dalego na malarskim płótnie i dwie najprawdziwsze perły: „Na Dole” z subtelną, lekką melodią i rozprawą artystki nad jej relacjami z czasem i marzeniami w nim zawieszonymi, przerywaną nieoczekiwanie przez stłumione wybuchy szorstkich basów oraz „Nieprawda” zdecydowanie najlepsze dwie minuty muzyki, jakie zdołała dotychczas stworzyć Okońska – uwodzące swym intymnym charakterem, eterycznością i nadzwyczajną ekspresją.
Trzecia odsłona Ramony, będąc już tak blisko perfekcji, pozwala chyba oczekiwać na album kolejny, który będzie fenomenalnym podsumowaniem dosyć długiej już współpracy Okońskiej i Czerniawskiego. Progres, jaki uczynił ten muzyczny duet, wyniósł go na wyżyny dzisiejszej polskiej sceny muzycznej. Nieustanne wędrówki po labiryntach muzycznych eksperymentów wychodzą tej parze zdecydowanie na zdrowi. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że duet będzie rozwijał się dalej, dostarczając swoim słuchaczom jeszcze więcej zanurzonych w totalnej ekspresji pisków, wrzasków i wyo-s-t-rzonych brzmień.
Grafika:
Komentarze [3]
2012-01-16 16:59
Człowieku… Ten tekst jest strasznie chaotyczny! Układasz tak niewyobrażalnie długie zdania, że nawet sobie jedno zaznaczyłem i niebieski kolor zajął mi pół ekranu. Akapit nr 5 składa się z… 3 zdań! Jedno zajmuje 8 linijek… Przez co tekst czyta się bez zapału i zainteresowania. Ocena taka, aby zaniżyć tę za wysoką średnią.
2012-01-14 15:06
Płytę kupiłem dwa dni po premierze i jestem zachwycony. Wszysto napisałeś, więc nie mam niczego do dodania… Może poza tym, że Ramona zaśpiewała arię operową w barze mlecznym w ramach promocji płyty.
2012-01-14 10:46
Adele, a nie Adel ;)
- 1